I wtedy zaświeciło słońce

55 7 9
                                    

Był zwykły dzień. Była jesień. Pamiętam, że wiał wiatr, a nad głowami ludzi wisiały czarne chmury. Szłam w swoim bezsensie egzystencji w stronę parku. Miałam spotkać się z Ellą, która stwierdziła, że musi poprawić mi humor. Ella była wieczną optymistką i nie rozumiała złego humoru innych ludzi. Byłam ubrana w moją ulubioną ciepłą, czarną kurtkę z dużym kapturem, który jak zwykle znajdował się na mojej głowie. Na szyi miałam wielki, szary szal, a na nogach miałam czarne rurki i moje ukochane czarne glany. Swego czasu cieszyłam się, że wzbudzałam nimi niepokój. Wtedy już mało co mnie cieszyło. Szłam z opuszczoną głową, a włosy nachodziły mi na twarz. W uszach miałam słuchawki, więc nie wiedziałam co się dzieje. Przemierzałam ulice dopóki nie wpadłam na jakiegoś człowieka. Widziałam go wtedy po raz pierwszy. Miał jasnobrązowe włosy i piękne, niebieskie oczy. Pamiętam, że to nimi się zachwyciłam. Był ubrany w szarą bluzę i jeansy. Dziwiłam się, czy na pewno nie jest mu zimno. Odezwał się jako pierwszy.

-Przepraszam, że na ciebie wpadłem. Zamyśliłem się.

-Nie, to ja przepraszam. Powinnam uważać jak cho...- nie dokończyłam, bo szybko mi przerwał.

-Hej, to nie twoja wina, jasne? Nie przejmuj się. A co powiesz na przeprosinową kawę? Teraz.

-No... Jestem umówiona, ale...- szybko zastanowiłam się nad wszystkimi plusami i minusami zostawienia Elli na lodzie- bardzo chętnie z tobą pójdę.

-Okej, to dla mnie przyjemność spędzić czas z piękną dziewczyną.- uśmiechnął się.

I wtedy zaświeciło słońce.

Wtedy spotkałam go po raz pierwszy. Pamiętam, że poszliśmy do przytulnej kawiarni w centrum, a kawa, którą zamówiliśmy poparzyła mi delikatnie usta.

Drugi raz spotkałam go zimą. Znów był ubrany tylko w bluzę. I znów zastanawiałam się czy nie jest mu zimno. Wtedy poszliśmy do starej hali. Wszystko było tam ośnieżone i ponure, tak samo jak ja. Pamiętam, że o mało nie spadliśmy do dziury w podłodze. Wszystko było jednak dobrze. On uśmiechał się do mnie.

A słońce znów zaświeciło.

Trzeci raz spotkaliśmy się latem. Znów był ubrany w bluzę, a ja tym razem zastanawiałam się czy nie jest mu gorąco. Pamiętam, że wtedy poszliśmy na lody. Z każdym moim ubrudzeniem nosa obdarowywał mnie uśmiechem.

A słońce nagle świeciło mocniej.

Czwarty i ostatni raz spotkaliśmy się w wiosnę. Wtedy jeszcze o tym nie wiedziałam .

Wiem, że temu spotkaniu towarzyszyła jakaś dziwna aura, nadal nie wiem do końca jak ją nazwać. Pamiętam, że poszliśmy na spacer do lasu. Pozwoliliśmy sobie wtedy lepiej siebie poznać. Dowiedziałam się, że ma na imię Damon i, że uwielbia jazdę na motocyklu. Przypominam sobie, że wtedy najbardziej potrzebowałam szczerej rozmowy. Nawet na błahe tematy, takie jak hobby czy ulubiony kolor oczu. Wylądowaliśmy wtedy też na jakiejś polance. On wpadł na pomysł, aby oglądać chmury. Całkiem chętnie na to przystałam. Leżeliśmy na trawie dobrą godzinę, jeśli nie więcej. Nawet nie liczyłam czasu. Niestety wszystko co dobre musi się skończyć. Pamiętam, że przed samym wyjściem z lasu zatrzymaliśmy się. On mnie wtedy pocałował. Tak, jakbyśmy mieli się już nigdy nie zobaczyć. I tak miało być.

A słońce znów zaświeciło i pachniał bez.

Kilka dni później dowiedziałam się, że jakiś chłopak miał poważny wypadek na motorze. Od razu pomyślałam o nim. W końcu podali tą wiadomość w lokalnej telewizji. Chłopak miał bardzo charakterystyczne imię. Damon.

Poszłam na jego pogrzeb. Jakbym była jego przyjaciółką. Nie wiem czy powinnam była to robić.

Pamiętam, że w momencie, kiedy ostatni raz widziałam trumnę, zaświeciło słońce. Znów. Po raz ostatni.

Teraz mija 7 rocznica jego śmierci. A ja przychodzę na jego grób dokładnie 5 razy do roku. W każdą rocznicę naszych spotkań i w każdą rocznicę jego śmierci.

A za każdym razem, gdy patrzę na jego zdjęcie słońce świeci mocniej. A bez pachnie w tle.

*****

Był zimny, jesienny dzień. Jak zwykle włóczyłem się po mieście. Byłem ubrany klasycznie w moją ulubioną szarą bluzę i zwykłe jeansy. Na nogach miałem Jordany. Szedłem spokojnie ulicą, aż wpadłem na drobną dziewczynę. Była ubrana cała na czarno. Była śliczna, ale nie wyglądała na zbyt szczęśliwą. Miała ciemne włosy, idealnie wykrojone usta, a w jej czarnych oczach krył się smutek. Od razu postanowiłem ją rozweselić. Zaproponowałem wyjście na kawę i modliłem się żeby się zgodziła. Zrobiła to. Pamiętam, że zabrałem ją do mojej ulubionej kawiarni. Prowadziła ją starsza pani z wnuczką i było w niej bardzo przytulnie.

Za każdym razem, gdy się do niej uśmiechałem, tafla w jej oczach nadpękała.

Za drugim razem spotkaliśmy się w zimę. Tym razem jej tęczówki były wręcz przepełnione smutkiem i bólem istnienia. Zabrałem ją do opuszczonej hali, aby mogła się wyładować. Omal nie wpadliśmy do dziury w ziemi. Kompletnie o niej zapomniałem. Na szczęście nic nam się nie stało.

Z każdym moim uśmiechem tafla w jej oczach pękała.

Trzecim razem spotkaliśmy się w lato. Zabrałem ją na lody. Kupiłem możliwie największe porcje i spełniłem wszystkie jej zachcianki.

Za każdym razem, kiedy się ubrudziła, delikatnie się uśmiechałem. A tafla pękała.

Ostatni raz, o czym nie wiedziałem, spotkaliśmy się wiosną.

Temu spotkaniu towarzyszyła specjalna aura. Teraz, z perspektywy czasu, myślę, że mogło to być pewnego rodzaju przeczucie. Zabrałem ją do lasu. Widziałem, że tego potrzebowała. Pozwoliliśmy sobie poznać się lepiej. Dowiedziałem się, że ma na imię Blanca. Taka ironia losu, prawda? Cała czarna, a jej imię oznacza biel... Potrzebowała szczerej rozmowy, wiedziałem to. Zagadywałem ją tym, jakie ptaki siedzą na drzewach czy jakie jest nasze hobby. Mówiłem jej o mojej motocyklowej pasji. Pamiętam, że, gdy tylko weszliśmy na polanę, zaproponowałem oglądanie chmur. Myślałem, że się nie zgodzi. Byłem zaskoczony, kiedy położyła się na ziemi. Leżeliśmy tak dość długi czas. Niestety, musieliśmy to przerwać. Wychodząc z lasu poczułem ogromną chęć pocałowania jej.

Zrobiłem to przed samym wyjściem z lasu. Nie protestowała. A tafla choć na moment pękła. I bez pachniał w tle.

Kilka dni po tym miałem wypadek na motocyklu. Nie przeżyłem. Widziałem jej płacz, jednak nie mogłem nic zrobić.

Przyszła na pogrzeb. Stałem koło niej. Zachowała się jak najlepsza przyjaciółka. Była kimś więcej.

W momencie, gdy trumna miała być spuszczona do dołu uśmiechnąłem się. Sam nie wiem czemu.

A w tym momencie jej tafla zaczęła znowu pękać. Po raz ostatni.

Teraz mija 7 rocznica mojej śmierci. A ona pojawia się na moim grobie pięć razy do roku. W każdą rocznicę naszych spotkań i w rocznicę mojej śmierci. Zawsze jestem koło niej.

Zakażdym razem kiedy patrzy na moje zdjęcie uśmiecham się. A tafla pęka i bezpachnie w tle. 

I wtedy zaświeciło słońceOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz