szczęściara

240 12 5
                                    

czarny materiał za nic nie chciał się ułożyć.

zmarszczyła brwi i bez przekonania naciągnęła sukienkę na kolana. na nic. welur opiął się na jej udach. w tym świetle wydały jej się znacznie szersze niż w domu. nerwowo przygryzła wewnętrzną stronę policzka.

ustawiła stopy na palcach, żeby jej nogi nie rozpłaszczały się na siedzeniu. skrzywiła się, czując, jak na dole materiał odkleja się od skóry. spróbowała założyć prawą nogę na lewą, ale tłuszcz na łydce dziwnie się ułożył, powodując coś, co wyglądało na groźną deformację. kobiety siedzące tak na okładkach magazynów wyglądały znacznie lepiej.

poczuła przypływ mdłości, powieki zaczęły ją piec. pociąg szarpnął i ruszył. zamrugała kilkukrotnie. na następnej stacji zaczyna się najbardziej uczęszczany odcinek trasy. zaraz do wagonu wleją się morza ludzi, miejsca na przeciwko niej zostaną zajęte, pojedyncze osoby będą stały obok jej siedzenia, a jej tragicznie ułożone ciało będzie wystawione na widok publiczny. momentalnie pożałowała kupna sukienki. zaklęła w duchu na młodszą o dwie godziny wersję siebie, która z taką dumą oglądała ją przed lustrem dobrych kilka minut, ale ani przez chwilę nie zastanowiła się nad tym, jak...

wypuściła powietrze z impetem. wzięła głęboki wdech i trzymała go w płucach przez kilkanaście sekund, po czym zamknęła oczy i postarała się o jak najdłuższy wydech.

znów to robiła.

przesadne analizowanie i rozdrabnianie wszystkiego było na tę chwilę jej największą słabością. uśmiechnęła się do tej myśli. najbardziej utrudniającym jej życie zwyczajem była taka drobnostka. tak niewiele znaczący szczegół.

nie potrafiła nawet pomyśleć o sposobie, by wyrazić, jak bardzo była za to wdzięczna.

powoli przeniosła spojrzenie za okno, na szaroczarny krajobraz rozciągający się wzdłuż torów, nie poświęcając mu najmniejszej myśli. zaczęła powoli liczyć od stu w dół, przesuwając wzrok po szybko zmieniających się sylwetkach i cieniach. pozwoliła swoim znienawidzonym... stop - jeszcze nie do końca akceptowanym nogom opaść swobodnie. skrzyżowała je w kostkach. złapała się na tym, że wciąż marszczyła czoło. rozluźniła mięśnie twarzy.

przez moment po prostu patrzyła przed siebie.

poczuła wibracje gdzieś w kieszeni płaszcza. odczekała chwilę, zanim spojrzała na telefon. nie była zdesperowana. nie miała desperackiej potrzeby błyskawicznego sprawdzania każdego powiadomienia z nadzieją, że jego imię pojawi się na wyświetlaczu.

oczywiście, że nie. ale policzyła jeszcze raz od stu do zera, tym razem po francusku. na wszelki wypadek.

w tym czasie telefon zawibrował jeszcze dwa razy.

gdy już uznała, że minęła wystarczająco długa chwila, okazało się, że żadna wiadomość wcale nie była od niego.

K: świetnie się trzymasz i jestem z ciebie dumna

K: jestem szczęściarą że mam cię przy sobie

K: a ty jeszcze większą bo masz siebie przy sobie cały czas

uśmiechnęła się słabo. chyba była już na tyle silna, by przejść przez cały dzień, nie słysząc tego każdego ranka. ale jeszcze nie była pewna.

zablokowała ekran. od siedemdziesięciu trzech dni kolekcjonowała te przypomnienia i czytała je wszystkie, gdy najbardziej tego potrzebowała. znów obserwując zmieniające się pejzaże, próbowała dojść do tego, kiedy ostatnio to robiła.

nie potrafiła sobie dokładnie przypomnieć. to nie było w tym tygodniu. ani nawet w zeszłym.

i nie w poprzednim.

ogniwoOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz