Dylemat

71 17 13
                                    

Łysawy taksiarz skręcił, zjeżdżając z zatłoczonej ulicy na parking przed dworcem. Nawet nie zauważyłem, kiedy przejechaliśmy całą drogę. Byłem zbyt podekscytowany. Nareszcie! Od samego rana nie myślałem o niczym innym, niż o tym, że w końcu, po tak długim czasie rozłąki, zobaczę rodzinę.

Rzuciłem kierowcy parę banknotów i, nie czekając na resztę, wysiadłem z taksówki. Co prawda miałem jeszcze trochę czasu, ale to wcale nie zmniejszało mojej niecierpliwości. Zarzucając na ramię ciężką torbę z całym dorobkiem, który tu ze sobą przywiozłem (zdążył powiększyć się nieco przez te lata), ruszyłem żwawym krokiem w kierunku wejścia.

Dzień był słoneczny, na niebie nie było ani jednej chmurki, zupełnie jakby pogoda dzieliła ze mną radość i uśmiechała się do wszystkich tak, jak ja.

– Przepraszam. – Usłyszałem z boku.

Starsza pani, na oko przed siedemdziesiątką, stała wraz z małą dziewczynką, a obok nich piętrzył się całkiem spory stos walizek. Dużych walizek.

– Słucham? – odpowiedziałem.

– Mógłby pan nam pomóc z bagażami? Zaraz odjedzie nam pociąg, a same z wnuczką sobie nie poradzimy. Kierowca, który nas przywiózł nie był już tak miły, aby pomóc. O, widzi, pan? – Spojrzałem w stronę, którą wskazała mi staruszka. – Tam stoi nasz pociąg. Proszę pomóc starej kobiecie.

Wprawdzie miałem jeszcze z piętnaście, czy dwadzieścia minut, do odjazdu autobusu, ale musiałem jeszcze kupić bilet.

– Dobrze – zdecydowałem. – Niech pani idzie przodem, nie mam zbyt wiele czasu, ale pomogę z bagażami.

Staruszka wzięła wnuczkę za rękę i ruszyła, oglądając się za siebie. Jakimś sposobem udało mi się zabrać ze wszystkimi bagażami, nie pozostawiając mojego na pastwę losu, choć nie powiem, było to niezwykłe osiągnięcie.

Zanim doczłapałem się na peron, byłem już cały spocony i zadyszany. Piekielne walizki były naprawdę ciężkie, aż dziw, że babcia z wnuczką mogą mieć tyle do zabrania w podróż. Pomogłem jeszcze ulokować wszystko w przedziale, po czym otrzymałem gorące podziękowania. Nawiasem mówiąc, najchętniej obszedłbym się bez nich, gdyż zabrały mi tylko cenny czas, którego nagle nie miałem wcale tak dużo.

Wyskoczyłem z pociągu, kierując się w stronę kas, a torba boleśnie obijała mi się o bok. Pewnie pobiłbym rekord w biegu z przeszkodami, gdyby istniał taki z wymijaniem przechodniów. Kiedy dotarłem na miejsce, widząc ciągnące się od okienka do okienka kolejki, poważnie się zmartwiłem. Wyszukując pośpiesznie wzrokiem najkrótszej, ustawiłem się na końcu pierwszej z brzegu.

Niestety wszystkie wyglądały tak samo, toteż postanowiłem pozostać w obecnej. Co chwila zerkałem na zegarek, odliczając w duchu upływające minuty i obserwując postęp przy kasie. Szło tam całkiem szybko, dopóki jakaś kobieta nie zaczęła wybierać każdego miedziaka, jaki tylko mógł znaleźć się w jej portfelu. Oczywiście pewien grubas nie omieszkał tego skomentować, co spowodowało, że kobieta zmarnowała jeszcze chwilę na kłótnię z nim. Na szczęście nie przerodziło się to w zbiorową przepychankę słowną, bo stałbym tak do wieczora!

W końcu została przede mną jeszcze tylko jedna osoba. Spojrzałem na zegarek i poczułem ukłucie niepokoju. Niby zostało mi jeszcze całe sześć minut do odjazdu, ale wiecie, jak to jest. Stukając niecierpliwie obcasem i przygryzając zęby, patrzyłem, jak kasjerka wydaje resztę. W końcu skończyła!

Zdążyłem zrobić pół kroku, kiedy jakiś facet wyskoczył tuż obok i zwrócił się do mnie z błagalną miną:

– Przepraszam, bardzo się śpieszę! Szybko kupię i znikam! Za chwilę mam odjazd. Proszę, bardzo proszę!

– Tylko proszę się pośpieszyć, bo też mam niewiele czasu – odpowiedziałem automatycznie. Obaj nie mieliśmy czasu na moje zastanawianie się, a skoro miałem jeszcze te pięć minut to mogłem gościa przepuścić.

– Dziękuję bardzo – powiedział i natychmiast, prawie wykrzykując w stronę kasjerki, wymienił miejscowość i rodzaj biletu.

– Przepraszam! Ja również się śpieszę! Przepuści pan śpieszącą się kobietę, prawda? – Usłyszałem nagle.

Z boku, spoza kolejki podeszła do mnie kobieta w średnim wieku i wyglądało na to, że nie zamierza czekać na moją odpowiedź, od razu kierując się z bagażami przede mnie. Ja rozumiem pomoc innym i tak dalej, ale co za dużo to niezdrowo, szczególnie z takim tupetem.

– Przykro mi, ale nie mam już czasu – odpowiedziałem, robiąc krok w przód, tym samym uniemożliwiając jej wepchnięcie się przede mnie. Na twarzy kobiety pojawiły się szok i oburzenie, lecz zanim zdążyła wyzwać mnie od najgorszych świń, tył kolejki zaczął ją obrzucać całkiem wymyślnymi inwektywami.

Na szczęście mężczyzna przede mną, jak obiecał, zmył się szybko, więc w końcu mogłem kupić bilet i pędzić na autobus. Odliczając czas z zegarkiem w ręce, czekałem aż mój papierek się wydrukuje, po czym, nie przejmując się resztą, którą kobieta usilnie chciała mi wepchnąć, puściłem się biegiem w stronę peronów, bijąc kolejny rekord w biegu z omijaniem wszelkich przeszkód.

Zasapany dołączyłem do kolejki – nieco za dużej jak na mój gust – która ustawiła się przy pojeździe. Powiedzieć, że jej długość trochę mnie zmartwiła, byłoby stanowczo za mało. Modliłem się do wszystkich bogów, jakich znam i kilku tych, o których nie mam nawet pojęcia, czy kiedykolwiek istnieli, żebym tylko się załapał.

– Zostało jeszcze dwanaście miejsc – krzyknął kierowca.

Szybko przeliczyłem ludzi, stojących tuż przede mną. Jeden... Dwa... Tutaj para, więc już cztery, a tam jakaś grupka, co daje razem dziewięć. Niedobrze. Kiedy doliczyłem do piętnastu, przyprawiając własne serce o palpitacje, z pary z przodu do autobusu weszła tylko jedna osoba, a z grupki odłączyło się kilka kolejnych. No tak, nie ma to, jak sztuczny tłum. Przeliczyłem jeszcze raz i okazało się, że zajmę akurat ostatnie miejsce. Amen! Będę musiał trochę się wykosztować na jakieś podarki dla całej tej masy bogów, u których najwyraźniej to wybłagałem, ale co mi tam.

Wszedłem na pierwsze schodki, czekając, by kierowca sprawdził bilet jegomościa przede mną, kiedy do mini kolejki, którą tworzyłem, dołączyła kobieta – wnioskując po jej zaokrąglonym brzuchu – w ciąży, dodatkowo trzymająca za rączkę małe dziecko.

– Przykro mi. Ten pan jest ostatni – poinformował przybyłą, wskazując na mnie. – Brak miejsc.

– Ale ja muszę wsiąść! – odkrzyknęła kobieta. Wyglądała na dość zdesperowaną.

– Przykro mi, nie ma więcej miejsca – odparł kierowca.

I stało się najgorsze. Zwróciła się do mnie.

– Proszę, niech mi pan pozwoli wsiąść! Muszę z synkiem pojechać! – Uniosła przed moją twarz dwu, może trzyletnie dziecko, tak jakbym go do tej pory nie zauważył. – Mój mąż jest wojskowym. Nie widziałam go ponad rok! A teraz wysyłają go gdzieś daleko na misję. Muszę pojechać, podpisać papiery, żebym nie została z dziećmi z niczym! A jego mogę już więcej nie zobaczyć, a on nas! To może być ostatnia okazja!

I co ja ci, kobieto, mam powiedzieć?, pomyślałem. Z reguły lubię pomagać ludziom, ale tym razem to przesada! Własnej rodziny nie widziałem od paru lat! Żona i dwójka dzieci, pewnie już szkoły pokończyły, byli zachwyceni, kiedy im oznajmiłem, że w końcu mogę przyjechać na kilka dni. Matki, jak ostatnio znalazła się w szpitalu na OIOM-ie, nie mogłem nawet odwiedzić. Kto wie, kiedy ponownie będę miał okazję, żeby się z nimi zobaczyć. Pewnie znów za parę lat, a do tego czasu matki mogę już nie zobaczyć. A dzieci i żona? Jak im to wyjaśnię. Takie rozczarowanie. Z drugiej strony, co jeśli to naprawdę ostatnia okazja dla tej kobiety, żeby zobaczyć ojca jej dzieci? Mówiła coś o papierach i zostawaniu z niczym. Pewnie jakieś dokumenty, żeby przekazywali jej jego żołd, czy coś takiego. A co jeśli wyląduje na bruku, bo nie pojechała przeze mnie? Paskudna sytuacja. Dlaczego akurat trafiła się ciężarna kobieta z małym dzieckiem na rękach, a nie jakiś obskurny grubas?

W końcu podjąłem decyzję.

– Wie pani...


DylematOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz