1.

12 2 0
                                    


 Otwieram oczy. Kilka razy mrugam, zanim się przyzwyczaję do światła. Jestem odrętwiały od spania w fotelu przez kilka ostatnich godzin. W oknie miga obraz przedmieści Birmingham. Domyślam się, że w ciągu tych trzech godzin mam załadowany telefon powiadomieniami. Kobieta siedząca miejsce obok, patrzy się na mnie myśląc, że nie widzę. Wyjmując komórkę uśmiecham się na widok zdjęcia na tapecie. Jestem na niej ja z Laną w Hyde Parku. Przyjaźnimy się od pierwszego dnia w collegu, jest mi najbliższą osobą w akademiku. Jest typem osoby, która zawsze dąży do celu i to w niej lubię, póki jej niczym nie zajdę pod skórę.

Dłoń mi drży od wibracji, na ekranie wyświetla się nowa wiadomość. Otwieram ją zdziwiony, to mój ojciec piszę, że chce porozmawiać. Olewam go i sprawdzam resztę tak samo nie interesujących mnie powiadomień. Pojazd się zatrzymuje, a ludzie wstają z miejsc. Kiedy wychodzę biorę swoje torby i kroczę wstronę parkingu na którym dostrzegam Lucasa, chłopaka mojej mamy. Matka wręcz wyskakuje z pojazdu na mój widok.

- Dylan, no w końcu jesteś. Jak podróz? Jesteś głodny?

Śmieję się z jej entuzjazmu, bo tylko ona potrafi być poważną agentką i pełną euforii kobietą zachowującą się jak nastolatka.

- Dobrze, Londyn nie jest tak daleko. Jedzmy już do domu, Kira czeka.

Po kilkunastu minutach zatrzymujemy się przed starą, zadbaną kamienicą, gdzie mieszkałem zanim poszedłem do collegu. Gdy otwieram drzwi od razu biegnie w moim kierunku biała kupa sierści. Pies skaczę o mało nie przewracając mnie.

- Kira, spokojnie. Ej! Nie liż mnie.- krzyczę śmiejąc się.

Owczarek powoli się uspokaja, chodząc za mną po domu. Prawie nic się nie zmieniło od świąt kiedy ostatni raz tu byłem. Wchodzę do kuchnii wdychają zapach mięty, która rosła u nas praktycznie w każdym pomieszczeniu. Mama i Lucas biorą się za robienie obiadu, a ja ide się rozpakować. W swoim pokoju czuję się najlepiej na świecie. To mój teren, który jest oazą. Prawie nikt nie mógł wchodzić do niego. Był jak sejf z moimi przemyśleniami, tajemnicami i uczuciami, Lucas nazwał go Jaskinią, jak się domyślam zainspirował się Batmanem, moją ulubioną postacią.

Siadam na łóżku i kładę na nim walizkę z plecakiem. Przyjechałem tu niby z powodu mamy, jednak tak naprawdę chciałem uciec z Londynu, od tych ludzi ciągle wymagających czegoś odemnie. Jeszcze te pojawienie się ojca... Na szczęście o moim biologicznym tacie wie tylko rodzina i Lana. Opróżniam torby, póki nie podnoszę skórzanej kurtki. Przyglądam się jej, a potem wkładam ręke do kieszeni po kartkę. Moim oczom ukazuję się wizytówka ojca, którą mi wręczył podczas wizyty w Brytanii. Kusi mnie perspektywa skontaktowania się z nim. Z rozmyśleń wyrzuca mnie głos mamy wołający do stołu.

Jemy zupę, dopóki nie odzywa się mama.

- Jak się ma Lana?

- W porządku, wyjechała do dziadków w Walii,- odpowiadam- a wy macie jakieś plany?

- Właściwie to tak, chciałem pojechać z Khloe do Paryża- niepewnie mówi mężczyzna.

Wow. Nie wiedziałem, że coś planują. Cieszę się, że mama ma Lucasa. Szkoda, że wcześniej na siebie nie wpadli, choć wtedy pewnie nie byłoby mnie.

- Cudownie. Kiedy wyjeżdzacie?- dopytuję.

- Mieliśmy mieć wyjazd w następnym miesiącu, ale ktoś się pomylił w terminie i mamy wyjazd dziś w nocy. Nie będzie nas przez dwa tygodnie, poradzisz sobie?- zajmuję głos mama.

- Oczywiście. Nie musisz się już martwić o mnie, mam nadzieję, że spędzicie tam milo czas.- zerkam w strone Lucasa.

Oboje idą się pakować, a ja wracam do pokoju. Na łóżku wciąż leży wizytówka z numerem telefonu. Niech go szlag. Biorę telefon do ręki i wpisuję numer. Jeden sygnał. Drugi sygnał. Trzeci sygnał. Rozłączam się i patrzę przez okno. Niebo przybiera barwę intensywnego błękitu. Głęboko nabieram powietrza i puszczam. Nie wiem na co liczylem wracając do Birmingham.

Siedzę w laptopie, gdy podchodzi do mnie matka.

- Wszystko w porządku Dylan?- spojrzała na mnie.

- Jasne...

- Nie musisz mi mówić, ale czasem lepiej się komuś zwierzyć.- próbuje

- Okej! Nie jest w porządku. Wiesz kto mnie w tamtym tygodniu zaczepił w kawiarni? Calvin Klein. Mówiąc mi, że chciałby mnie poznać. Ten facet wyskakuję mi z czymś takim podczas pierwszego spotkania i oczekuję ciepłego przyjęcia jego w moim życiu!- tracę panowanie- Po osiemnastu latach przylecial naprawić swoje błędy, nagle go sumienie targło?!

- Nie wiedziałam, że się widzieliście... Dylan nie odgradzaj go od siebie, może on przejrzał na oczy. To nie jego wina, że...

- Co?- mówię już spokojniejszym głosem.

- Dopiero w tamtym roku dowiedział się, że ma dziecko. Podczas Fashion Week'u skontaktował się z naszym wspólnym znajomym, a ten powiedział mu o tobie. Calvin zadzwonił do mnie i chciał się spotkać, ale kazałam mu się trzymać od nas z daleka.- utkwiła wzrok w podłodze, a oczy miała zamglone- Chciałam żebyś nie musiał żyć tak jak on.

- Dlaczego, więc zgodziłaś się bym poszedł do agencji modeli skoro nie chcesz dla mnie takiego życia?

- Bo ty tego chciałeś. Pamiętam jak się cieszyłeś, gdy agentka kazała ci się z nią skontaktować. - uśmiechneła się, a ja sobie przypominam. Podczas siedzenia na stacji metra zaczepiła mnie kobieta. Opowiadała o agencji oraz moich znakomitycz warunkach. Na początku zaniemówiłem, więc blondynka zaproponowała mi, żebym przemyślał jej propozycje i zadzwonił do niej. Na drugi dzień poszedłem do ich biura w Newham.- Być może to twoja życiowa szansa.- spojrzała na mnie i wyszła z pokoju. Wziąłem telefon i wybrałem numer ojca.

- Halo, tu Klein.- rozbrzmiał męski głos.

- Tu Dylan, chciałeś...

- Oh, Dylan. Cieszę się, że dzwonisz. Chciałem się spytać czy masz jakieś plany na pojutrze.

- Raczej nie.- odpowiadam z nutą niepewości.

- To świetnie, przylatuję w południe na kampanię. Moglibyśmy wyjść na obiad.

- Okay, o której i gdzie?

- O piętnastej na Regent Street. Będe na rogu.

- To do zobaczenia.- mówię i się rozłączam.

My ChanceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz