Prolog

247 20 6
                                    

Wzięłam kolejny łyk winogronowego napoju tym samym opróżniając całą puszkę. Myśląc po co sięgnąć następnie błądziłam po ciemnym jak kawa niebie, na którym błyszczało zaledwie kilka gwiazd. Taka piękna, chłodna, kualaska noc. Chwyciłam za paczkę swoich ulubionych żelków nadal utrzymując równowagę na krańcu dachu, nie miałam ochoty na długi lot, przynajmniej nie teraz. Dym mieszany z wszelakimi brudami i popiołami unosił się nad miastem, trując przy tym ziemski ekosystem.

- Mój świat... Taki piękny, taki rozkoszny. - zaśmiałam się pod nosem otwierając kolorowe opakowanie.

Gwar, wszechobecny miejski gwar unosił się w powietrzu i zakłócał moją ukochaną, głuchą ciszę. Wszystkie plotki typowych klechdarek, mieszkających chociażby piętro niżej, unosiły się razem z niosącą skażenie gęstwiną dymu wśród dzielnicowych budynków. Mój dom, a raczej wynajmowane mieszkanie, znajdował się w jednej z lepszych i na szczęście spokojniejszych dzielnic. Budynek nie był wysoki ani specjalnie obszerny, ponieważ ledwo mieściło się w nim sześć, średnich mieszkań. Jedynym plusem całej nieruchomości był ten wielki dach, na którym spokojnie można by było ukryć zwłoki, bo i tak nikt tu nigdy nie przychodzi. Nikt poza mną. Wyciągałam z paczuszki kolejne, kwaskowate żelki za każdym razem najpierw zlizując kwaskowaty proszek, a dopiero potem jedząc galaretkę. Nie jadłam ich zbyt często, bo miałam ważniejsze rzeczy na głowie. Chociażby takie jak sprzątanie domu i gotowanie obiadów dla siebie i sprawcy swoich cierpień, podawanie śniadań i kolacji. Niedawno zmieniłam swój kierunek studiów i od nowa musiałam męczyć się z określeniem "pierwszak", choć tak na prawdę powinnam być już na drugim roku inżynierki. No cóż, tak wyszło. Położyłam swoją szarą teczkę na kolanach i przełączyłam zamki. Rozłożyłam klapę i z delikatnym uśmiechem przyglądałam się swoim pracom. Były wśród nich line art'y, portrety, pejzaże, a także kilka moich własnych dzieł. Kartkując prace natrafiłam na coś co od razu napawało mnie obrzydzeniem; nieskazitelnie biały arkusz z podaniem o przyjęcie na kierunek inżynierski. Pamiętam jak pisałam go razem z nim, tak naprawdę tylko o to mu chodziło. Chciał żebym była kimś wielkim. Jednak nie żadną gwiazdą, projektantką mody lub artystką. Nie, on chciał żebym poszła w jego ślady i została inżynierem do spraw konstrukcyjnych. Świat nie potrzebuje kolejnego uporczywego wągra w tej dziedzinie. Zamknęłam wieko teczki i zatrzasnęłam zamki. Za każdym razem kiedy się zamykały musiałam odganiać od siebie tą myśl, jednak ona wracała. Wracała tak samo jak ból i pozostawała w postaci siniaków i blizn. Odłożyłam żelki do reszty pustych, bądź pełnych opakowań i puszek, a następnie sięgnęłam do jednej z przedziałek mojego plecaka. Wyciągnęłam z niego telefon i leniwie przesunęłam palcem po ekranie. Z łatwością mogłam odczytać godzinę, ponieważ wszystko czego używałam musiało być zrobione idealnie. Cholerny zmysł perfekcjonisty. Zamrugałam kilka razy, żeby oswoić się ze światłem i z uśmiechem zilustrowałam mały pasek z cyferkami w rogu ekranu jeszcze raz.

- Druga piętnaście, idealny czas na samobójczy skok. - wypuściłam z ust chmurkę powietrza, które na skutek niskiej temperatury zmieniło się w kłębiastą chmurkę, która po chwili rozpłynęła się w powietrzu.

Wsunęłam telefon do przedniej kieszeni moich znoszonych jeansów i dla pewności znów przychyliłam do ust puszkę, niestety spotkałam się tylko z kilkoma, niewielkimi kropelkami. Z wyraźnym rozczarowaniem rzuciłam ją za siebie. Wiedziałam że trafiłam w jakieś stare wiadro, dźwięk wszystko zdradził. Założyłam kosmyk swoich włosów za ucho i niepewnie przysunęłam się jeszcze bliżej krawędzi. Przechyliłam głowę na dół i z trudem przełknęłam ślinę, chodnik był znacznie bliżej niż w moich wyobrażeniach. Założyłam plecak i chwyciłam w dłonie teczkę, jak ginąć to z majątkiem. Zrobiłam kilka porządnych wdechów i z całej siły odepchnęłam się od górnego gzymsu. Z lęku zacisnęłam mocno oczy nadal kurczowo trzymając się swojej przepełnionej melancholijnymi pracami teczki. Szum, który towarzyszył mi podczas lotu zamilkł. Zamiast niego usłyszałam kilka spokojnych, choć przyśpieszonych bić serca. Otworzyłam oczy i odruchowo zsunęłam je na ziemię. Moim oczom ukazał się czysty jak łza marmur, w którym dostrzegłam swoje odbicie. Niepewnie podniosłam wzrok do góry i musiałam przyznać, że ten nagły paraliż jakim potraktował mnie los był tak naprawdę niczym. Teczka zderzyła się z posadzką dając głuchy, pusty odgłos. Zacisnęłam oczy, a za nimi piąstki i na nowo otworzyłam. Przede mną znajdywała się niewielka grupka osób, które były nie mniej zdziwione niż ja. Byłam pewna, że to tylko wytwór wybujałej wyobraźni, który postanowił uraczyć moją duszę w czyśćcu. Bez chwili zastanowienia schyliłam się i podniosłam teczkę z podłogi sprawdzając czy wszystkie zamki są w dobrym stanie. Otrzepałam spodnie i koszulkę z pyłu niewiadomego pochodzenia i kierując się wzrokiem innych postanowiłam się obrócić. Za mną stał wielki, błękitny kryształ, który emanował jasnym światłem. Wsadziłam swój szary, prostokątny skarb pod pachę i na pięcie odwróciłam do nieznajomych unosząc dłoń w geście powitalnym. Wszyscy od razu padli na kolana i nawet nie raczyli na mnie spojrzeć.

- Phi. Mało kulturalne zachowanie. - powiedziałam w kpiną w głosie, niby do nich, a jednak bardziej dla siebie.

Ucho dziewczyny, która trzymała w dłoni jakąś laskę z klatką zadrgało, a wraz z tym podniosła się jej jasna twarzyczka. Groźnie zmrużyła swoje błękitne oczy i rozchylając usta pokazała mi dwa, niewielkie kły. Podniosła się z ziemi i uderzyła laską o marmur, wszyscy prawie natychmiast wstali. Jedni byli przerażeni moją obecnością, inni ze znudzeniem patrzeli na moją chucherkowatą postać. Dopiero teraz zobaczyłam, że dziewczyna z laską ma oprócz pary uszu i kłów jeszcze kilkanaście ogonów, które poruszały się w różnych kierunkach. Zanim zdążyłam każdemu się przyjrzeć kobieta-lis rozpaliła w swojej klatce błękitny płomień i wysunęła przed gromadę zebranych.

- Kim jesteś i co robisz w kryształowej sali!? - pisnęła niebezpiecznie szczerząc kły.

- Jakiej sali? - uniosłam brwi.

- To człowiek. - dodał z kpiącym uśmiechem niebiesko włosy chłopak, który stał dokładnie za lisicą.

- Człowiek? - jedna z osób,a dokładniej chłopak z kruczoczarnymi włosami oblizał się i z dziką zawziętością wpatrywał we mnie swoim jednym fioletowym okiem, gdyż drugie albo jego całkowity brak, zasłaniała opaska. Ma u mnie minus za ten kolor, nie to że jestem jakaś nietolerancyjna i nie pozwalam innym mieć takiego samego koloru oczu co ja, ale... Po prostu nie lubię tego koloru.

Czułam jakby brunetka z kocimi uszami powoli szykowała się do skoku na mnie, jednak stojący po jej lewej stronie blondyn z ciemnym pasemkiem przyciągnął do siebie i szepnął jej coś do ucha na co ona tylko skinęła.

- Powiedz nam, kim jesteś? - zapytał spokojnie.

- Lily Afton, jednak proszę zachowaj resztki człowieczeństwa i nie rań mnie moim nazwiskiem. Mów po prostu Lily. - odparłam chłodno dalej ilustrując grupkę obserwatorów.

- Dobrze więc, po prostu Lily. - rzucił nietypowy blondyn.

- Nie, to nie o to mi cho-. - podjęłam próbę naprostowania sytuacji.

Nagle rozległ się dźwięk mojego dzwonka, desperacko rzuciłam się na swoją kieszeń i niezdarnie wyciągnęłam komórkę. Kliknęłam na powiadomienie jaki mi przyszło, na szczęście nie było to nic ważnego, tylko informacja o tym, że jestem poza zasięgiem. Na nowo wcisnęłam ją do kieszeni i podniosłam wzrok na oszołomionego chłopaka i całą resztę.

- Miałam na myśli to, że możesz się do mnie zwracać per "Lily". - uśmiechnęłam się przepraszająco. Chciałam by był to szczery przyjemny uśmiech, jednak po ich minach musiałam dojść do tego, że to kilka tygodni bez uśmiechania się mogło trwać znacznie dłużej.

- C-co to było? - rudowłosa dziewczyna z króliczymi włosami odskoczyła do tyłu prawie uderzając kogoś łokciem.

- To telefon. - spojrzałam na nich ze zdziwieniem. - Jak można nie wiedzieć co to takiego? - sarknęłam.

Zwiesiłam plecak z jednego ramienia i wyciągnęłam butelkę wody, którą kupiłam dobre trzy dni temu. Jeżeli mam na spokojnie przeanalizować sytuację na pewno nie mogę mieć w ustach Sahary.



***

Hej, hej ^^

Oto nowa duszyczka w świecie wattpada, przybywam do was z moim pierwszym tworem. Mam nadzieję, że nie jest aż tak krytycznie jak mi się wydaje. Z chęcią przyjmę krytykę, pochwały jak i to na czym zależy mi najbardziej, rady. Jestem początkującym pisarzem, bo jak już napominałam - to mój pierwszy twór. Co do przymiotnika na początku "kualską [...]" miał to być przymiotnik na wzór "amerykańską", "angielską" itd. Tyle, że od nazwy miasta Kuala Lumpur i teraz nie mam zielonego pojęcia czy napisałam dobrze czy nie, więc jeżeli ktoś by mnie oświecił to naprawdę będę wdzięczna :) Prolog jest pisany w pierwszej osobie, ale z góry mówię, że reszta opowiadania będzie prowadzona narracją trzecioosobową. To chyba tyle takim, jak na mnie, zwięzłym słowem wstępu xD

Star, comment, opinion?~

***

Dream your dream [Eldarya]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz