Uciekający czas

301 21 18
                                    

Poszarpana spódnica wlokła się po wilgotnej ściółce, raz po raz zahaczając o wystające z podłoża korzenie.
Nie zatrzymała się ani na chwilę. Nie mogła. Musiała iść. Przed siebie. Do przodu. Jak najdalej. Powinno już świtać. Spojrzała w górę, lecz rozłożyste korony drzew skutecznie blokowały wszelkie promienie wschodzącego słońca. Szła więc przed siebie osaczona przez niekończącą się ciemność. Była pewna, że schodząc zboczem przy wschodniej wieży, prędzej czy później dotrze do miasteczka. Pewność powoli ustępowała miejsca nadziei.
Gdyby tylko znalazła choć kroplę wody, by ulżyć spierzchniętym z pragnienia ustom.

Wody.

Wszystko w tym lesie było przeklęte. Drzewa, z całych sił starające się nie przepuścić najmniejszego promienia słońca. Każdy głaz, na którym ślizgały się jej ubłocone buty. Każda gałąź, o którą zahaczała rozłożysta suknia. A raczej to, co z niej zostało.
Zamarła. Kto tam? Starała się uspokoić rozszalały oddech. Zamknęła oczy wsłuchując się w cichy szum. Odgłosy wyostrzyły się.

Woda!

Ruszyła pędem w stronę źródła dźwięku. Potargana suknia, obtarte stopy czy pojawiające się znikąd gałęzie - teraz już nic nie miało znaczenia - nawet te przeklęte, uparcie zasłaniające światło drzewa. Po chwili szaleńczego biegu, jej oczom ukazał się wartki strumień, rozwidlony między porośniętymi mchem głazami. Rzuciła się w jego kierunku. Upadła na wilgotną glebę zanurzając usta w przejrzystej wodzie. Czuła jak z każdą kroplą wstępują w nią nowe siły i nowa nadzieja.
Podniosła się otarłszy usta wierzchem rękawa. To nie przystoi damie - w jej głowie zabrzmiały słowa tak usilnie wpajane przez Madam Adams. Skrzywiła się na wspomnienie pucołowatej francuskiej guwernantki, która dręczyła okoliczne Mademoiselles, ucząc je dobrych manier, niezbędnych do oczarowania odpowiedniego kandydata na męża.
Nurt strumienia biegł w szaleńczym tempie, przedzierając się przez kilka spróchniałych pni, by niżej sunąć już spokojniej, tworząc wyraźne koryto.

Tam gdzie strumień, musi być i rzeka. Tam gdzie rzeka na pewno będą... ludzie!

Sięgnęła dłońmi do wysoko upiętej fryzury. Wysuwała z niej srebrne spinki, a kasztanowe pukle jeden po drugim opadały na blade ramiona. Podwinęła dół nasiąkniętej wodą sukni i podpięła ją na biodrze, z trudem wbijając zaostrzone końcówki ozdób w sztywny materiał.

- Nie za wczesna pora na przechadzkę? - zamarła. Nie, nie, nie! A jednak. Jego przerażająco infantylny ton sprawił, że przez ciało dziewczyny przeszedł lodowaty dreszcz. Zdążyła się już nauczyć, że w przypadku tego mężczyzny, pozorny spokój zawsze zwiastował najgorsze. Przymrużyła powieki, a dłonie same zacisnęły się w pięści. Co mogła zrobić? Przecież był tam. Stał tuż za nią.
- Nie zaszczycisz mnie nawet spojrzeniem? - słowa mężczyzny nie docierały do oszołomionej dziewczyny. Zastygła w miejscu. Oddałaby wszystko, by obudzić się w dziecięcym pokoiku i znów wślizgnąć pod kołdrę starszej siostry. Niestety był to koszmar, z którego nie mogła się ocknąć.

*

Biegła zaplątana gdzieś między rozłożystym szalem, wiązaniem płaszcza, a paskiem obijającej się o udo torebki. - Przepraszam, przepraszam - szeptała, próbując przedrzeć się przez tłum ludzi, którzy akurat w tym momencie musieli załatwiać swoje głupie sprawy, torując jej drogę.
- Dziękuję - przewróciła oczami, chwytając oblepioną flagami ulotkę o ofercie szkoły językowej. Drugi język gratis! Specjalnie dla studenta! To już trzecia w tym tygodniu. Biorąc pod uwagę, że był poniedziałek, stanowiło to dość pokaźną sumę. Wepchnęła niechlujnie tą najnowszą zdobycz do kieszeni czarnego płaszcza, w której tkwiło już kilka innych kolorowych reklam. Żebym chociaż miała kominek.
W tym mieście branża ulotkarska skupiała się na czterech gałęziach - szkołach policealnych, ofertach kursów językowych i zniżkach na żarcie. Kraków - miasto wygłodniałe wiedzy i fast foodów. Szkoda, że nie wspominają o tym w informatorach.

- Nigdy już nie zaufam komunikacji miejskiej! - mamrotała mijając grupkę, smętnie ślęczących w kolejce do taniego ksera, studentów.
Musiała wysiąść pod Bagatelą, zamiast na Cracovi. Choć według ,,Jak dojadę'' to całe cztery minuty różnicy w drodze. Cztery minuty plus siedem kolejnych, które przeznaczyła na stanie w korkach, gdzieś między Galerią Krakowską a resztą miasta. Były to już trzecie zajęcia w tym roku, a spóźniła się na pozostałe dwa. I jak widać była bliska następnego chwalebnego dokonania. Ponoć do trzech razy sztuka. Zastanawiała się czy prowadzący w końcu wywali ją za drzwi, bo powiedzenie ,,festina lente''* raczej nie obejmowało tego typu kwestii.

Wody.

Spokojnie, mam jeszcze sporo czasu na zakupy. Oczywiście nigdy nie mogła znaleźć ani chwili na przelanie mineralnej do jednej z tryrialda buteleczek, walających się w każdym zakamarku studenckiego mieszkania.

Co mam powiedzieć? Co? Zastanawiała się gorączkowo, stojąc przed drzwiami chyba właściwej sali. I'm very sorry, my bus... A nie, to łacina. Tu nie trzeba łamać sobie języka na udawanym brytyjskim akcencie.
- Przepraszam, jestem. Już jestem. - wyjęczała przekładając, kupioną w pobliskim sklepie, butelkę z wodą mineralną i zwinięty w kłębek szal do jednej ręki. Gdy już zdołała przebrnąć przez orszak ciasno ustawionych stolików, usadowiła się wygodnie na krześle tuż obok okna. Miejsce z widokiem. Wyciągając kartki do pisania, zauważyła, owiniętą plątaniną turkusowych słuchawek, komórkę. Wyciszyłam telefon? Natychmiast sprawdziła profil ustawienia. Oczywiście, że tak. Jak zwykle, jeszcze w mieszkaniu, wyłączyła dźwięki i wyciszyła głośnik odtwarzacza. To była tylko, typowa dla jej osoby, mini-paranoja. Już miała odłożyć telefon, gdy na odtwarzaczu pojawił się symbol białej koperty. ,,Hej. Będziesz dzisiaj?''. ,,Tak, będę o 19.15. "odpisała. Obym się wyrobiła na dwudziestą.





* festina lente - sentencja łacińska: ,,śpiesz się powoli''

*******************************************************************

'Hello, it's me
I was wondering if after all these years you'd like to meet
To go over everythin...'

Tak, ta piosenka wciąż perfekcyjnie pasuje do sytuacji.
UDAŁO SIĘ. Tak, udało. Po tak długiej przerwie, po tych wszystkich trudnościach, po prostu siadłam i napisałam.
Jest to dalekie od poziomu, który gdzieś tam ciągle siedzi w mojej głowie, ale liczą się małe kroki.
Mówią, że najtrudniejszy pierwszy krok. A to już za mną, więc może być tylko lepiej. (I będzie!).

Do zobaczenia za tydzień! :)

Chmurnooka

PS Będzie mi bardzo miło jeśli zostawisz jakąś notkę tam pod spodem. Może nie zdajecie sobie z tego sprawy, ale autorzy (na każdym stopniu wtajemniczenia) potrzebują kontaktu z czytelnikami. Pal licho gwiazdki, wolę Was usłyszeć (poczytać) :)

PS 2 Tak, tekst rozszczepia mi się w ten dziwny sposób po przeniesieniu tutaj. Próbowałam, ale nie dam rady nic z tym zrobić.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Nov 02, 2016 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Zakazana RóżaOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz