Rozdział 4

16 3 3
                                    

 Następnego dnia siedząc w południe w parku, postanowiłam przeczytać list od Leandra. Wyjęłam kopertę z torby i otworzyłam ją. Wyciągając jej zawartość poczułam zapach róży. Prawdopodobnie perfumowany papier. Albo... zajrzałam głębiej i spostrzegłam również płatki owego kwiatu. Mimo, że był to list od prześladowcy uśmiechnęłam się na ich widok.

Jak bardzo głupia byłam?

Jak nikt inny.

 Szybko przejrzałam papier, po czym dokładniej przeczytałam staranne, dość fantazyjne pismo nadawcy. Wszystko wydawało się być napisane greką, lecz jedna linijka tekstu była przetłumaczona na język angielski:

Nicole Angelique Loránz, niedziela o godzinie dwudziestej w miejscu, w którym co rok tłum ludzi przy fajerwerkach się zbiera.

 Zmarszczyłam brwi. Ten facet naprawdę myśli, że się tam pojawię?

W sumie... nie dziwne, sama też tak myślę...

Szybko schowałam list do torby a kopertę wyrzuciłam. Od spotkania dzieliły mnie 4 godziny. Bez sensu było wracać do domu, więc po prostu wyjęłam książkę i wciągnęłam się w opowieść.

Z biegiem czasu czułam większe podekscytowanie nadchodzącym wydarzeniem. Mogło to być niebezpieczne, ale ryzykowne gry zawsze były moim ulubionym zajęciem. Wiedziałam, że mogę dowiedzieć się czegoś przydatnego, jeśli odpowiednio wszystko rozegram. Pozostała godzina do spotkania, więc powoli powinnam zmierzać w kierunku autobusu. Tak też zrobiłam, pędząc pośpiesznie na przystanek...

Pięćdziesiąt minut później stałam na Time Square. Pogoda była wietrzna toteż moje bujne włosy miałam na twarzy zamiast na ramionach, ale szybko upięłam je klamerką z jednego boku. Zostało dziesięć minut zanim pojawi się Leander, mój prześladowca. Adrenalina buzowała w moich żyłach. Roznosiła mnie energia, chociaż wiedziałam że prawdopodobnie nic nadzwyczajnego się nie stanie. Co również jest chore, bo jak można się spodziewać dobrych zamiarów ze strony osoby, która Ciebie śledzi? W takich momentach mam ochotę walnąć siebie młotkiem w czoło - pomyślałam.

- Dobry wieczór Angelique. Wiatr dziś dokucza, co nie? - wyłonił się tuż zza moich pleców wysoki brunet o złotych oczach.

- Zwracaj się do mnie Nicole przy ludziach - prychnęłam. - Nie wiem czy zdążyłeś zauważyć ale staram się ukryć swoje drugie imię i nazwisko.

- Widzę Loriette dobrze Ciebie wychowała - zaśmiał się. - Niezwykle inteligentna z niej kobieta, ale przyszedł czas żebyś i ty wykorzystała swój umysł w tym poplątanym i wielkim świecie.

- Nie widzę w tym nic śmiesznego. Zaginęła. Do tego spotkałam się z prześladowcą, który jak widać wie o mnie coś czego nawet ja nie wiem.

- Punkt za spostrzegawczość, słonko. Wiem więcej, ale są to rzeczy, które z czasem zrozumiesz i sobie przypomnisz. I zacznijmy od tego, że Ciebie nie śledzę. Powierzono mi ochronę nad Tobą - zmarszczyłam brwi i spojrzałam na niego jak na debila, z resztą nie pierwszy raz.

- Jaką, przepraszam bardzo, ochronę? - ruszyłam w stronę ławek. - Chodź.

- Pamiętasz jakkolwiek moją twarz? - zapytał ze smutnym wzrokiem siadając. Nie chciałam przyznać, że skądś ją kojarzę, lecz w głębi duszy czułam. że gdzieś kiedyś ją widziałam. Te złote oczy mignęły mi raz czy dwa w pamięci, niczym rozmazane wspomnienia. Babcia Loriette również wspomniała coś o złotookim obrońcy. Czy mogło jej chodzić o niego? Wątpię. Zacisnęłam usta i przybrałam twarz bez wyrazu. Po chwili powiedziałam:

- Nie.

- Kłamiesz - skwitował. - Zbyt mocno się zainteresowałaś sprawą, żeby nie czuć, że coś jest na rzeczy i skądś mnie znasz - usiadłam obok niego.

- Nie przyjechałam tu by być osobą pytaną, tylko zadawać pytania.

- Więc pytaj. Kto pyta ten nie błądzi, a co mówca mówi i sądzi to odrębna sprawa - uśmiechnął się zalotnie, na co znużona przewróciłam oczami.

- Co jest z moją prababcią?

- Żyje - odpowiedział spokojnie przewracając w palcach miedzianą monetę z nieznanymi mi symbolami. Moje serce zabiło mocniej, aczkolwiek opanowanie prowadziłam dalszy ciąg rozmowy.

- Gdzie? Porwałeś ją?

- Nic z tych rzeczy moja droga. Musiała zniknąć, z czasem się spotkacie. Jest cała i zdrowa, ale świat jest tak popieprzony, że nigdy nic nie wiadomo - mruknął końcówkę. Zdziwiłam się na jego przekleństwo, ale zupełnie to pominęłam.

- Czemu mówiłeś, że masz mnie chronić?

- Ponieważ taka jest prawda. Działam z rozkazu... powiedzmy sił wyższych - skrzywiłam się.

- W ufo się bawisz? Może mi powiesz, że z latającego spodka spadłeś? Tyle, że nie widzę żadnej zielonej skóry i czułek. Coś mi nie pasuje - znowu zaśmiał się, tym razem głośniej.

- Od zawsze taka byłaś, lubisz się droczyć, co?

- Lubię dostawać, to po co przychodzę. Tak więc chcę albo całą prawdę, albo możesz spieprzać w podskokach - zbulwersowałam się. Nie lubię zabaw w kotka i myszkę, a on właśnie tak pogrywał.

- Wszystkiego na raz nie ogarniemy, słonko. Powodu mojego chronienia Ciebie nie zrozumiesz ot tak. Spokojnie. Czy babcia Loriette opowiedziała Ci bajkę o złotookim obrońcy? - serce na chwilę mi stanęło. Próbowałam przypomnieć sobie o czym była ta bajka, czy było to raczej coś co brzmiało jak piękna historia. Prababcia mówiła, że w odległych czasach żyła dwójka wybitnych wojowników. Piękna kobieta, doskonale celująca nożami, z łuku oraz walcząca na miecze i wysoki, złotooki mężczyzna. Z powołania miał za zadanie bronić swojej partnerki, jeśli byłaby taka potrzeba to nawet oddać za nią życie. A jeśliby zaginęła, miał jej szukać, póki z wycieńczenia i bezradności nie umrze w swym oddaniu dla niej. W pewnym momencie, kiedy nadeszły ciężkie czasy wojny właśnie ona zniknęła. A mężczyznę, który miał jej szukać nazwano Złotookim Obrońcą. Babcia oczywiście opowiadała to ciekawiej, ze szczegółami o całym tamtym świecie, który wydawał się być niezwykle piękny i magiczny, ale to jedyne co pamiętałam.

- Tak, co to ma wspólnego z tą sprawą?

- Pomyśl sobie, że po prostu z zawodu mam Ciebie chronić niczym tamten facet z bajki. Więcej na razie nie pojmiesz, ale to da Ci na pewno dużo do przemyślenia. Angelique, czy dalej twierdzisz, że w żaden sposób nie przypominasz sobie mojej twarzy?

- Jeszcze raz powiesz Angelique - wycedziłam przez zęby. - A po tej swojej twarzy, którą, owszem, w jakiś sposób kojarzę dostaniesz z pięści - uniósł ręce w geście obronnym.

- Hola, hola. Spokojnie. Ja jestem tutaj pokojowo, a nie żeby być pobitym!

- To trzymaj się tego, co powiedziałam - wstałam i postanowiłam wrócić do domu, bez pożegnania, oddając się myślom.

Dar od BogówOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz