Rozdział 1. Początek.

177 13 11
                                    

~ Wiktor ~
Nauka była wszystkim, co miałem, ale nigdy nie używałem jej by się popisać czy zdobyć punkty u nauczycieli, jak sądziła większość ludzi z mojego otoczenia. Dzięki nauce zapominałem o agresywnym ojcu, który wymagał ode mnie bym był taki, jak mój starszy brat sportowiec, który wygrywał wiele meczy piłki nożnej. Matka nigdy się mną nie interesowała. Była zawiedziona tym, że zamiast słodkiej córeczki dostała syna. Jedynie brat zawsze mnie szanował, zastępując mi ojca i matkę. Tylko on jedyny przychodził na moje olimpiady naukowe dopingować mnie. No, ale nigdy nie rozpaczałem z tego powodu, w końcu mogło być gorzej.
Dziś miałem wyprowadzić się do szkoły z internatem. Niezbyt mi się to podobało z racji tego, że zaczynał się drugi semestr. Zapakowałem ostatni karton do samochodu i spojrzałem na wysokiego, dobrze zbudowanego blondyna o ostrych rysach twarzy i zielonych oczach. Był moim przeciwieństwem. Jestem średniego wzrostu (169cm.), nie jestem chorobliwie szczupły, ale jakoś specjalnie umięśniony też nie. Zwykła twarz kryjąca się za przydługimi włosami koloru cappuccino i miodowe, jak to uwielbiał stwierdzać Matt, oczy; mały zgrabny nosek i małe, pełne malinowe usta. Wszystko to, a raczej większość, kryło się za okularami.
- Nie przyjdą... - Mruknąłem zamykając bagażnik , zaraz podchodząc do brata stojącego przy aucie który wgapiał się w dom z niezwykłym skupieniem i zdenerwowaniem.
- Co za rodzice! Nie muszą z nami jechać, ale mogliby chociaż się pożegnać z synem! - Warknął starszy chłopak nerwowo przeczesując włosy dłonią.
- Zostaw ich. W końcu nie jadę do szkoły sportowej jak ty, by żegnali mnie z łzami w oczach, życząc powodzenia. - Wzruszyłem obojętnie ramionami jakby mnie to wcale nie obeszło i otworzyłem drzwi wsiadając do samochodu.
- To nie ma znaczenia! Jako rodzice zawiedli! - Warknął po raz kolejny Matt, zajmując miejsce kierowcy. Jeszcze chwile odczekał, po czym z cichym przekleństwem ruszył.
- Zignoruj to, mam tylko nadzieje, że ty o mnie nie zapomnisz i odwiedzisz raz na jakiś czas. - Zerknąłem na niego z lekką nutą nadziei. Kto jak kto, ale nie chciałem by on o mnie zapomniał.
- Czyżby mój malutki braciszek już się stęsknił za starszym bratem? - Uśmiechnął się mężczyzna za kierownicą nieco złośliwie.
- Chciałbyś. To ty z ledwością wytrzymywałeś, kiedy wyjeżdżałem na obozy. Ogrodnik i kucharka mi opowiadali, jak chodziłeś w kółko z telefonem i moim zdjęciem podenerwowany, gotowy by wyjechać po mnie w każdej chwili. - Powiedziałem rozbawiony, a po chwili poczułem ból w ramieniu, w które dostałem mało delikatnie od lekko zarumienionego ze wstydu Matta.
- Cholerny Jim i Clara, papugi, mogliby czasem zamknąć gęby. - Burknął obrażony Matt. Kolejne cztery godziny drogi minęły nam na śmiechu i rozmowie.
Szkoła wraz z akademikiem były oddalone od miasta jakieś dwie godziny i jeździł tam jedynie jeden autobus co godzinę lub dwie. Obaj wyszliśmy z samochodu i udaliśmy do dyrektora załatwić wszystkie formalności. Matt był pełnoletni, dzięki czemu mógł robić za mojego opiekuna, co wiele ułatwiało. Gdy wszystko było gotowe, dostałem klucz od pokoju i szafki szkolnej oraz plan zajęć i mapkę, by się nie zgubić w szkole. Dookoła otaczał nas las, zaś akademik znajdował się mniej więcej 10 minuta za szkołą, gdzie była wielka fontanna. To była szkoła dla chłopców, więc nic dziwnego, że żadnej dziewczyny tu nie było można znaleźć. Brat pomógł mi przenieść wszystkie pudła i walizkę do dość nietypowego pokoju, gdzie walały się śmieci, płyty, ubrania i wszędzie były porozwieszane plakaty z kapelami rockowymi czy punkowymi... Trochę nam zajęło zanim ustawiliśmy pudła w bezpiecznym miejscu.
- Pamiętaj, czego cię nauczyłem i gdyby coś się działo dzwoń do mnie, przybędę tutaj choćby autostopem lub boso. - Powiedział z powagą w głosie trzymając mnie za ramiona.
- Tak, tak, pamiętam by w opałach zawiadomić mego rycerza. - Puściłem mu oczko z cichym śmiechem, a brat jedynie rozczochrał mi włosy.
- To ja lecę, a i pamiętaj o fryzjerze za parę dni, którego ci załatwiłem. Musisz w końcu ściąć te kudły, by wyglądać jak człowiek. - Przypomniał piłkarz.
- Tak, tak, ja wyglądam jak człowiek, to ty się nie znasz. - Powiedziałem buntowniczo do brata, który pokręcił z politowaniem głową.
- To trzymaj się mały. - Dał mi pstryczka w nos i delikatnie cmoknął w usta, co mnie zawstydziło. W Anglii było to normalne i bliscy sobie ludzie na to pozwalali nawet rodzeństwo, jednak nie jestem już malutkim chłopczykiem, co chętnie daje bratu buzi, tylko nastolatkiem!
- Ojjj jak uroczo moja królewna cała czerwona. - Zaśmiał się starszy.
- Spadaj! - Warknąłem, krzyżując ręce na piersi, zaraz jednak przytuliłem na pożegnanie brata, a gdy zostałem sam w pokoju, wziąłem się za sprzątanie w nim i za rozpakowywanie ubrań i innych swoich rzeczy.

~ Mike ~
Po rozbrzmieniu ostatniego akordu naszej nowej piosenki, odłożyłem bas i rzuciłem się na kanapę, którą mieliśmy w naszej sali prób. Spojrzałem na pozostałych. Al nadal siedział za perkusją, pijąc wodę, a Bille odstawił swoją ukochaną Blue na stojak, po czym usiadł obok mnie, robiąc sobie podpórki z moich nóg. Pokręciłem z rozbawieniem głową.
- W końcu przerwa... - Powiedział zadowolony, na co przytaknąłem. Po chwili namysłu zabrałem nogi i wstałem, prostując plecy. Przypomniało mi się coś bardzo, bardzo ważnego.
- Ej, chłopaki, ja musze już lecieć. - Powiedziałem, pakując dość szybko bas do pokrowca. Nawet nie przejmowałem się tym, że zaczną protestować.
- Jak to? A próba? Przecież teraz tylko przerwa. - Sobrante zmrużył oczy, patrząc na mnie niezadowolony. Kto jak kto, ale perkusista był tutaj jako "niańka", bo my z Billiem nigdy nie przejmowaliśmy się za bardzo sztywnymi ramami tego, co mieliśmy robić woleliśmy się bawić na całego i nie Myślec o późniejszych konsekwencjach.
- Sorry, chłopaki, ale mówiłem wam, że dziś ma się wprowadzić nowy współlokator. Wole żeby mi czegoś przez przypadek nie wywalił albo nie zepsuł. - Wyjaśniłem podchodząc do drzwi, złapałem za klamkę i otworzyłem je słysząc jeszcze kazanie naszej „niańki".
- To cześć! - Zawołałem wybiegając z sali klubowej. Biegłem co sił w nogach zmierzając do akademika.
Miałem pokój na pierwszym piętrze koło mocnego, starego drzewa, którego gałęzie całkiem zasłoniły jedno okno naszego pokoju, ale drugie zostało odkryte. To była dobra droga, by wymykać się na imprezy. Wbiegłem po schodach i wpadłem do pokoju, zatrzymując się na progu. Spojrzałem z rozbawieniem na chłopaka, który aż podskoczył, gdy drzwi, które mało delikatnie otworzyłem, z impetem uderzyły o ścianę. Przyglądałem mu się krótką chwilę w milczeniu.
- Siema. - Rzuciłem w końcu luźnym tonem, zamykając drzwi nogą odzianą w czarnego glana. Odłożyłem bas w kącie pokoju po mojej stronie i rzuciłem się na łóżko.
- To ty jesteś ten nowy, tak? - Upewniłem się. Równie dobrze mogła to być losowa osoba, która znalazła mój klucz, który ostatnio zgubiłem. To by oznaczało, że właśnie złapałem złodzieja na gorącym uczynku....

~ Wiktor ~
- Nie wiem, kto to jest ale straszny z niego flejtuch i sądząc po czerwonym długopisie w jego zeszytach także leń. Ehhh... - Westchnąłem ciężko mówiąc do siebie podczas sprzątania, gdy musiałem załadować drugi worek na śmieci. Na szczęście większość pokoju już była ogarnięta i jedynie zostało pozbierać jego ciuchy i zetrzeć kurz z biurka i pokój będzie gotowy do użytku. Jutro tylko jeszcze poodkurzam i można jeść z podłogi!.
- Przynajmniej łazienka jest czysta i zadbana no oprócz kosza z brudną bielizną, po co mu pralka skoro najwyraźniej z niej nie korzysta? - Mruknąłem sam do siebie, co było już moim nawykiem. Akurat kończyłem wieszać koszule do szafy, gdy drzwi otworzyły się, a raczej prawie zostały wyrwane z zawiasów, przez co podskoczył lekko. Spojrzałem z szokiem, jak i lekkim niezadowoleniem na współlokatora, który jednego z tych porządnych i kulturalnych nie wyglądał, no ale nie będę go oceniał od razu. Wolę najpierw go poznać. Zresztą, nie chcę być wrogo nastawiony do kogoś, z kim mam mieszkać przez kolejne dwa i pół roku.
- Umm... Cześć i sądząc po tym, jak się tu zadomowiłem, to tak, ja jestem ten nowy. - Uśmiechnąłem się miło do niego, poprawiając okulary na nosie.
- Wiktor. - Przedstawiłem się, wyciągając w jego stronę rękę na powitanie. Grunt to pierwsze wrażenie, jak to mawiają co po niektórzy.

~ Mike ~
Spojrzałem na niego oceniająco. No pięknie, kujona mi tu wcisnęli. Pomyślałem, patrząc na okularnika, ale skoro już stara się być miły, to niech mu będzie. Usiadłem na łóżku krzyżując nogi.
- Mike. - Podałem mu rękę, ściskając ją dosyć mocno. Zawsze ze znajomymi, zwłaszcza, gdy poznawałem nowych, tak sprawdzaliśmy, kto jest silniejszy, choć przy tym chucherku i tak to było z góry wiadome. Rozejrzałem się po pokoju i dopiero zorientowałem się, co mi tu tak nie pasowało.
- Ej, stary, gdzie moje ubrania? I zeszyty...? - Rozejrzałem się zaniepokojony, nie widząc również kartek.
- A teksty?! - Zapytałem głośniej. Zawsze na podłodze trzymałem wszystkie teksty, jakie Billie mi zostawiał do poprawy i ocenienia. Pierwsze pięć minut znajomości i już podpadł.
- Powiedz tylko, że ich nie wyrzuciłeś. - Spojrzałem na niego niemal błagalnym wzrokiem. Brunet by mnie chyba zabił, gdybym to wszystko stracił teraz przez jakiegoś kujona.

~ Wiktor ~
Uśmiechnąłem się zadowolony, kiedy chłopak usiadł i mi się przedstawił. Zazwyczaj nie utrzymywałem z nikim kontaktu. Wciąż się uczyłem, przez co wszyscy uznawali mnie za nudziarza, który nic oprócz uczenia się nie robił. A co miałem robić, skoro nikt mnie nigdzie nie zapraszał, a jak sam chciałem, to mnie zbywali? Syknąłem cicho z bólu, gdy dłoń Mike mocno, a wręcz boleśnie zacisnęła się na mojej, co trochę było żenujące, bo jako chłopak sam powinienem tak mocno ściskać, a nie jak baba...
- Ubrania, te czyste w szafie, a te brudne w koszu na brudne ubrania, zaś zeszyty poukładane na półce nad biurkiem. - Poinformowałem go, jakby to była najoczywistsza rzecz na świecie. No bo to było ich miejsce, a nie ziemia, po której się chodziło...
- Umm teksty? Nie wiem czy o to ci chodzi, ale wszystkie walające się kartki posegregowałem i schowałem do twojej szuflady w biurku, wyglądały na ważne, więc nie chciałem ich wyrzucać, zresztą cudzych rzeczy się nie wywala, chyba że to coś ma na sobie dwie tony pleśni i samo chodzi. - Zaśmiałem się i usiadłem na swoim czystym łóżku, które wcześniej uprzątnąłem zmieniłem pościel.
- Wiedziałeś, że pod łóżkiem miałeś mnóstw pająków? To trochę straszne i ohydne. - Zacząłem mówić, jednak zaraz przerwałem widząc, że chłopak mnie totalnie olał, szukając tych kartek. Westchnąłem ciężko i wziąłem książkę od biologii. Przestudiuję ją, bo co mam robić? Nikogo tu nie znam, a współlokator nie wygląda na zbyt chętnego do rozmowy...


~ Mike ~
Słysząc, gdzie schował jedną z najcenniejszych rzeczy w tym pokoju, od razu zerwałem się na równe nogi i podbiegłem do biurka. Wyciągnąłem wszystkie papiery i je przejrzałem. Chciałem sprawdzić, czy żaden się nie zapodział. Odetchnąłem z ulgą, widząc, że wszystko jest tutaj. Usłyszałem wzmiankę o pająkach pod moim łóżkiem.
- Ponoć mieszkają tam, gdzie są dobrzy ludzie... Ciekawe, czemu jest ich tak dużo na cmentarzach... - Mruknąłem bardziej sam do siebie. Odłożyłem teksty do szuflady, nie trudząc się zamykaniem jej czy chociażby wpakowaniem kartek w całości do środka. Nie przeszkadzało mi to, że wystawały. Wróciłem na łóżko. Sięgnąłem po mój kochany bas i zacząłem ćwiczyć mój fragment z naszej nowej piosenki. "Green Day". Billie to jednak miał pomysły, żeby śpiewać o dniu wagarowicza. Ja miałem własną wersję tego.
- Every day can be Green Day~ - Nuciłem sobie pod nosem, nie przejmując się tym czy mojemu współlokatorowi będzie to przeszkadzało.

~ Wiktor ~
- Niektóre rzeczy pozostaną tajemnicą, choć z naukowego punktu widzenia, pająki osiadają się tam, gdzie są owady, a na cmentarzu jest ich dość dużo. - Powiedziałem, nie odrywając nosa od książki, którą miałem zamiar wykuć na pamięć. Nawet w liceum miałem zamiar zdobyć wiele nagród. Może dzięki temu rodzice w końcu mnie docenią i pokochają jak Matta? Pomyślałem po czym spojrzałem zaciekawiony na Mike'a. Nie przeszkadzało mi to, że gra. Miałem podzielną uwagę i potrafiłem czytać, robić notatki i słuchać nauczyciela jednocześnie. Nie odzywałem się, by nie przerwać chłopakowi, ale musiałem przyznać, że miał bardzo ładny wokal.
- Ładnie śpiewasz. Grasz w kapeli? - Zapytałem zaciekawiony, odkładając książkę na bok. Na pierwszy rzut oka, powinienem się trzymać od Mike z daleka, jednak uważam, że jest on całkiem miły, mimo pierwszego wrażenia.

~ Mike ~
- Dzięki. - Uśmiechnąłem się lekko do niego, dalej grając, po chwili zmieniłem na inną piosenkę "Rest". Stwierdziłem, że skoro i tak jestem z Wiktorem w jednym pokoju, to mogę mu o tym powiedzieć. W końcu ma być, a właściwie już jest moim współlokatorem i warto byłoby chodź trochę zacisnąć więzi.
- Tak, mamy zespół z Billiem i Al'em. "Sweet Children" - Pochwaliłem się, zerkając na okularnika.
- Gramy już jakiś czas, dajemy czasem koncerty... Chciałbym, żebyśmy wydali płytę, ale na razie to marzenie. - Mruknąłem niewyraźnie, myśląc o naszych wspólnych planach.
- Chcemy zostać gwiazdami rock'a. - Rzuciłem jeszcze, choć brzmiało to dziecinnie, ale na prawdę było naszym życiowym celem. Moje oczy aż lekko zabłysły na myśl, że może nam się udać i będziemy dawać koncerty na największych scenach i sławnych festiwalach.

~ Wiktor ~
Czytałem dalej podręcznik, jednocześnie słuchając go. Jego głos był przepiękny i mogłem go słuchać godzinami. Cieszyłem się, że mam takiego współlokatora, a nie jakiegoś chama, który panoszy się w pokoju, rozstawiając mnie po kątach.
- Sweet Children? Słodkie dzieci? - Zapytałem z cichym śmiechem. Ta nazwa była urocza i nawet do nich pasowała.
- Jeśli się czegoś mocno pragnie i robi wszystko by spełnić to marzenie, to się udaje. Nie możesz się tylko poddawać. - Widziałem w oczach Mike ten błysk. Wspaniałe było to, jak dążył do swojego celu, choć wielu pewnie mu odradzało, mówiąc, że niewiadomo czy mu się uda, a z rocka nie wyżyje.
- Umm... No mój brat ma znajomego, który ma ojca prowadzącego klub. Może uda mi się z bratem pogadać o tym, jeśli zabierzesz mnie na jedną ze swoich prób i oprowadzisz po szkole. - Zaproponowałem, chciałem zacisnąć z nim więzi i zakolegować się z nim... A może nawet zdobyć w nim przyjaciela?

~ Mike ~
- Tak, Słodkie Dzieci, w końcu, czy nie jestem słodki? - Zaśmiałem się wesoło, rozbawiony. Billie miał talent do wymyślania nazw... Słysząc jego dalsze słowa, przestałem grać i słuchałem.
- Na prawdę ma klub? Jeszcze powiedz, że to ten na Gilman Street 924... - Mruknąłem, jakoś nie do końca wierząc w jego słowa, choć miło by było gdyby okazało się to prawdą.
- Poza tym... Szantaż? Serio? - Spojrzałem na niego rozbawiony.
- Wystarczyło poprosić. - Mruknąłem. Nie odmówiłbym mu, innym pewnie tak, ale z nim mieszkam. Wolałbym, żeby kiedyś mi raczej pomógł, a nie jeszcze donosił, dlatego nie ma co się kłócić i tak dalej.

~ Wiktor ~
- Oczywiście, jesteś słodki jak landrynki! Te miętowe! - Zaśmiałem się, odkładając książkę na półkę by się nie zniszczyła. Przyjemnie mi się rozmawiało z tym chłopakiem.
- Nie, nie ten, ale szef tego klubu sponsorował drużynę mojego brata. - Pochwaliłem się z dumą. Zawsze kibicowałem bratu podczas jego meczy. Gdy tylko Matt wchodził na boisko był niesamowity! Podziwiałem go i czasem uważał, że Matt zasługuje na lepszego brata niż takie nic jak ja...
- Ten klub nazywa się Amor. Też jest popularny, może nie tak jak ten na Gilman Street, ale zawsze to coś. - Wzruszyłem ramionami.
- Nie byłem pewien czy się zgodzisz, a też chcę mieć coś z tego. Hmmm... Chcę jeszcze mieć wejściówki Vipowskie na wasz każdy koncert jak już będziecie sławni!

~ Mike ~
- Amor... - Powtórzyłem, kojarząc nazwę klubu, ale nie pamiętałem, gdzie to.
- Masz rację. Nawet gdzieś o nim słyszałem. - Przyznałem. Wstałem z łóżka i odłożyłem bas. Usiadłem na przeciwko niego, przyglądając mu się.
- Dobra, umowa stoi. Ty nam załatwiasz występ w Amorze, a ja cię oprowadzę oraz dostaniesz wejściówki Vipowskie na nasz każdy koncert. - Przytaknąłem, wyciągając rękę w jego stronę. Miałem zaciśniętą pięść i tylko mały palec wyprostowany.
- Na paluszek? - Może i to było dziecinne, ale takie przysięgi były zawsze najtrwalsze. Przynajmniej w moim wypadku.

~ Wiktor ~
- Klub jest fajny i podobno dużo młodzieży oraz tych starszych tam przychodzi. Może ktoś was poleci czy nawet jakiś menadżer zobaczy. No, zawsze jest przynajmniej taka szansa. - Spojrzałem lekko zaskoczony na chłopaka, który usiadł na moim łóżku naprzeciwko mnie.
- Mam nadzieję, że dotrzymujesz słowa. - Cieszyłem się, że trafiłem na takiego współlokatora. Był moim całkowitym przeciwieństwem. Spojrzałem zaskoczony na jego dłoń i parsknąłem śmiechem.
- Już wiem, skąd nazwa "Dzieci", na paluszek. - Zrobiłem dokładnie to, co on zahaczając swoim palcem o jego.
- Pojutrze zadzwonię do brata i wszystko z nim ustalę. Najszybciej za 5 dni dostaniesz odpowiedź, co do klubu. - Zapewniłem.

~ Mike ~
- Mam nadzieję, że ty też dotrzymasz swojego. - Odpowiedziałem i cofnąłem moją dłoń. Przeczesałem palcami blond włosy. Uśmiechnąłem się, słysząc kolejne informacje. Nie powiem jeszcze Billie'mu ani Al'owi, bo jak nie wypali to będzie przypał. Pomyślałem i przekrzywiłem głowę, patrząc na drugiego.

~ Wiktor ~
- Dotrzymam, mój brat choćby miał błagać na kolanach swojego kolegę, zrobi to, o co go poproszę. - Zaśmiałem się, zaraz wstając z łóżka, by odłożyć książkę na półkę. Jutro zaczynam szkołę i trochę się stresuję. W końcu każdy już się tutaj zna i w klasie na pewno porobiły się grupki.

~ Mike ~
- Cieszy mnie to. Potrzebujemy teraz koncertów, żeby się wybić. - Stwierdziłem, choć zaśmiałem sie cicho na komentarz o jego bracie. Zapowiadało się naprawdę ciekawie, teraz nasz zespół miał większą szansę na zdobycie sławy! Ale jak na prawdę się to potoczy? Czy dzięki niemu naprawdę nam się uda..?

// Opowiadanie prowadzą dwie osoby. Ja jestem Fox zaś koleżanka to Letterbomb. Mamy nadzieję, że nasze opowiadanie przypadnie wam do gustu :)

Miki i Wiki.  Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz