*polecam piosenkę w mediach*
Po dwóch godzinach siedzenia i słuchania marudzenia wszystkich dookoła, Taylor i Celeste miały dość. Jeśli jeszcze raz usłyszałyby, jacy inni są głupsi w porównaniu do wspaniałej bandy, były gotowe strzelić sobie w potylice. To było ulubione zajęcie ich dawnej klasy, porównywanie swoich osiągnięć do innych.
- Potrzebuję czegoś mocniejszego - szepnęła Celeste do Taylor i wstała, kierując się do wyjścia. Swift ruszyła za koleżanką, ostatni raz patrząc na każdego po kolei. Pomimo swoich lat, nadal zachowywali się jak banda rozpieszczonych dzieciaków, roszczeniowych uczniów. Kręcąc z politowaniem głową, odeszła, znowu nie żegnając się z nikim. Pod koniec liceum, jak tylko dostała świadectwo, też zniknęła, planując swój wyjazd. Ostatnie, co widziała, to płaczącą Meg, śmiejącą się Eileen, zbyt pewny siebie Chuck, który pokazywał coś Doughowi oraz Charlie, która próbowała się wyrwać od Amary i Gwen.
- Sayonara, bitches - powiedziała Taylor, choć wiedziała, że i tak nikt jej nie usłyszy. Byli zbyt zajęci sobą.
- Jedyny plus tej wycieczki był taki, że dostałam wolne i mogę się upić - rzekła Celeste, rozglądając się za taksówką.
- Szybciej będzie pieszo - zauważyła blondynka i ciągnąc koleżankę, ruszyły w stronę baru.
***
- Wiesz co może być naszym hymnem? - krzyknęła pijana Celeste do Taylor, kiedy po kilku godzinach siedzenia w klubie, zdecydowały się zatańczyć.
- „Single ladies"?
- Złamane serca.
- Co?
- Śpiewaj ze mną dumnie! - Blondynka nie wiedziała, co ma robić, ale zaczęła ruszać ustami, udając że doskonale wie, co śpiewa szatynka. Swift była trochę mniej pijana od niej, więc pośrodku tego harmideru, próbowała racjonalnie myśleć. Nie było to proste, ale dopiero tu mogła wreszcie spojrzeć na te dwa dni bez emocji. Z jednej strony była klasa, która porządnie ją zraniła, z drugiej Dean, który pchnął ją do uporządkowania tego bajzlu. Tkwiła w nim już od lat i próbowała wmówić sobie, że oni to przeszłość, że było minęło, a jednak te rany nadal były otwarte, a zapomnienie o nich nie pomagało w zagojeniu. I ona potrzebowała pomocy, do cholery nadal jej potrzebuje, bo sama nie da z tym rady i teraz to wie. Popełniała błędy i może największym było wyrzucenie wtedy Deana? Może był on jej takim aniołem, nie patrząc na to jak to brzmi, który miał jej pokazać właściwą drogę, uratować, a ona go wypchnęła?
Lecz cuda czasem się zdarzają...
- Chodź ze mną. - Tuż koło ucha usłyszała głos, który nawiedzał ja cały dzień. Wstrzymując powietrze, kiwnęła głową i znowu dała się prowadzić. Zapomniała o Celeste, o całym świecie i po prostu wyszła. Tym razem zatrzymali się na parkingu za klubem, na którym nie stało dużo samochodów.
- Twoja kurtka... - zaczęła Taylor, ale przerwał jej pocałunkiem. Nie wiedziała czy to była ona, czy alkohol, ale oddała go.
- Później, teraz wsiadaj - szepnął, otwierając przed nią drzwi od samochodu. - Spokojnie, wypiłem tylko pół piwa.
Wsiadła. Chciała z nim porozmawiać, znowu usłyszeć jego głos, zobaczyć jego uśmiech.
- Jesteś jak anioł - powiedziała bez przemyślenia, a po uświadomieniu sobie swoich słów, miała ochotę zapaść się pod ziemię.
CZYTASZ
New Romantics
FanficNajwiększymi problemami Taylor Swift było zostawienie firmy na kilka dni, zbliżające się spotkanie klasowe oraz spóźniający się pociąg. Znaczy tak myślała, później było tylko gorzej (a może lepiej?).