so watch the world tear us apart
a stoic mind and a bleeding heart
Budzi mnie okropne, przeszywające zimno, przechodzące wzdłuż całego mojego ciała. Drżę mimo panującej dookoła późnej wiosny i puchowej kołdry, pod którą skrywam swoje słabości.Chociaż zdaje sobie sprawę z tego, że nie pamiętam zbyt wiele, doskonale wiem, że znów miałem koszmary. Zamiast przerażających obrazów mojej wyobraźni, towarzyszy mi tylko to cholerne poczucie strachu, dziwny posmak koszmaru, gorzki, cierpki. Staram się zapić go szklanką wody stojącą na stoliku obok łóżka, którą nieśmiało oświetlają drobne, pojedyncze promienie wschodzącego słońca. Nie przynosi to niestety żadnych pożądanych skutków. Dalej trwam gdzieś między snem a jawą, pośrodku materaca, wciąż nie potrafiąc otrząsnąć się z sennej mary.
Rezygnuję z dalszego snu. Nie mam ochoty, ani tym bardziej siły, aby przechodzić przez ten sam stan ponownie.
Pospiesznie parzę kawę i biorę się za przygotowanie jajek z bekonem według przepisu mojej matki. W tle cicho grające radio, w powietrzu zaś unosi się zapach świeżo ściętych kwiatów, które spoczywają w wazonie na samym środku kuchennego stołu. Przez krótki moment staram się przypomnieć sobie twarz kobiety, która mnie urodziła, ale z przerażeniem uświadamiam sobie, że w głowie mam tylko pustkę. Nie potrafię przywrócić wspomnienia jej oczu, uśmiechu czy nawet głosu. Pamiętam tylko to, że była – była lub jest. Nadal jest mi ciężko to określić.
Porcelanowy talerz wyślizguje mi się z rąk, z hukiem roztrzaskując się na drewnianej podłodze w kuchni. Wraz z nim na drobny mak rozsypują się resztki moich wspomnień, niepełnych, jakby skradzionych lub ukrytych gdzieś głęboko, może nawet przede mną samym.
– Jesteś beznadziejny, Bucky.
Moich uszu dobiega aksamitny, kobiecy głos, jednocześnie też ciężki i nawet trochę bolesny. Klęcząc na jednym z kolan, odwracam w jej kierunku spojrzenie zmęczonego życiem człowieka.
Diana. Moja ukochana i znienawidzona Diana.
Diana, bez której nie potrafię żyć i której chciałbym nigdy więcej w życiu nie zobaczyć. Stoi przede mną w swej całej okazałości. Długowłosa blondynka o wodnistych oczach i bardzo delikatnej urodzie, zbyt delikatnej jak na okrutność słów, które ma w zwyczaju wypowiadać. Zawsze, gdy ją widzę, mam wrażenie, jakby przy jednym mrugnięciu okiem miała ulecieć, choć wiem, że twardo stoi na ziemi swoimi drobnymi, bosymi stopami i nic takiego się nie stanie. Odziana jest, niezależnie od pory roku, w stalowoszarą suknię, taką sięgającą kostek; materiał swobodnie zwisa z jej nienaturalnie kościstych ramion.
– Nie musisz mi o tym przypominać – mamroczę cicho, zbierając kawałki potłuczonej porcelany. Cudem unikam skaleczenia jednym z nich.
– Mówiłeś coś? – pyta, przechadzając się lekkim krokiem po pomieszczeniu.
Wzdycham tylko, machając przecząco głową. Na moment odbiera mi mowę, jakby coś w środku mnie zamarzło. Jakby ta wieczna zima, którą w sobie noszę, dała o sobie znać, uniemożliwiając mi wypowiedzenie czegokolwiek, wydania z siebie chociażby najmniejszego, pojedynczego dźwięku.
Resztę poranka spędzamy dla odmiany w milczeniu, choć doskonale wiem, że Diana tylko czeka na moje potknięcie, po to, aby powiedzieć coś na ten temat. Dokładniej to, co mówi zawsze. Jesteś do niczego, Bucky albo nie zasługujesz na to, aby tutaj być, a nawet jesteś zły do szpiku kości, James. Nic jednak nie zabolało mnie tak bardzo, tak cholernie mocno, jak słowa wypowiedziane przez nią po jednej z kłótni. Boję się ciebie, Bucky.
CZYTASZ
reminder ∆ barnes
Fanfiction❝Moje ciche przypomnienie o tym, kim jestem. Kim byłem. Kim chcę być❞ © 2018 sookehh; one-part fanfiction with James Barnes / Steve Rogers (Marvel)