1

697 75 17
                                    

Huk strzału z pistoletu. Wybuch. Wrzask, płacz i błaganie o pomoc. Zapach śmierci, krew, zimne, zmasakrowane ciała powstańców porozrzucane pomiędzy gruzami kamienic. A pośród tego wszystkiego ja. Niewidzialny dla wszystkich stojący w rzecze krwi. Moje ciało nie istniało, wszystko przenikało przez nie, tak jakby mnie tu nie było. A jednak byłem, widziałem, słyszałem. Zrobiłem duży krok wymijając trupło niemieckiego żołnierza. Każdy ruch sprawiał mi ból, coraz mocniejszy ból. Przenikał całe moje ciało. Czułem cierpienie każdego człowieka walczącego dla mnie, dla swojej ojczyzny, dla Polski. Byłem im za to wdzięczny, niezwykle wdzięczny. Ludzie poświęcali swoje życie, aby walczyć o wolność. Stawali do boju z własnej, nieprzymuszonej woli. Wiedzieli, że pewnie nie przeżyją, że oddają swój najcenniejszy dar. Zacisnąłem pięści. Muszę być silny. Dla moich ludzi, dla tych co dla mnie umarli. Z moich ust zaczęła lecieć krew. Miała gorzki smak. Kroczyłem dalej. Patrzyłem na cierpienie ludzi, ale nie mogłem im pomóc.

- Kim pan jest? Pomoże mi pan? - usłyszałem słodki dziecięcy głos. Obok mnie stał sześcioletni chłopiec. Miał brązowe włosy i niebieskie oczy. Był wychudzony, a jego ubranie było bardzo zabrudzone.

- Ty...ty mnie widzisz?- zapytałem, nie kryjąc zaskoczenia.

- Oczywiście, że pana widzę! Mocno pana boli? Mama mówi, że to tak nie bezpiecznie tu chodzić... Jestem Albert, a pan? Jak się pan nazywa?

- Ja...- ukucnąłem przy chłopczyku. - ja nie mam imienia.

Zawsze byłem tylko Polską. Zwykłą personifikacją, krajem jako człowiek. Wszyscy mówili mi po prostu ,,Polska,,.

- Ale przecież musi pan mieć imię! Jak nie to coś wymyślę. Będzie pan Feliksem! Feliksem Łukasiewiczem!

- Czemu dałeś mi na imię Feliks?

- Tak miał na mię mój brat, ale on już nie żyje. Miesiąc temu został rozstrzelony - z twarzy chłopczyka zniknął uśmiech. Położyłem mu na ramię swoją dłoń, zapominając, że jest cała od krwi i błota.

- Przykro mi. Gdzie masz rodziców? Nie powinieneś sam tu chodzić. To bardzo niebezpieczne.

- Ma pan rację, panie Feliksie! Musi pan mi pomóc - w oczach Alberta malowała się nadzieja. - Musi pan pomóc mojemu tacie. To ważne, boję się, że umrze.

- Gdzie jest twój tata? Zaprowadź mnie do niego- zrozumiałem powagę sytuacji i poderwałem się na równe nogi.

Chłopiec wziął mnie za rękę. To było najdziwniejsze uczucie jakie dotychczas czułem. Nigdy nikt mnie nie widział, a tym bardziej dotykał. Byłem szczęśliwy, że choć ten sześciolatek może mnie dostrzec.

Albert prowadził mnie w stronę jakiegoś magazynu. Po drodze zacząłem zastanawiać się nad tym co czuję ten mały chłopiec. Miał dopiero sześć lat. Zawsze widziałem dzieci w jego wieku spędzających czas na wesołej zabawie, a on żył w środku piekła jakim jest wojna. Ludzkie życie to dla mnie tylko chwila. Było mi przykro, że on przez tą chwilę tak cierpi.

- To tu. Mój tato jest w tym magazynie. Niech pan idzie za mną - Albert zaczął biec, a ja nie zważając na ból pobiegłem za nim.

Po chwili ujrzałem mężczyznę ubranego w mundur. Był ciężko ranny, leżał na ziemi. Dookoła niego siedziało kilku innych powstańców. Nie odzywali się, po prostu siedzieli.

- Już jego czas. Umiera za Polskę, za swoją ojczyznę - nagle przerwał ciszę głos jednego z żołnierzy. - Umiera z honorem.

Stanąłem bez ruchu. Kolejny człowiek przelał za mnie swoją krew. Kolejny człowiek cierpiał, abym mógł istnieć.

- Panie Feliksie! Nie mamy czasu! Mój tata może umrzeć. Musi pan nam pomóc! - sześciolatek pociągnął mnie za płaszcz. - Niech mi pan pomorze! Proszę!

Nie miałem siły się odezwać. Nagle poczułem ból, silniejszy niż kiedykolwiek indziej, silniejszy nawet od tego bólu, który poczułem 1 września. Byłem sparaliżowany, stałem jak słup wpatrzony w oczy chłopca, który zaczął głośno szlochać.

- Dziecko, tu nikogo nie ma - do Alberta podeszła wysoka brunetka w porwanym mundurze.

- Przecież jest! Czemu go nie widzicie? Panie Feliksie, nich pan im coś powie! - dziecko płakało coraz głośniej. - Proszę im coś powiedzieć!

- Chłopczyk wymyślił sobie przyjaciela. Jest samotny. Połóżmy go spać, trzeba go uspokoić - powiedział inny z powstańców.

- Czemu oni pana nie widzą? Dlaczego? Czy pan nie istnieje? - chłopiec spojrzał na mnie smutnym wzrokiem.

Otrząsnąłem się i zdobyłem się na pokonanie bólu.

- Nie widzą mnie, bo nie jestem człowiekiem. Jestem Polską, krajem w ludzkiej postaci. Dziękuje Tobie i twojemu tacie oraz bratu i każdemu innemu człowiekowi, który walczył i umarł dla mnie. Dziękuje.

- Albert chodźmy stąd - odezwała się brunetka. - tu jest niebezpiecznie.

- On...on wam dziękuje. Dziękuje, że dla niego walczycie.

-Kto nam dziękuje?

- Nasza Ojczyzna.

Odpowiedziałem tylko uśmiechem. Nie zdążyłem zrobić nic więcej. Nagle cały rozległ się huk, po nim nie było nic, pustka. Budynek został zrównany z ziemią, powstańcy zostali przysypani gruzami. Obudziłem się dopiero po godzinie. Nikt oprócz mnie nie przeżył. Ja nie mogę umrzeć, jestem krajem. W tym momencie bardzo tego żałowałem. Chciałem już nie żyć, chciałem zniknąć.
Umarł jedyny, który mnie widział, jedyny który słyszał, wziął za rękę. Wojna jest okrutna i niesprawiedliwa, za szybko zabiera ludzkie istnienie.

Sam zakopałem ciało chłopca. Zrobiłem mały krzyżyk, a na tabliczce napisałem ,,Jedyny, który mnie widział. Umarł za Polskę. Albert, lat 6,,.

_________________________
Mój pierwszy, bardzo krótki one-shot c: Nie jest zbyt dobry, bo nie mam veny, ale mimo to mam nadzieję, że się wam podoba C:






Jedyny, Który Mnie Zobaczył {APH}Where stories live. Discover now