:)♠

64 0 0
                                    

Pożar!
Buntu wielki spłynął pożar
Kropla za kroplą
Sekunda za sekundą
Gniecie mąci krzaki trawiaste
Zasłane cienkimi listkami
Skrzypiącymi pod taflą żaru wielkiego
Niekontrolowanego
Wszędzie dookoła
Nie przerwie łańcuchów eksplozji
Tak drobnych że dla oczu nie widać nic spoza
Czerwonych płomieni na fazy podzielone niebieskie i żółte
Nie widać też tego wszystkiego, bo gorycz zapada
Zniewala nerwy cielesne
Szczypiąc gniotąc delikatną skórę
Rozpacz gryzie
Już dokoła nie ma wyjść ani miłego ratunku
Byle by jaknajmniej bólu, najmniej cierpienia
Ile jeszcze biednej twarzycy potrzeba
Nakropić dla siebie wodę osuszenia?
Dlaczego nie ma ratunku za darmo
Za nic?
Byle by mniej gardło dławiło
Jakże cieżkie może być utopienie?
Teraz utrapienie - największe ukojenie!
Byle by znów ściekła po suficie
Ta sama kropla co doprowadza do szału, nieładu
Nie ma ratunku dla skrytych!
W łonie ciemności gdzie nic i nikogo miłego nie ma
Tylko wrogowie
Którzy płoną i płoną tak samo z tą samą szybkością z tym samym grymasem na twarzy okalanej... Nie ma ratunku dla nich!
Niekochanych
I płynie płynie płynie woda czerwona
Buszujące krople tryskają na jęzorach ognia okropecznego!
Nie mają czasu by poprostu tkwić w tym bezruchu
W przestrzeni ruszącej sie w małym odcinku czasu
I raz za razem wybuchając tak samo
Nie ma czasu, nie ma powodów
Do rozmyślań czy całowania własnych dłoni
Ucieczka!
Brak jej największy
Przepaść miedzyludzka
Czemu to nieznana tragedia
Ma pozostawać w tych samych szponach do samego końca
Czemu cudze palce nie bedą drapać o ściany
Dłonie uświęcone złotym olejkiem
Nie bedą ściskać jak oszalałe
Bramy lwiej klatki
Na szczycie góry marnej
W której tylko cztery ściany i niskie niebo nad głową
Z którego kąpie i kąpie kropla jaskiniowa, która w chwili trwogi zaginęła w przełęczach jezior i rzek skalnych
Do małej dziury więcej nie zagląda na powitanie
Stukajac bezprzerwy o te cegły kamienne które z lodu wycięte ciemne figlarne w stopy wpijane jak kolce
W rękach w nogach
Nie chcąc nic słyszeć! Głuche minione lata
Czy długo postoi to zamczysko z klatek stworzone? Nie bardzo
Bo ogień już truchleje
Już niedługo zapadnie cisza
A jak stało stać bedzie
W przyszłości ulotnej
Kogo odwiedzi?
Strach niepojęty?
Kogóż sie bać ma?
Ziemi kałuży?
Tragedii?
Jedyny postrach na wróble czycha tylko w swoim skarbcu
Sprzątając pod siebie wszystkie słodkości złote olejki świecące
Wróble płosząc zamyka biedactwa w klatkach
Jak zwierzęta które wkrótce odkryją że są dzikie
Więc póki zanim otworzą paszczę wbija dwa kły w piętna kurze
Pozbawi pan je wolności usypiając z samych narodzin swoich kołysanką
Pozbawi je czucia
Sensu życia istnienia walki o wolność umrą nim pojmą że są
Tajemniczość bedzie się kręcić im w głowie
Obumarłe dusze jedynie ogień wyratuje
Jednak gdy przyjdzie Pan Ratunek
Nie bedzie czasu na myśli czy dążenie do śmierci
Ból ból ból nie bedzie dawał spokoju
Żenujące westchnienia pobudzą do walki!
Do życia!
Poznania zemsty!
Największy wróg człowieczeństwa!
Ten potwór złotooki
Bez twarzy bez kropli zrozumienia
Bo nie ma w nim ani duszy, zwątpienia ani żalu, ni sumienia
Tajemniczo kroczy wgłąb i wszerz naszych siedlisk ukochanych wilgotnych w deszczu kropli
Kroczy, zmusza do podniesienia wzroku
Nie znajdzie się w nim wytchnienia
On ciagle czegoś pragnie wymaga
Zło złowieszczo skrzeczy do nas
Milczy...
Szperajac w moim ciele
Szukając coś nowego w mojej ręce
Śmiejąc sie otwarcie czasem
Głaszcząc po głowie uroczyście
Pilnuje nas jak sokoły
Tajemniczo krocząc tam spowrotem
Trzyma w strachu
Nigdy nie opuści
Nie zachwieje sie potworność
Póki wszystkie skrzydła czarne nie zaścielą jego drogi
Nie zaprzestanie szatan kroczyć
Trworzyć biedne wrony
Któż jak nie on pojmie swoje myśli
Nie ma ratunku!
Potwór spłonie jak wszyscy inni!
Rączki drobne, jak nigdy wcześniej
Rwące sie ku swobodzie pokażą się
Swoboda która była dla nich wysiłkiem
Drogą miedzy tartarowymi piętrami
Nie ma ratunku dla biednych ptasząt!
Pozbawione bycia skrzydlatym zwierzęciem
Tylko ból świadczy o bijącym się sercu w rytm kropiącego deszczu
Nie ma ratunku! W dzień zagłady
Pożoga objęła w ramiona biedne ptaszyska
To ich koniec - nareszcie ich spotkał
Instynkty broniace żądają ucieczki
Byle by mniej bólu mniej cierpienia
Tyle wystarczy pod koniec trapienia
Ułożony w łożu wilgoci i ognistych dywanów
Uścielonym kwiatami kochanków
Jak ze snów ukazał sie wlaśnie anioł ze swym stróżem pasterzem nad owcami do których należy (kto?)
Czarny jak smoła zmienił sie w ptaka który nie umie latać
Nie wiedzial ze był ptakiem bo urodził sie bez skrzydeł
Nie mógł latać a jednak chciał zanurzyć sie w rzece niewyczerpanej świeżości
Nie dlatego by uciszyć płomienie
A dlatego że chciał usnąć w centrum wody żyznej która by przyjęła go z wielką łatwością ciepłem czystością w kolorach błękitu i turkusu w ścieżkach jasnych promieni złotego światła z nieba niepojętego
Gdzie pózniej pasterz puści łezkę do jeziorka i pożegna zagubioną owcę.
Wróci wraz z pastwem do pastwiska i patrzeć będzie na niebo wodniste i wspominać bedzie wychowanka swego jak kochanka swego.

Kiedy dzwony ustają
A dym sie wznosi
Kukorząc powietrza smaki

Rączeta wyświerzbione poplamione
Obryzgane wrzodami parzącymi
Pozostawione w zapomnieniu wiecznym
Nie ma ratunku dla niekochanych!
Urodzonych w łonie ciemności
Niezaznają spokoju na wieki dusze znające te szeregi bólu doprowadzającego do szaleństwa
W ich domu zaburzona została poświata marności
Teraz nic już nie zostało
Tylko smród i gołe kości
Drobnych palcy kości zwisają ściskając kraty domów nagości
Teraz wilgoci zastąpiła suchość podłoży w czterech ścianach kamiennych nic nie pozostało tylko zwęglone prochy byłych męczenników
Nikt nie otworzył wejścia ratunku
Tak i pozostanie wszystko w nieładzie
Gdy karnawał przyjdzie
Zastąpią może nowe zwierzęta puste wilgotne domostwa.

PrzeszłośćМесто, где живут истории. Откройте их для себя