Od szóstego roku życia wychowuje się bez ojca. Siostra miała wtedy 15 lat, brat 14. Eveline zaczęła palić i pić, starała się jakoś przeżyć rozwód rodziców, ale nie dawała rady. Bray przeżył to spokojnie, był na tyle dojrzały (bardziej od starszej siostry) żeby zrozumieć, że tak będzie po prostu lepiej. Ja jako mała dziewczynka nie rozumiałam nawet co się dzieje, więc ze mną nie było żadnych problemów. Eveline sprawiała coraz więcej kłopotów. Mama nie mogąc sobie z nią poradzić popadła w alkoholizm. Pewnego dnia zapiła się na śmierć. Bray był wtedy najlepszy. Starał sie zastępować mi i mamę i tatę. Eveline po śmierci mamy się otrząsnęła i zrozumiała że to przez nią, się nikt jej tego nie wytykał. Nie chcieliśmy z bratem stracić i jej. W czas śmierci mamy, siostra miała już 18 lat i podjęła opiekę nade mną i bratem, który za rok już zaczął na nas zarabiać. Zanim spytacie, tak, ojciec miał na daleko w dupie. Oczywiście Bray nie utrzymywał nas sam. Eveline mu pomagała jak tylko mogła, ale i tak było ciężko. Ledwo wiązaliśmy koniec z końcem. Pewnego dnia do Bray'a przyszedł list z wezwaniem do wojska. Jako szlachetny człowiek, oczywiście nie mógł odmówić.
- Bray, błagam zostań. Ojca nie mam, chłopaka nie będę miała. Jesteś jedynym mężczyzną w moim życiu. Nie zmieniaj tego! Nie chcę stracić i ciebie! - mówiłam przez łzy.
- Ej młoda, przecież nic mi nie będzie. Idę pomóc wielu ludziom a wiesz jaki jestem... - uśmiecha sie, choć widzę, że jest to smutny uśmiech - ...nie dam nikomu ze mną wygrać.
Przez tydzień nie dostałam żadnej wiadomości. Jako 11-latka już wiedziałam czego mogę się spodziewać. A obawiałam się najgorszego. Nie mogłam jeść, nie mogłam spać, nie mogłam myśleć o niczym innym. Tak cholernie się o niego martwiłam. Eveline też, ale nie dała tego po sobie poznać, bo nie chciała żebym się jeszcze bardziej smuciła.
Po dwóch tygodniach milczenia dostałam list. Cholernie się ucieszyłam, gdyż myślałam, że to od niego. Tymczasem w liście była zawarta tylko informacja, że Bray już nie wróci.
Załamałam się, w szkole byłam zawsze tylko ciałem. Dobrze, że nie miałam przyjaciół. Przynajmniej nikt ze mną nie cierpiał. No oprócz siostry, która też nie miała lekko. W pracy zarabiała grosze, chłopak ją zdradzał, dowiedziała się o tym dwa dni po otrzymaniu listu. Była w rozsypce, tak jak ja. Miałyśmy tylko siebie.
Przyszedł dzień pogrzebu. Eveline chciała żebym została w domu, żebym nie przeżywała jego straty jeszcze raz, ale nie mogłam dać się zamknąć w domu. Musiałam się z nim jeszcze pożegnać.
Wszyscy się już rozeszli. Zostałam tylko ja z siostrą.
- Ev, możesz mnie zostawić chwilę samą? Obiecuję, że nie długo. - głos mi się łamał, a po twarzy spływały łzy.
- Jasne, będę czekać na ławce przed cmentarzem. - uśmiechnęła się smutno, przytuliła mnie i poszła tam gdzie powiedziała.
- Ach... A obiecywałeś. Mówiłeś, że nic Ci się nie stanie. Że nie dasz nikomu ze sobą wygrać! - prychnęłam lekko pod nosem. - Zawsze wiedziałam, że z ciebie to taki mały kłamca. Ale mogłeś dotrzymać słowa chociaż raz. Ehh... Pozdrów mamę ode mnie jak już ją spotkasz. Brakuje mi was. Boję się bez was żyć. Boję się, że Ev nie da rady sobie ze mną poradzić i skończy tak jak mama. Albo, że będę za wami tak tęsknić, że popadne w depresję. - wyciągnęłam paczkę papierosów, odpaliłam jednego i usiadłam przy grobie. Właśnie w tym momencie zaczął padać deszcz. Miło, że płacze nad moim losem ale to nie pomoże. Jedyne co może mnie przywrócić do normalnego stanu to jego powrót.
"Pierdoleni tchórze! Czemu sami się nie bronili tylko on musiał ich bronić?!"
Dziś mam 26 lat, męża, bliźniaki w drodze, kochającą siostrą u boku i brata z mamą w sercu i pamięci.
~~~~~~~~~~~~
Dla wyjaśnienia:
- historia nie jest oparta na faktach,
- Bray wyjechał do Afganistanu, stąd ta myśl głównej bohaterki o pierdolonych tchórzach.