-Adam Benett, Ashley McGrey, Caroline, Matt, Will, Maddie, Alice Hooper, Mackenzie Clayton... O mój Boże, Mack! Dostałyśmy się!-wykrzyknęła moja przyjaciółka i klasnęła w dłonie dwa razy, przeskakując z nogi na nogę.
-Wooah!-udałam podniecenie i uśmiechnęłam się do niej, próbując udawać że się cieszę, choć zbytnio mi nie wyszło, od razu wiedziała że moja radość nie była szczera. Zbyt dobrze mnie znała.-Nadal nie wiem co cię tak jara w tym klubie teatralnym, a tym bardziej ze zapisałam się do niego ja. Ja! Mackenzie Clayton, rozumiesz jak to brzmi?-zaśmiałam się i razem ruszyłyśmy do swoich szafek.
-Daj spokój, spodoba ci się. Chodzi tam dużo naszych dobrych znajomych. Choćby Ryan i Lucas.-udawałam znudzoną żeby bardziej ją wkurzyć a ona szturchnęła mnie w ramię.-No dalej, Mack. To nie jest takie nudne jak ci się wydaje.
-No przecież, zwłaszcza że chodzi tam też Cameron Dallas, prawda?
Moja mała, głupiutka przyjaciółka kochała się w Dallasie od piątej klasy, kiedy dołączył do naszej szkoły i na każdej przerwie siedział z Ryanem co oznaczało że siedział z nami, oczywiście. Rzecz jasna, ani razu z nim nie gadała i to ja musiałam odwalać za nią całą brudną robotę. Przychodziłam do jego stolika i pytałam o nią; czy ją lubi i co o niej sądzi. Później oczywiście musiałam zrelacjonować jej wszystko co mi powiedział i wtedy dostawałam moje reese's. Czasami jednak musiałam się z nią troszkę podroczyć więc pewnego pięknego dnia gdy wracałyśmy ze szkoły, zaczęłam krzyczeć jego imię gdy zauważyłam jego plecak w oddali. Od razu się schowałam a Alice została sama, więc wyglądało to tak jakby to ona go wołała. Lubiłam jeszcze krzyczeć jej imię kiedy był w pobliżu i robić jej na złość. Przynajmniej dzięki mnie wiedział jak ma na imię.
-Ali, czemu po prostu do niego nie zagadasz? Rozmowa nie boli.
-Tobie to łatwo mówić, Mack. Ty zawsze jesteś dobra w nawiązywaniu kontaktów i przez to każdy się lubi.
Czy każdy mnie lubi? Nie powiedziałabym. To racja, mam więcej przyjaciół niż wrogów ale znajdą się osoby które coś do mnie mają jednak jest ich tak mało że można zliczyć ich na palcach jednej ręki. Zawsze lubię rozmawiać z ludźmi, jestem z natury gadatliwa i przyjazna więc to jasne że nawiązywanie znajomości przychodzi mi łatwo i naturalnie. Mam w szkole pełno przyjaciół, z różnych klas lecz i tak najściślej trzymam się naszej czteroosobowej grupki tj. Ja, Alice, Ryan i Lucas. Ryana znam dosłownie odkąd się urodziłam, nasze mamy znają się od dzieciństwa. Jest moim najlepszym przyjacielem z resztą jak reszta, jednak Ryana lubię o wiele bardziej niż Lucasa. On jest bardziej przyjacielem Alice niż moim. Kiedy była nas tylko trójka, ona przyprowadziła go pewnego razu i powiedziała że przeprowadził się na przeciwko i jest bardzo miły. To prawda, Lucas jest bardzo przyjazny, ma mega poczucie humoru i świetnie dogaduje się z Ryanem. Wszyscy mieszkamy na tym samym osiedlu w małych jednorodzinnych domkach; ja mieszkam na przeciwko Alice, Ryan zaraz obok niej a Lucas na ukos od niego.
-Z resztą, taki ktoś jak Dallas nigdy nawet na mnie nie spojrzy.-stwierdziła smutno.
-Nie spojrzy jeśli dalej będziesz się mazgaić, Alice. Musisz zrobić pierwszy krok bo jeśli nie to możesz o nim zapomnieć na stałe.
-Jak ty to robisz, Clayton? Zawsze jesteś taka odważna i błyskotliwa. Niczego się nie boisz ani nie wstydzisz. Chciałabym być taka jak ty.
-Przestań się już nad sobą użalać i bierz dupę w troki. Cameron sam się nie zaprosi na randkę, pamiętaj. Chodź, chłopcy już pewnie na nas czekają.-powiedziałam i ruszyłyśmy na stołówkę gdzie oczywiście siedzieli już Ryan i Lucas.-Siema, leszcze kleszcze.-stare dobre powitanie. Lucas wymyślił je pierwszy kiedy mieliśmy około 9 lat.
-Hej, berry.-zaśmiał się Ryan.
Berry to moje stare przezwisko, które wymyślił pewno dnia. Razem z Alice i Lucasem poszliśmy do lasu ponieważ jak to dzieci, bardzo się nudziliśmy i wszystkie możliwe pomysły na zabawy się wyczerpały. Kiedy więc dotarliśmy między ciasto posiane drzewa, Alice wymyśliła zabawę, która polegała na tym że pierwsza osoba które wejdzie na szczyt drzewa wygrywa. Wszyscy w czwórkę ruszyliśmy, nic nowego że na początku wygrywałam. Kiedy jednak miałam krzyczeć że wygrałam usunęła mi się noga i zaczęłam lecieć w dół, gdzie jak się okazało stała wywrotka jagód i poziomek. Wpadłam prosto do środka i zgniotłam je wszystkie ciężarem własnego ciała przez co sok dostał się na każdy skrawek mojej skóry i ubrania. Długo nie chciałam wychodzić bo było mi wstyd ale kiedyś musiałam się podnieść bo zaśmierdłabym zapachem jagód. Kiedy wyszłam wszyscy już leżeli na ziemi i zanosili się od głośnego śmiechu i od tego czasu jestem dla nich znana jako berry.
-Co jej jest?-spytał Lucas kiedy Alice nic jadła i tylko grzebała widelcem w talerzu.
-Dallas.-to jedno słowo wystarczyło by chłopcy zrozumieli o co chodzi i razem buchnęli śmiechem.
Nagle przez stołówkę przeszły ciche szepty i zaraz po tym wszyscy umikli. Jasne było dlaczego. przez korytarz szła wszystkim dobrze znana Courtney Kipling wraz ze swoimi przyjaciółkami, dwiema bliźniaczkami Amber i Ashley. Wszystkie były ubrane bardzo podobnie; miały wysokie białe kozaki na koturnach, czarne spódniczki i czerwone bluzki odkrywające im pępek, w którym z resztą wszystkie miały kolczyk. Nie wiem dlaczego ta sama sytuacja powtarzała się codziennie, o tej samej porze kiedy ta trójka szła przez stołówkę. Każdy urywał rozmowy i tylko na nie patrzył i jeśli mam być szczera, nie było na co. Miały na sobie zdecydowanie za dużo makijażu, włosy zbytnio polakierowane i widać było że zbyt długo spędziły na solarium. Gdy przechodziły obok naszego stolika, Amber szturchnęła mnie za ramię przez co wylałam cały swój sok na koszulę Lucasa. Wszyscy dobrze mnie znają więc od razu rozległy się szepty a ja wstałam z krzesła i momenatlnie wyrosnęłam przed Amber. Skąd wiem że była to ona? Bliźniaczki zdradza kolor oczu. Amber są zielone a Ashley brązowe.
-Zjeżdżaj smrodzie.-pisnęła odsuwając sie do tyłu.
-Zjechać to ja mogę żeby dostać dla ciebie okulary. Albo w sumie wiesz co? Sama sobie je kup. Taki ktoś jak ty nie zasługuje na jakikolwiek prezent.
-Grabisz sobie, Clayton.-nie mogę opisać jak dobrze się czułam, mając satysfakcje że właśnie wkurzyłam Amber.
-I? Naślesz na mnie swoje koleżanki?-zaśmiałam się głośno.-Proszę cię. Nie dotkniecie nigogo jeśli dojdzie do bójki, złamią was się paznokcie czy odpadną wam rzęsy?
-Nie dotykaj mnie, latawico!
-Przepraszam? Kogo nazywasz latawica? Popatrz w lustro, złotko.-za plecami Amber zobaczyłam Lucasa który już trzymał w ręku kubek wypełniony zimną wodą.-Poczekaj, coś tutaj masz.
-Gdzie?-spojrzała w dół a ja w mgnieniu oka chwyciłam od niego wodę i chlupnęłam nią prosto w twarz Amber. Wszyscy zaczęli się głośno śmiać i bić nam brawo. Przybiliśmy sobie piątkę z Lucasem a dziewczyna wydała z siebie długi pisk.
-Dlatego uważaj jak chodzisz na przyszłość, Amber.
-Mackenzie.-usłyszałam za sobą głos i od razu się skrzywiłam gdy rozpoznałam głos dyrektora Lee. Amber już zniknęła w łazience a Lucas ściągnął swoją koszule i szybko mnie przytulił. Wyszeptał krótkie przeprosiny i od razu wszyscy się rozeszli.-Do mojego kabinetu, już.
***
No i jest! Nie planowałam dodawać tego teraz, ale zbliżamy się do końca DEAL więc warto zacząć coś nowego. Zatem mam nadzieję że i tym razem będziecie ze mną i bohaterami tego opowiadania. Dziękuję za wszystko, do następnego.
N.
CZYTASZ
Wrong girl | C.D
FanfictionMackenzie i Alice są przyjaciółkami od dziecka mieszkające na przeciwko siebie w małych domkach jednorodzinnych. Mackenzie dobrze wie że jej przyjaciółka od lat kocha się w Cameronie Dallasie więc pewnego dnia postanawia jej pomóc i robi wszystko że...