Budzę się.. Jestem na łące wypełnioną kwiatami..
Słońce się mieni.. A dusza raduje..
Ptaki śpiewają na drzewach jabłoni..
Skosztowałem owocu.. Wypełnione samym sokiem..
O nie.. Wszystko się rozmazuje..
To był tylko sen..
Sen o wolności niewolnika który ciągle marzy..
Budzę się w kopalni.. Mam tylko kilof i jedną pochodnię..
Pod stopami mam wodę.. Mam wybór..
Widzieć gdzie jestem, ale nie móc używać kilofa..
Lub kopać na oślep..
Kilof jest zbyt ciężki żeby kopać jedną..
A pochodnia kiedyś zgaśnie..
Cóż to za wybór?
To bez celu.. Będę kopać ale nie wiadomo gdzie..
Nie chcę znów ujrzeć ciemności..
Nie chcę się bać..
Nie chcę czuć..
Czy to możliwe?
Tak po prostu nie czuć?
Jestem w zamkniętym pomieszczeniu..
Pode mną jest woda.. Jest jej coraz więcej..
Za dużo myślę o pewnej osobie która mi zniszczyła życie..
Nienawidzę jej.. Z każdą minutą nienawidzę jej coraz bardziej..
Wody mam po kolana..
Czy to nadal sen? Czy nadal śnie?
Napełniające mnie nienawiść przeradza się w wodę?
Czy mam wybaczyć czy umrzeć?
Serce mówi wybacz.. A rozum swoje..
Powoli tonę bo nie mogę wybrać..
Przelatuję mi przed twarzą całe życie..
Biorę ostatni wdech powietrza..
Woda wypełniła każdy zakamarek..
Ja nadal niezdecydowany..
Pochodnia zgasła.. A kilof leży na dnie..
Za chwilę urywa się film..
Widzę, ale nie czuje ciemności która mnie otacza..
Nie ma przebaczenia..
Nie ma uczuć..
Nie ma ludzi..
Nie ma miłości..
Nie ma nic..
Niezdecydowany nadal powoli wypuszczam powietrze..
Upadam na dno gdzie leży też pochodnia i kilof..