Aktualnie siedziałam w zakorkowanym mieście. Za oknem panowała nawałnica, a ruch na jezdni był no cóż… Wstrzymany. Nic cudowniejszego nie mogło przytrafić się komu? Oczywiście, że mnie. Działałam jak magnes na pech. Zerknęłam w stronę zbliżającego się tabunu ludzi. Wytężyłam wzrok i zobaczyłam coś nieprawdopodobnego. Dziewczyny dziko rozglądały się na każdą możliwą stronę. Cholera, co to miało być? Epidemia zombie? Naprawdę wyglądały jakby dorwała je jakaś wścieklizna i w sumie nie zdziwiłoby mnie, gdyby moje przypuszczenia znalazły poparcie w rzeczywistości. Popędziły przed siebie, mijając moją taksówkę. Nagle zza kosza na śmieci wyłonił się chłopak. Niewątpliwie uciekał przed tabunem dziewczyn, dosłownie, wyglądał jak mały przerażony chłopiec, który zgubił się w wielkim centrum handlowym. Zrobiło mi się go szkoda, więc otworzyłam drzwi i zawołałam.
- Hej! Potrzebujesz pomocy?
Brunet zerknął się na mnie podejrzliwie, jednak zza niego wyłoniła się dziewczyna, rozmawiająca przez telefon:
- TUTAJ JEST! – krzyknęła.
Chłopak szybko wsiadł do taksówki i zamknął zatrzaski. Posłał mi niepewny uśmiech.
- Mamy świadka w postaci kierowcy. Spokojnie, na pewno nie zrobię Ci nic złego… W przeciwieństwie do tych opętanych fanek. Jesteś sławny? – zapytałam, śmiejąc się.
- Nie znasz mnie!? – zapytał oszołomiony.
No, no. Czyżby komuś uderzyła woda sodowa do mózgu? Nie każdy musiał go znać, choć musiałam przyznać, że jego twarz wyglądała całkiem znajomo. Przyjrzałam mu się dokładnie i zmarszczyłam czoło. Brunet wybuchł śmiechem i wyciągnął w moją stronę dłoń.
- Shawn Mendes, dzięki za ratunek. – przywitał się.
JAK JA MOGŁAM NIE WIEDZIEĆ, ŻE TO SHAWN MENDES? Normalnie, typowa ja.
- Ah, to stąd Cię kojarzyłam, masz świetny głos. – wyznałam.
- Dziękuję, a mogę poznać Twoje imię? – zapytał.
- [T.I.] – odparłam.
- Ładnie. – uśmiechnął się
denerwowana zapytałam, przyjmując postawę typowego dresa zabójcy.
- Ty jesteś jakaś chora. – Shawn spojrzał na mnie jak na wariatkę.
- [T.I.] – odchrząknęłam.
Niestety, fanki mojego nowego kolegi dobijały się od każdej strony do taksówki. Zdenerwowałam się i pokazałam wszystkim środkowy palec, a one rozwścieczone próbowały wybić szybę.
- Zwierzęta. – stwierdziłam z odrazą.
Shawn westchnął i oparł głowę na poduszce. Ułożył się wygodnie na siedzeniu i z niepokojem stwierdziłam, że przyglądał mi się badawczo. Schowałam twarz w włosach, czerwieniąc się, w końcu, chcąc, nie chcąc obok mnie siedział sam Shawn Mendes! Usłyszałam jak cicho się śmieje, dlatego podniosłam głowę.
- Nie musisz się chować. Żadnych paparazzi tu nie ma, a nawet jeśli wzięliby nas za parę to z taką ładną dziewczyną jak Ty raczej bym za dużo nie stracił, jedynie zyskał. – powiedział pewnie.
No, no. Chyba obudził się w nim samiec alfa i pies na baby. Ewidentnie ze mną flirtował… Przez niego dostawałam zawrotów głowy, poważnie. Wpatrywał się we mnie tymi swoimi słodkimi oczkami niewiniątka i doprowadzał moją twarz do koloru czerwonego, dorodnego buraka. Wielkie dzięki, Shawn!
- Powiedz to którejś ze swoich faneczek. – roześmiałam się.
Jemu jednak nie było do śmiechu. Dość długo zastanawiał się nad odpowiedzią, co trochę mnie zbiło z tropu.
- [T.I], spójrz na nie. To nawet nie jest podobne do dziewczyn. – oznajmił dramatycznym tonem, na co ja wybuchłam śmiechem.
- No fakt, raczej przypomina zombie z domieszką lisa chorego na wściekliznę. – mój śmiech udzielił się także brunetowi.
- Jakie to fajne uczucie. – powiedział po chwili.
- W sensie?
- Porozmawiać z normalną dziewczyną. Na co dzień mam styczność z takimi o to potworami, czyli psychofankami, albo z normalnymi fankami, ale także zakochanymi we mnie lub ostatnim typem, i tu muszę wtrącić, że tych najbardziej nie lubię, nadętymi laskami z branży, bądź modelingu, które próbują wyrwać mnie na te ich sztuczne uśmiech i inne. – powiedział dwuznacznie.
- Współczuję, ale ja normalna też do końca nie jestem. – stwierdziłam zgodnie z prawdą.
- A kto jest normalny? – zaśmiał się brunet.
- Kierowca. – szepnęłam mu na ucho.
- Muszę się z Tobą zgodzić, droga koleżanko.
- Koleżanko? To już ten etap znajomości, oh Shawn! Kiedy ślub?
- Może być nawet dzisiaj. – śmialiśmy się na dobre – Naprawdę Cię polubiłem.
- Jesteśmy. – odchrząknął kierowca, zatrzymując się pod wieżowcem, w którym mieszkałam.
- No to chyba czas się pożegnać. – rzuciłam w stronę Shawna.
- Twoje niedoczekanie! Ja zapłacę, chociaż tak pozwól mi wynagrodzić Twoje poświęcenie. – zaśmiał się.
Nie protestowałam, wiedziałam, że skończyłoby to się marnie. Staliśmy pod wieżowcem, wpatrując się w siebie.
- TAM JEST! – usłyszeliśmy pisk dziewczyn.
Chłopak chwycił mnie za rękę i wciągnął do budynku, szybko wbiegliśmy do windy i pojechaliśmy na ostatnie piętro. Kierunek? Moje mieszkanie.
Wpadliśmy cali zdyszani do mojego mieszkania i zakluczyliśmy je na wszystkie zamki.
- A co jeśli rozwalą mi drzwi? – nagle ta myśl zagórowała w mojej głowie.
- Spokojnie, takiej sytuacji jeszcze nie miałem.
- JESZCZE?! – zaczęłam panikować.
Shawn podszedł do mnie i chwycił mój podbródek.
- Jak chcesz to sobie pójdę, ale wtedy mój los będzie wisiał na cieniutkiej niteczce. – odparł.
- Jeszcze zginiesz. To będzie tragedia dla fanów. – zażartowałam – Chcesz coś do picia? Jeśli tak to co?
- Nie zaszkodzi. Wodę.
Podreptałam do kuchni i przyniosłam nam napoje. Brunet nie odrywał swojego spojrzenia ode mnie, co odrobinę mnie irytowało.
- Dlaczego się tak na mnie patrzysz? Mam coś na twarzy? – zapytałam speszona.
- Umów się ze mną. – oznajmił pewnie, a w tym momencie czas jakby zwolnił.
Poczułam jak moje serce zaczyna galopować. On chyba żartuje, on na pewno żartuje!