Dean usiadł przy stole. Postawił przed sobą butelkę whiskey. Nie potrafił przestać myśleć o tym co się dziś stało. To było wręcz nierealne, nieprawdziwe. W pewien sposób dziwne. Dziwne dla niego. Spojrzał na pustą szklankę. Nagle odechciało mu się czegokolwiek, nie miał już ochoty na alkohol, nie miał ochoty na spanie, na jedzenie.
- Cas... Słyszysz mnie? Wiem, że mnie słyszysz. Proszę, potrzebuję twojej pomocy. Cas! Do cholery jasnej gdzie jesteś?! - Rozejrzał się po pokoju z nadzieją, że gdzieś go zobaczy. - Cas. Mam już tego dość. Jeśli zaraz się tu nie pojawisz to...
- Witaj, Dean.
- Czy mógłbyś...Czy mógłbyś wyjść z mojej "przestrzeni osobistej" proszę? - Powiedział przełykając ślinę, czując dokładnie zarys mięśni klatki piersiowej Casa na swoich plecach.
- Oczywiście. - Cas odszedł od stołu, przy którym siedział Dean.
- No i naprawdę, nie pojawiaj się tuż za mną.
- Co się dzieje, Dean? Po co mnie wezwałeś?
- Chodzi o mamę. Coś z nią nie tak. Ostatnio jest jakaś...Dziwna. - Podniósł wzrok znad dłoni. Cas przypatrywał mu się uważnie. Po chwili ich spojrzenia się spotkały.
- Nie zauważyłem nic dziwnego w jej zachowaniu. - Powiedział przerywając ciszę, wciąż wpatrując się w jego oczy. - Dean. Widzę, że kłamiesz.
- Ja... Ja po prostu musiałem kogoś zobaczyć. - Westchnął i wzruszył ramionami.
- Dlaczego więc nie zadzwoniłeś po Sama?
- On...Jest zajęty, nie mógł przyjechać. - Cas usiadł na krześle obok Deana. Znów przyglądał się jego twarzy...Po chwili zwrócił wzrok ku jego klatce piersiowej, która coraz szybciej poruszała się w górę i w dół. - Cas... Krępujesz mnie.
Ten zaś ignorując zupełnie słowa Deana, położył dłoń na jego udzie. Poczuł, jak jego mięśnie się kurczą, a on sam poprawia swoją pozycję na krześle.
- Dean... - Spojrzał mu w oczy, w najbardziej ludzki sposób.
Dean poczuł przepływający go spokój. Zrozumiał, jak ważny jest dla niego Cas. Ta myśl, która jeszcze tego samego dnia była dla niego niewłaściwa, nagle całkowicie zmieniła swoją postać. Już nie starał się ukrywać swoich uczuć. Spuścił głowę i zaczął się śmiać. To totalnie wybiło z tropu Casa.
- Nie rozumiem. Dlaczego się śmiejesz? - Podniósł się z krzesła, stając tym samym tuż nad Deanem. Przekrzywił głowę, obserwując zaskakujące zachowanie swojego przyjaciela.
Dean uniósł głowę, spojrzał w jego oczy, uśmiechnął się. Poczuł niepohamowane pragnienie dotknięcia stojącego przed nim mężczyzny. Spuścił wzrok i przygryzł wargi wciąż uśmiechając się szeroko.
- Przerażasz mnie, Dean... - Już miał odejść, kiedy poczuł dłonie obejmujące go w talii. Odwrócił się i stanął twarzą w twarz z Deanem. - A co z przestrzenią osobistą? - Powiedział czując oddech Deana na swoich ustach.
- Powiedzmy, że nieco ją zmniejszyłem. - Uśmiechnął się i pocałował Casa, czując się wreszcie wolny.
CZYTASZ
Morning Sunshine
Fanfic- Cas... Słyszysz mnie? Wiem, że mnie słyszysz. Proszę, potrzebuję twojej pomocy. Cas! Do cholery jasnej gdzie jesteś?! - Rozejrzał się po pokoju z nadzieją, że gdzieś go zobaczy. - Cas. Mam już tego dość. Jeśli zaraz się tu nie pojawisz to...