Zamieszanie

415 44 0
                                    

Jego plecy trafiły wprost na chłodną ścianę na zapleczu. W pomieszczeniu byli całkowicie sami. Naga lampa migotała nad sufitem, dając nikłe, blade światło. Drzwi po lewej były zamknięte, a przystawione krzesło przytrzymywało klamkę przed niechcianymi gośćmi. Mocny zapach alkoholu unosił się w powietrzu. Mimo że minęło już kilka lat od zakończenia okresu prohibicji, nadal czuł się dziwnie, jakby nieswojo, czując, że w każdej chwili może ich znaleźć policja stanowa.

Nagle genialne, szorstkie palce przesunęły się po jego odkrytych biodrach. Jasna koszula i krawat już dawno wylądowały na podłodze. Pewnie były brudne, ale teraz nie przejmował się tym, mimo tego, że właśnie po nich stąpał.

- Jesteś uroczy – zamruczał mężczyzna, wsuwając palce do jego spodni, które bez trudu rozpiął.

- Ty też – szepnął, kładąc jedną dłoń na jego krótkich włosach. Pociągnął je delikatnie, na co tamten wydał z siebie ciche stęknięcie. Dlaczego aż tak bardzo pociągające? Nie wiedział.

Dalsze chwile okazały się być mieszaniną wszystkich możliwych doznań. Trwało to jakiś czas, nie wiedział jaki. Dłonie mężczyzny wodziły po jego biodrach, czasem całował go tuż nad linią bokserek. Mógłby je wreszcie zdjąć. Od dawna nieprzyjemnie uwierały i były stanowczo za małe.

Tym razem to on jęknął. Ciepło przepłynęło przez całe jego ciało, gdy usta mężczyzny musnęły jego męskość nadal ukrytą pod spodenkami. Boże. Więcej.

- Już chcesz skończyć? - dobiegł go głos z dołu, przez co zacisnął dłoń na jego włosach. - To boli, wiesz?

- Przepraszam – wymamrotał, puszczając go. Nie miał pojęcia, dlaczego tak bardzo się podniecił. To tylko seks. Nawet nie wiedział, jak jego partner miał na imię. Kogo by to obchodziło?

- Nie żeby coś, możesz ciągnąć, ale nie tak mocno – zaśmiał się cicho, a następnie zębami złapał materiał spodenek i zsunął je. Dopiero wtedy zauważył, że ów mężczyzna nie miał prawie żadnych ubrań, nie licząc rozpiętej koszuli i marynarki. Klęczał, podpierając się jedną dłonią, podczas gdy drugą powoli sobie obciągał.

- Boże... - jęknął brunet, podnosząc wzrok w górę, żeby nie patrzeć na ten przepiękny widok. To groziło zbyt szybkim dojściem i zakończeniem przyjemności.

- Do Boga jeszcze wiele mi brakuje – parsknął śmiechem, a następnie oblizał go po podbrzuszu. - Chociaż zależy o jakiego boga pytasz.

- Nie wierzę – mruknął przymykając oczy.

- A szkoda. - Wzruszył ramionami, a następnie wziął go głęboko w usta.



- Mógłbyś wreszcie wysłać ten telegraf. I skróć go, na litość boską – jęknął, wodząc wzrokiem po stanowczo zbyt długiej wiadomości.

- Mówisz jak Dodd. - Wywrócił oczami, odbierając od niego kartkę.

- Bo on nie jest głupi. Długie telegrafy są drogie, a można to skrócić – wyjaśnił z westchnieniem. Czasem miał ochotę wyrzucić na bruk cały ten przeklęty skład tego cholernego konsulatu.

- Jest biedny – zaznaczył Balthazar przekreślając co drugie słowo w tekście. - I nie potrafi dobrze zaprezentować swojego kraju.

- Robi to i tak lepiej niż latający ambasador – odparł, na co blondyn parsknął śmiechem.

- A tak właściwie to gdzie jest teraz nasz kochany pan R.? - zapytał konspiracyjnym tonem, biorąc nową kartkę, na której zaczął przepisywać tekst.

Konsul [Destiel]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz