Część III. Rozdział 32

898 100 11
                                    

<Dominic>

Po sam nie wiem jakim czasie, znudziło mi się biegnięcie. Właściwie nie wiedziałem po co biegłem aż tak długo. Na początku chodziło tylko o to, żeby nie zostać przyłapanym przez rodziców, a potem to tak po prostu nie pomyślałem, aby zwolnić. Dotarło do mnie co robię, dopiero kiedy zacząłem odczuwać ból w klatce piersiowej. W dodatku był on tak nieznośny, że musiałem się na moment zatrzymać. Dawno nie biegałem. Nie wykonywałem żadnych ćwiczeń fizycznych, więc to raczej nic nadzwyczajnego, że moja kondycja ssie. Ale nad nią poćwiczę innym razem. Tak. Innym razem.

Dawniej bałbym się chodzić po zmroku samemu, w dodatku po tych niebezpieczniejszych ulicach miasta, a teraz? Teraz miałem wrażenie, że wyszedłem na krótką przechadzkę wieczorną porą, aby móc popodziwiać gwiazdy, których jak na złość nie było na niebie. Parsknąłem pod nosem, aby w następnej kolejności wepchnąć dłonie do kieszeni spodni. Uprzednio poprawiłem jeszcze torbę na ramieniu i przeczesałem przydługie już włosy palcami. Powinienem chyba poprosić Kubę, żeby mi je lekko przyciął, skoro nawet Ru o tym ostatnio wspomniał. Nie, żebym jakoś bardzo przejmował się jego zdaniem, ale jednak zależy mi, żeby mu się podobać. Stop, Dominic! Mózgu ty też się zamknij. Wcale nie chcę mu się podobać.

Mruknąłem niezadowolony pod nosem, choć w sumie sam nie wiedziałem czym miało być to mruknięcie i pewnie bym zapukał, ale raczej i tak nie otrzymałbym zaproszenia, więc po prostu otworzyłem drzwi i wszedłem do bloku, w którym mieściło się mieszkanie blondyna. Z trudem wdrapałem się na drugie piętro i jak się można domyślić, tu też moja kondycja dała mi się we znaki. Przynajmniej się za bardzo nie spociłem.

Tym razem również nie kłopotałem się z pukaniem czy choćby użyciem dzwonka do drzwi. Po co to? Na co? I tak nigdy nie otwiera. Wszedłem, więc do jego domu, jakby był moim własnym i od razu skierowałem się do jego pokoju, który śmiemy nazywać sypialnią, gdzie zastałem go leżącego z twarzą w poduszce, rozwalonego na łóżku.

Rzuciłem torbę w pierwszy, lepszy kąt, tudzież obok biurka, a on poderwał głowę do góry, chyba dopiero teraz zdając sobie sprawę z mojej obecności. Tylko wywróciłem oczami, kiedy zaczął mi tłumaczyć, że nie nachodzi się ludzi w ich własnym domu, jednak on już zaraz cicho się zaśmiał, a jeden z kącików moich ust niebezpiecznie zadrżał. Tylko siłą woli powstrzymałem się od uśmiechu i tylko przez chwilę, bo zaraz potem przewrócił się na bok i wyciągnął do mnie ramiona jak małe dziecko.

- Chodź tutaj Dominiś. - słysząc ton jego głosu, mogłem się pokusić o myśl, że była to po prostu prośba, a ten fakt sprawił, że czułem się naprawdę dziwnie. Ru rzadko kiedy kogokolwiek o coś prosił, a w momencie gdy już to robił tą osobą byłem zwykle ja. Dlatego po tej pierwszej chwili szoku delikatnie się uśmiechnąłem i zdejmując w końcu trampki z nóg, podszedłem wolno do łóżka, na którym też już zaraz leżałem, a on mocno mnie do siebie tulił. - Co tutaj robisz? Nie miałeś w poniedziałek pokazać się w końcu w szkole? - trudno jest mi powiedzieć czy ten niepokój w jego głosie jest autentyczny. Czasem mam wrażenie, że tylko udaje. Że ta jego troska jest udawana. Ale po co miałby udawać coś takiego?

- Rodzice chcą mnie wysłać do zakładu dla zjebów. - mruknąłem, mocniej wciskając twarz w jego klatkę piersiową. Nic nie powiedział, ale miałem wrażenie, że jego uścisk na moim ciele odrobinę się wzmocnił. - Mogę tutaj zostać? - spytałem znacznie ciszej niż przed chwilą i przymknąłem oczy, napawając się jego zapachem. Tak różnym od zapachu Krisa. Cholera. Znów o nim pomyślałem.

- Jasne. - to jedno słowo skutecznie uciszyło wszystkie moje myśli i jakby ogromny kamień spadł mi z serca. - Nie ma mowy, żebym pozwolił, abyś trafił do czubków. - na jego kolejne słowa po prostu cicho się zaśmiałem, a już w następnym momencie on mi zawtórował i tak śmialiśmy się obaj przez kilkadziesiąt sekund, aż Ru podniósł się lekko, żeby sięgnąć koc, którym nas przykrył.

- Powiem Elen, że zgłupiałeś do reszty. - stwierdziłem z zupełną powagą, patrząc mu w oczy i robiąc dzióbek z ust. - Przykrywasz nas kocem, kiedy za oknem jest ponad trzydzieści stopni. - wyjaśniłem, widząc jego pytający wzrok i oczywistym jest, że nie dałem mu dojść do głosu, przerywając mu, nim jeszcze zdążył coś powiedzieć. - Wiem, że jest noc, ale na zewnątrz wcale nie jest zimno. - chyba mi nie wierzył, o czym świadczyła jego lewa brew, uniesiona odrobinę do góry. - No co? - jakoś nie mogłem wytrzymać tego, jego wzroku.

- Mówisz, że nie jest zimno, ale twoje ręce są zmarznięte. - od razu odbił piłeczkę, a ja tylko cicho prychnąłem pod nosem. Nie było to jednak lekceważące prychnięcie. Jak już mówiłem, z Ru bardzo się do siebie zbliżyliśmy, więc nie trudno się domyślić, iż było to swego rodzaju przekomarzanie się.

- Moje ręce zawsze są zmarznięte. - stwierdziłem, a on tylko mruknął coś na wzór "No tak." i znów się zaśmiał, opierając brodę na czubku mojej głowy. Nie wiem czy to tylko moja wyobraźnia, czy on naprawdę traktuje mnie czasami jak małe dziecko. W sumie, nawet bym się nie zdziwił. W niektórych momentach czuję się jak małe, zagubione dziecko. Nawet, jeśli niedługo skończę siedemnaście lat. Wracając do tego o czym przypomniał mi Ru.. W poniedziałek miałem pójść do szkoły. Właściwie tylko dlatego, że w piątek jest zakończenie roku i wychowawca kazał mi przechodzić chociaż ten tydzień, wmawiając wszystkim, że mam nauczanie indywidualne w domu. Znając życie była to sprawka moich rodziców, ale skoro nagle zmienili zdanie, to już ich sprawa i tylko, i wyłącznie ich wina, że nie pójdę na zajęcia. Właściwie.. Czułem się teraz trochę zagubiony. Nie miałem pojęcia co powinienem zrobić. - Ru? - szepnąłem cicho, bo od dłuższego czasu nie rozmawialiśmy, a znając jego umiejętność szybkiego zasypiania, mógł już spać.

- No co tam? - czyli jednak nie śpi. Musiał spać wcześniej, bo jego głos był teraz tak przyjemnie zachrypnięty. Aż na nowo przymknąłem oczy, przypadkiem marszcząc nos. Zwykle śmiał się z mojej miny w takich sytuacjach, więc to lepiej, że mnie w tym momencie nie widział. Westchnąłem tylko cicho i rozluźniłem wszystkie mięśnie twarzy, wsuwając jedno ramię pod jego ciało, a drugie ułożyłem na jego boku, łapiąc się za jego plecami, dłonią za nadgarstek. Polubiłem przytulanie się z nim. Daje mi to poczucie bezpieczeństwa, choć wiem, że nie powinno. Przecież to Ru.

Tak bym sobie wmawiał wcześniej, kiedy jeszcze byłem pewien, że chce, żebym się stoczył, a potem by mnie zostawił, żebym wykończył się w samotności. Nie, żebym już nie był na dnie. Ale to Ru był teraz przy mnie. Nie rodzice. Nie Kris i jego wesołe stadko. To Ru mnie wspierał i robił wszystko, żebym się nie załamał, ani też zaćpał na śmierć. Właśnie dlatego czułem się przy nim bezpiecznie. Bo po dłuższym poznaniu, stawał się zupełnie inną osobą. Przynajmniej w moich oczach. Wcześniej myślałem, że jest wredny, ale on po prostu starał się być zabawny. Myślałem wcześniej, że tylko wykorzystuje ludzi, jednak to się zmieniło, kiedy odkryłem jak wiele z osób, którym sprzedaje narkotyki, to jego bliscy przyjaciele.

Podniosłem wzrok na jego twarz, kiedy wymruczał moje imię, chyba chcąc mi o sobie przypomnieć i tak przez dłuższych kilka sekund wpatrywałem się w jego oczy. Tak bardzo ciemne. Te oczy, które kiedyś mnie przerażały, a teraz tak bardzo mi się podobają. Bez chwili zastanowienia wygiąłem się tak, żeby moja twarz znalazła się bliżej tej jego i po krótkiej chwili namysłu, połączyłem nasze usta w pocałunku. To było zwykłe zetknięcie się naszych warg, ale mimo to, nie mogłem się nie uśmiechnąć i chyba, nawet delikatnie się zarumieniłem.

- Już nic. - szepnąłem, kiedy się od niego odsunąłem i na nowo schowałem twarz w jego piersi, wmawiając sobie, że to nic takiego. To tylko krótki całus. Uznajmy go za podziękowanie, że mogę tutaj zostać. A tak przynajmniej będę sobie wmawiał.

- Słodki. - usłyszałem lekko rozbawiony głos przy swoim uchu, dopiero po dłuższej chwili ciszy, więc doszedłem do wniosku, że do Ru dopiero teraz dotarło co się stało. Nie wyśmiał mnie ani nie wypchnął z łóżka. To raczej w porządku, bo gdyby kazał mi się wynieść, nie miałbym zupełnie gdzie pójść. Tylko dlaczego to wydaje mi się takie niewłaściwe?

Narkoman I-IIIOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz