Dorian zamknął oczy i roztarł palcami skronie. Miał dość. Zmęczenie towarzyszyło mu nieustannie od dnia, w którym objął należne mu miejsce w Magisterium, ale mimo to wciąż łudził się, że gdy tylko skończy, będzie mógł odpocząć. Wyspać się. Zjeść w spokoju. Nie martwić się o to, jak wyglądają jego włosy i czy bardziej wypada, aby miał na sobie tkaniny z Orlais czy Nevarry. I pomyśleć, że kiedyś sen, wygląd i dobre wino były jego jedynymi zmartwieniami.
Stos listów piętrzył się przed młodym Magistrem. Tak wiele z nich ociekało potępieniem, skrytym za uprzejmymi słowami.
Jak mogłeś poprzeć Boską Viktorię? Jak śmiałeś opowiedzieć się po stronie Dalijczyków? Jakim prawem wciąż wspierasz Inkwizycję?
Ale oczywiście nikt nie zarzuci mu nic prosto w twarz. Wszyscy będą pytać się o zdrowie jego własne i matki oraz czy aby na pewno nie potrzebuje dodatkowej ochrony. I to ci sami ludzie, którzy tak bardzo troszczyli się o to, by do jego wina trafiały coraz to nowe trucizny, a na używanych przez niego drogach grasowali płatni zabójcy. Albo raczej elfi niewolnicy przebrani za zdziczałych Dalijczyków. Kto jak kto, ale akurat Dorian Pavus doskonale potrafił dostrzec subtelną różnicę. Miał okazję zawrzeć bardzo bliską znajomość z pewnym zdziczałym Dalijczykiem i....
– Wybacz, że przeszkadzam, panie, ale...
Mag poderwał się, zupełnie zaskoczony nagłym wtargnięciem sługi, teraz zgiętego w pas, nie mającego odwagi, by przekroczyć próg gabinetu.
– Atrosie, gdy mówiłem, że nie życzę sobie, by ktokolwiek mi przeszkadzał, miałem na myśli również ciebie.
– Panie, doskonale zdaję sobie z tego sprawę, jednak...
– Proszę, Atrosie, nie teraz.
Stary elf drgnął. Wciąż nie mógł przyzwyczaić się do kaprysu swego pana, który upierał się, by zwracać się do wszystkich służących po imieniu. Uważał to zapewne za po prostu kolejną dziwną modę. Nie mógł wiedzieć, że w całym Minratusie nie robił tak nikt poza Dorianem.
– Oczywiście, panie.
Nie podnosząc wzroku, Atros wycofał się i zamknął za sobą drzwi. Dopiero, gdy odgłos jego kroków został zupełnie stłumiony przez zwiększającą się odległość, Dorian pozwolił sobie na pełen niezadowolenia jęk. Słońce chyliło się już ku zachodowi, a on zrobił tak niewiele! Mamrocząc pod nosem przekleństwa niegodne żadnego szanującego się Magistra, sięgnął po pierwszy z brzegu list, przyjrzał się mu i odłożył na bok. Hawke najwyraźniej doskonale rozumiał spoczywające teraz na Dorianie obowiązki, bo do listów pilnych używał oficjalnej pieczęci Kirkwall, ten natomiast oznaczony był pieczęcią rodową, zawierał więc zapewne kolejne pytania o zdrowie, uprzejme zaproszenia do Miasta Łańcuchów i gorące pozdrowienia od Varrica. Dorian uśmiechnął się mimowolnie. Poprzednim razem do listu Hawke'a dołączona była nawet krótka notatka od Żelaznego Byka i Szarżowników. Ciekawe czy wciąż byli w Kirkwall...
Nie, nie miał na to czasu. Niechętnie sięgnął po następny list i zamaszystym gestem rozdarł kopertę.
Och, Alistair powinien jak najszybciej zmienić skrybę. Dlaczego nie zrobił tego do tej pory? Przecież wiadomości od króla nie powinny prezentować się w taki sposób! A może Alistair doskonale zdawał sobie z tego sprawę, ale specjalnie wysyłał Dorianowi te idiotyczne wypociny? To nawet miałoby sens. Nie mógł przecież napisać tevinterskiemu Magistrowi „ej, stary, dzięki za ocalenie świata i w ogóle, a jak będziesz kiedyś w okolicy to wpadnij się przywitać, opijemy co trzeba i tak dalej". Nic nie stało natomiast na przeszkodzie, aby pozorną nieformalnością listu dawał Dorianowi do zrozumienia, że wcale nie był dla króla Fereldenu jakimś odległym i mocno wątpliwym sojusznikiem, ale kimś, na kim rzeczywiście mógł polegać.
CZYTASZ
Dragon Age: Samotność gorsza od śmierci
FanfictionNikt nigdy nie twierdził, że bycie Magistrem jest proste. Dorian również się tego nie spodziewał. Zdecydowanie bardziej jednak niż ciężar obowiązków doskwiera mu samotność, a cudowne wspomnienia powoli przestają przynosić ukojenie. Po Inkwizycji, wł...