Ludzie na widowni klaskali głośno w czasie, kiedy ja kłaniałem się tak nisko, jak tylko mogłem. Zignorowałem fakt, że kołnierz mojej sztywnej, zapiętej aż do końca koszuli uwiera mnie w szyję, co utrudniało mi oddychanie. Ta umiejętność nie była mi aktualnie jakoś specjalnie potrzebna, gdyż koncert się zakończył, a ja mogłem spokojnie wrócić do niewielkiego domku na obrzeżach miasta, gdzie powinien na mnie czekać mój ukochany.
Kątem oka zobaczyłem, jak mój menadżer macha ręką na znak, że mogę opuścić scenę i ustąpić miejsca drugiemu artyście, który miał wystąpić zaraz po mnie. Wyprostowałem się sztywno i rzuciłem ostatni uśmiech w stronę zgromadzenia. Nie lubiłem określać moich słuchaczy fanami, bo nie uważałem się za osobę godną posiadania takich. Było to po prostu grono osób, które pokochało moją muzykę tak samo, jak ja.
— Do zobaczenia, kochani — powiedziałem na odchodne i zszedłem ze sceny, przy okazji ponownie się kłaniając. Usłyszałem jeszcze kolejną salwę oklasków, zanim ktoś z obsługi nie pociągnął mnie za sobą, żeby odebrać mikrofon i resztę tych wszystkich potrzebnych rzeczy, którymi mnie zawsze obładowowali.
— Świetna robota, Baekhyun. — Pan Lee poklepał mnie lekko po ramieniu i skinął głową z aprobatą. — Jeśli chcesz, możesz już wracać, kierowca odwiezie cię aż pod dom.
Podziękowałem mu cicho i skierowałem się wolnym krokiem w stronę wyjścia, gdzie czekał już na mnie niski mężczyzna. Gdzieniegdzie widać było siwiznę, ale uwagę zwracał zdobiący jego twarz szeroki uśmiech.
— Dobry wieczór, panie Byun — powitał mnie wesoło, a ja uniosłem kąciki ust rozbawiony. — Samochód już czeka, możemy jechać.
— Panie Kwang, ile razy panu powtarzałem, żeby zwracać się do mnie po imieniu — odparłem przyjaźnie. W ciągu mojej dwuletniej przygody z muzyką to właśnie ten staruszek towarzyszył mi po każdym występie i przez ten czas bardzo go polubiłem.
— A ja panu za każdym razem odpowiadam, że wolę zachować uprzejmość, prawda? — zaśmiał się pogodnie i otworzył przede mną drzwi.
Westchnąłem tylko ciężko i ruszyłem do pojazdu zaparkowanego niedaleko budynku. Było już dosyć późno, ale ze względu na to, że mieliśmy lato, nie było aż tak ciemno. Gdzieniegdzie porozstawiane były lampy, ale dopiero po dostaniu się na główną ulicę, zobaczyłem oświetlone wieżowce i centra handlowe. Na chodnikach chodziło jeszcze wiele osób, a większość z nich najpewniej wracała dopiero do domu z pracy. Mój powrót też można było tak nazwać, ale ja traktowałem śpiew jako pasję i możliwość spełniania młodzieńczych marzeń, a nie przykry obowiązek, który, tak czy siak, musiałbym wypełnić i z pewnością, gdyby nie Chanyeol, który pobudził we mnie chęć dążenia do celu, właśnie teraz siedziałbym w jakimś zakurzonym biurze, wpisując w komputer nudne dane.
Sennym wzrokiem wpatrywałem się w przelatujące za zabrudzoną szybą drzewa zdobiące miasto, a gdzieś w oddali wydawało mi się, że przelatywało dzikie ptactwo, co było doprawdy niespotykane w tak zanieczyszczonym i zabudowanym miejscu. Widocznie zbliżaliśmy się do okolicy, w której mieszkałem.
Nawet nie zdałem sobie sprawy, kiedy przysnąłem, opierając się na swojej zimnej dłoni. Dopiero naglący głos staruszka wyrwał mnie z drzemki, a ja podniosłem gwałtownie głowę, czego zaraz pożałowałem, bo cały świat zawirował mi przed oczami.
— Panie Byun, dotarliśmy na miejsce. — Usłyszałem, więc ponownie tego wieczoru podziękowałem i opuściłem pojazd, życząc uprzednio dobrej nocy.
CZYTASZ
» breath « chanbaek
Fanfiction„Zagraj na mnie, Channie. Naciskaj mnie delikatnie, jak klawisze, szarp z wyczuciem, jak struny gitary, którą przede mną chowasz, ale wiem, że często jej używasz. Pieść mnie, tak, jakbym był najlepszym instrumentem na świecie, a ty moim panem." Pair...