Mieszanina głosów, która przypominała cosobotni targ, irytowała mnie do granic możliwości. Usilnie starałem się ją ignorować, nie chcąc stracić czujności. Westchnąwszy cicho, sięgnąłem po szklankę i jednym haustem wychyliłem jej zawartość. Przyjemne ciepło czystej whiskey rozlało się po moim przełyku a jej gorzki smak osiadł na języku. To zdecydowanie pomagało mi przetrwać dzisiejszy dzień.
Sarkastyczny uśmiech wstąpił na moje usta, w tej samej chwili, w której zdałem sobie sprawę, że pięć lat temu Erwin kopnąłby mnie w twarz za picie podczas misji. Jednak nie miałem najmniejszego zamiaru przyznawać się do tego jakże „karygodnego czynu", mimo iż obecnie nawet by tego nie skomentował. Może i nasze metody działania znacząco się różniły ale posiadaliśmy ten sam cel. Ponadto od wielu lat darzyliśmy się wzajemnym szacunkiem.
Potrząsnąłem głową, wybudzając się z natrętnych myśli. Powróciłem wzrokiem do jednego ze stolików, przy którym siedziała trójka ludzi. Jeden z nich, którego śmiech przypominał wycie kota podczas rui, był dziś moim celem. Niekontrolowany dreszcz przebiegł po mojej dłoni, zupełnie jakbym właśnie w tej chwili miał chwycić rękojeść miecza.
Opanowałem drżenie, nie mając zamiaru stracić nad sobą kontroli. Obmacałem jedynie marynarkę, chcąc upewnić się, że zebrałem pieniądze. Gdy wyczułem sakiewkę, odwróciłem się chcąc odwiesić nakrycie na oparcie krzesła, jednak w tej samej chwili zdałem sobie sprawę z tego, że nagle mój cel wyparował. Natychmiast wyprostowałem się, uważnym spojrzeniem lustrując każdy kawałek zajazdu, zauważyłem mężczyznę dopiero po chwili. Zmierzał sam w stronę tylnego wyjścia z zajazdu, które prowadziło do typowej latryny.
Powstrzymałem się od nagłego zerwania z miejsca, nie chcąc wzbudzać podejrzeń. Pomijając zupełnie fakt, że ludzie w ogóle nie zwracali na mnie uwagi, zajęci sobą.
Dotarłem na zewnątrz, akurat w momencie, w którym mój cel wychodził z przybytku. Rzucił w moim kierunku przeciągłe, podpite spojrzenie i skierował się w stronę wejścia na salę. Nie miał wyboru, musiał przejść obok mnie, co dziwnie mu nie pasowało. Ewidentnie coś siedziało mu na wątrobie, skoro bał się nawet przypadkowego wędrowca. Albo wyczuł moje intencje.
Nigdy jednak się tego nie dowiedziałem i jakoś nie spędzało mi to snu z powiek. Zdążyłem wychwycić tylko zdziwiony, zduszony jęk, gdy w momencie mijania się, ostrze miecza sprawnie przeszyło jego kark, uszkadzając kręgosłup i z pewnością przecinając rdzeń. Nie miałem zamiaru nawet się odwracać, zbyt zajęty wycieraniem ostrza kawałkiem białego materiału. Myśl o ubrudzonej broni sprawiła, że poczułem obrzydzenie.
Zanim skierowałem się z powrotem na sale, schowałem broń i rzuciłem zabrudzoną chusteczkę na ciało mojej ofiary. Zgrabnie ominąłem kałużę krwi, po czym wróciłem do karczmy. Zrezygnowałem jednak z kolejnej szklanki whiskey, narzuciłem na siebie marynarkę i ruszyłem w stronę wyjścia.
CZYTASZ
W cieniu wolności
FanfictionOtaczające nas mury dają jedynie złudne poczucie bezpieczeństwa. Osoby twierdzące inaczej, pewnego dnia zatopią się w gorzkim rozczarowaniu, a ich jedyną nadzieją pozostaną żołnierze Korpusu Zwiadowców. Ludzie stali się zaledwie marnym bydłem zamkn...