Rozdział II

182 10 3
                                    

John

Nigdy nie bał się ognia. Jako dziecko bawił się zapałkami, choć jego rodzice byli tym przerażeni, wpatrywał się w płomienie w kominku czy chodził z tatą rozpalać ognisko kiedy mieli przyjechać goście. Do czasu, gdy trzy lata po pogrzebie Isabelle przyjechał do rodzinnego domu, żeby dokończyć formalności konieczne do sprzedania budynku. Postanowił zostać tam przez jedną noc, a następnego ranka wrócić do koszar. Tydzień później miał zostać wysłany do Afganistanu.

Obudził go dym, gryzący go w oczy i wdzierający się do płuc. Jeden rzut oka na drzwi pokoju wystarczył, że wiedział już - sprawa była przegrana. Pomarańczowe języki ognia lizały futryny, klamka była rozgrzana do czerwoności. Zwlókł się z łóżka, kaszląc przeraźliwie, czołgając się w kierunku wyjścia, popychając lekko drzwi, a zaraz potem krzycząc z bólu z powodu oparzeń ręki. Wyczołgał się jednak na korytarz, a zimna posadzka choć trochę chłodziła rękę. Przemieszczał się coraz wolniej w stronę drzwi wejściowych, a droga wydawała się mu się coraz... coraz dłuższa. Ostatnim co wtedy pamiętał był trzask i coś mocno uderzyło go w głowę.

Otworzył oczy, gotowy odeprzeć atak, ale zorientował się, że leży na mokrej trawie, a nachyla się nad nim jakaś kobieta. Kobieta w czerwonym kapturze. Patrzyła się na niego z przerażeniem w oczach, ale gdy zobaczyła, że się ocknął wciągnęła głośno powietrze, naciągnęła kaptur głębiej na ciemne loki i odwróciła się, biegnąc w stronę drzew. Chciał zawołać za nią, ale czuł się okropnie zmęczony, a powieki ciążyły mu niemiłosiernie. Gdy zasypiał miał przed oczami płonący budynek i kobietę w czerwonym płaszczu, która go uratowała.

Nigdy nie miewał koszmarów. Nawet po wojnie, gdzie widział wiele okropieństw, tragicznych przeżyć i tyle śmierci... Jedynym, co mu się śniło strasznego i po czym budził się zlany potem był właśnie ten pożar. A kobieta w czerwonym kapturze zawsze go zostawiała, śmiejąc mu się w twarz. Isabelle Watson naprawdę miała poczucie humoru.

xxxxx

Tej nocy znowu śnił mu się ten sam pożar - wciąż ten sam. Tyle że tym razem kobieta, w której teraz coraz bardziej wynajdywał rysy twarzy swojej siostry - jedynie kolor włosów się nie zgadzał, cały czas powtarzała: "Tęskniłeś, braciszku?". A on nie mógł odpowiedzieć, że tęsknił, więc ona odeszła.

Wstał z łóżka, narzucił się na siebie szlafrok i wyszedł z pokoju z zamiarem skierowania się do łazienki. Rzucił okiem na salon, a widok, który tam zastał sprawił, że parsknął niepohamowanym śmiechem.

Jego siostra, bez szpilek może półtora metra stała z założonymi rękami pod szafką z kubkami i wymownie patrzyła na Sherlocka, który spokojnie popijał kawę, opierając się o blat. John przyznał, że sam nieraz miewał trudności ze zdjęciem kubka, a co dopiero jego siostra. Już miał zejść i jej pomóc, ale stwierdził, że lepiej poczekać aż rozwinie się sytuacja. Przynajmniej mógł się z czegoś pośmiać.

Isabelle dalej miała na sobie piżamę składającą się z męskiego t-shirtu i krótkich spodenek, prawie niewidocznych spod długiej koszulki. Włosy miała związane w niedbały kok, oczy podkrążone, a ramiona lekko jej się trzęsły. Jej "łóżko" było nienagannie pościelone. Detektyw ubrany był w białą koszulę bez krawata i ciemną marynarkę, w skrócie to, co miał na sobie wczoraj. Oboje taksowali się spojrzeniami, a na twarzy jego przyjaciele błąkał się złośliwy uśmieszek. W końcu dziewczyna odetchnęła.

- Czy mógłbyś podać mi kubek? - zapytała iście jadowitym głosem. John pomyślał, że gdyby naprawdę chciała, to zdobyłaby go jakimś sposobem.

- Ależ oczywiście. - Jego uśmiech się poszerzył. - Mogłaś powiedzieć od razu, zaoszczędziłabyś swój cenny czas. - Sięgnął nad jej głową i zdjął jej niebieski kubek, dotąd nieużywany. - John, pomogłem twojej siostrze, która jest karłem. - Zwrócił się do niego. On już miał coś odpowiedzieć, ale przerwał mu łomot tłuczonego kubka, rzuconego przez jej siostrę cal nad głową Sherlocka, który lekko się odsunął.

Skłam dla mnieOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz