"PROLOG

10 3 0
                                    

Ogień i krzyki. Krzyki bólu przeszywające powietrze, krzyki ludzi którzy umierają... niewinnych ludzi. Niewinnych ludzi którzy niczym nikomu nie zawinili. Wśród tego gwaru, ognia i bólu biegnie kobieta odziana w czarny podarty płaszcz. Kobieta z dzieckiem na ręku. Niemowlęciem o błękitnych oczach i jasnych włosach, owiniętym w białe jak śnieg pieluszki. Kobieta oglądnęła się za siebie czy aby na pewno jest bezpiecznie. Zobaczyła jak jeden z mrocznych jeźdźców przebija ostrzem jakąś kobietę. Jej dziecko zaczęło płakać, przytuliła je do piersi chcąc tym uspokoić. Mroczny rycerz spojrzał w jej stronę kiedy ruszała biegiem w stronę ciemnego lasu. Biegła potykając się o własne nogi, słyszała za sobą złowrogi tenten mrocznych koni i krzyki złowrogich rycerzy. Jej dziecko nadal płakało, bało się tego co się dzieję.

-Spokojnie kochanie.-rzekła kobieta.-Spokojnie już nie daleko synku.

Biegła dalej nie zważając na nic, nie zważając na strzały które świszczały w powietrzu. Biegła jak najszybciej potrafiła, nie zatrzymując się. Po dłuższej chwili dobiegła do potoku dzielącego las na dwie części – północną i południową. Obejrzała się przestraszona za siebie w oddali było słychać złowrogie głosy dudniące niczym stado dzikich koni.

-Spokojnie.-pogłaskała dziecko po głowie. Zaczynając nucić kołysankę.-W dniu dzisiejszym odchodzę... Odchodzę stąd, z tego świata ty musisz tu zostać. Królewicu mój najmilszy. Niech cię strzegą gwiazdy na niebie, niech cię strzegą zwierzęta... najmilszy mój, najmilszy.-śpiewała chcąc uśpić dziecko lecz ono uspokoiło się tylko przestając płakać. Kobieta ucałowała dziecko następnie chowając je do lisiej nory, przykryła go swoim grubym szalem który nosiła kiedy zbliżała się zima.-Kocham cię syneczku. Pamiętaj zawsze będę cię strzegła.-zdjęła z palca srebrny pierścionek kładąc go na szalu którym przykryty był chłopiec.-Pamiętaj o tym Vincencie że mamusia będzie nad tobą czuwać.

Skierowała się powoli w stronę lasu w którym można było dostrzec już sylwetki mrocznych żołnierzy z paskudnymi głowami jadących na wielkich kościstych koniach którym krew sączyła się z pyska.

-TUTAJ JESTEM WSTRĘTNE KREATURY! TO MNIE SZUKACIE!!-wykrzyczała jeszcze raz zerkając w miejsce gdzie ukryte było jej dziecko.

Po chwili została przebita czarną strzała która nasączona była trucizną. Upadła wypluwając na ziemię krew.

-Odchodzę mój syneczku... mamusia cię kocha. Nie zapomnij o tym.-powiedziała resztkami sił zanim została przebita mieczami rycerzy. Skonała a następnie została pożarta przez straszliwe wierzchowce mrocznych rycerzy. Rycerzy zła.

Jej dziecko nie płakało, patrzyło cały czas przestraszone jak jego matka umiera.

***

Dnia następnego o wschodzie słońca lasem przemierzała kobieta ubrana w biało zieloną suknię z rudymi włosami. Nuciła wesołą melodię zbierając grzyby i zioła rosnące w lesie. Nagle jej uwagę przykuła krew która znajdowała się na liściach krzewów. Starła ją palcem z liścia zaciekawiona. Ruszyła dalej patrząc pod nogi, usłyszała płacz dziecka ukrytego gdzieś niedaleko. Upuściła wiklinowy kosz biegnąc do lisiej nory w której ukryte było niemowlę o złotych włosach. Upadła na kolana wyciągając z nory dziecko. Odsłoniła jego twarz z opadających mu na oczy włosów.

-Dziecko kto cię tutaj zostawił.-powiedziała zmartwiona głaszcząc dziecko po główce.-Gdzie twoi rodzice?-zaczęłam rozglądać się wokół lecz nikogo oprócz nich nie było.

Spojrzała na dziecko, za materiałem który je okrywał ujrzała mały błysk. Sięgnęłam po to coś. Tym przedmiotem okazał się srebrny pierścień. Oglądnęła go dokładnie, zostało na nim wygrawerowane jedno imię – Vincent.

-Dziecko skąpane we krwi, widzące śmierć swoich bliskich, widzące zgubę... Czarny rycerz będzie cię szukał...-schowała pierścień do kieszeni w sukni okrywając dziecko z powrotem materiałem.

Podeszła do wiklinowego koszyka klękając przed nim, włożyła dziecko do jego wnętrza opatulając je ciepłym kożuchem który sama miała na sobie. Wstała biorąc z sobą wiklinowy kosz i nucąc tę sama melodię ruszyła w drogę do jednej z wsi, do domu.

***

Szła przez drogę prowadzącą przez pola i łąki. Nadchodziła zima, plony już dawno zostały zebrane przez co pola wydawały się opustoszałe całkowicie. Kobieta szła powoli nucąc pod nosem różne pieśni które znała uspokajając tym samym dziecko które bacznie jej się przyglądało. Spojrzała na nie nucąc kolejną pieśń, uśmiechnęła się do niego wesoło idąc dalej przed siebie. Po zmroku dotarli do wioski na środku której paliło się wielki ognisko. Kobieta ukłoniła się starszyźnie siedzącej przy ogniu i ogrzewającej się. Zapukała do jednej z chat, po chwili w drzwiach stanął przystojny mężczyzna.

-Witaj Soñar.-przywitał się mężczyzna wpuszczając kobietę do środka.

-Witaj Vozie.-odparła kobieta wchodząc do środka.

Podeszła do drewnianego stołu stojącego na środku izby i postawiła na nim wiklinowy kosz odkrywając dziecko. W tym czasie mężczyzna zamknął drzwi i podszedł do kobiety przyglądając się dziecku w koszyku.

-Co to?-zapytał zdziwiony patrząc na kobietę i opierając się o stół.

-Nie widzisz?-zdziwiła się.-To dziecko mój drogi.

-Wiem że to dziecko, lecz co ono tu robi?-spojrzał surowym wzrokiem na rudowłosą kobietę o zielonych oczach.

-Znalazłam je w lesie w lisiej norze. W okolicy było pełno krwi, a to dziecko leżało zmarznięte. Jego rodzice nie żyją, zginęli.-odparła patrząc na dziecko.-Nie mogłam pozwolić mu zamarznąć na mrozie.-pogłaskała chłopca po złotych włosach z troską.-Zawsze pragnęliśmy mieć dziecko, modliliśmy się do bogini. Nareszcie wysłuchała naszych modlitw i zesłała nam tego chłopca.

-Zawsze marzliśmy o własnym dziecku, nie sierocie znalezionej w lesie.-odburknął oburzony.

-Zrozum, to nie jest zwykłe dziecko.-powiedziała patrząc na niego.-To znalazłam przy nim.-wyjęła z fałd sukni srebrny pierścień podając go mężczyźnie.

Wziął go od kobiety przyglądając mu się uważnie. Zaniemówił wyczytując z niego imię dziecka.

-To nie możliwe.-rzekł kręcąc głową z niedowierzaniem oddając pierścień kobiecie.

-To nasz obowiązek się nim zaopiekować. Bogini wybrała właśnie nas abyśmy go chronili i wychowywali jak rodzonego syna.-podeszła do mężczyzny kładąc dłonie na jego ramionach.-Musimy go strzec jak oka w głowie. Rozumiesz? Od dzisiejszego dnia to jest nasz syn, nasze dziecko.

Mężczyzna opuścił głowę przecierając brudną i spracowana dłonią twarz, odetchnął głęboko znów zwracając swój wzrok na kobietę.

-Od dzisiejszego dnia jest moim synem, nie ważne jaki miał by być. Pokocham go jak swojego pierworodnego syna, jest moim dzieckiem, naszym dzieckiem.

Kobieta zawiesiła się na szyi mężczyźnie wtulając twarz w jego ciało. Mężczyzna wtulił się w nią chowając twarz w jej rude włosy i wdychając ich zapach, zapach lasu i polnego wiatru.

-Od dzisiaj to jest nasze dziecko, nasz syn.-wyszeptała szczęśliwa.

-Nasze wspólne dziecko.-odszepnął przymykając oczy.

Dziecko zasnęło spokojnym snem czując się bezpiecznym. Na dworze szumiał wiatr który świszczał wpadając przez szpary w oknach i drzwiach do drewnianego domu. Wśród drzew smaganych wiatrem, wśród ciemnej nocy przy świetle księżyca i pieśniom śpiewnym przy ognisku przez mieszkańców wsi słychać było spokojny, kobiecy głos roznoszony przez wiatr śpiewający swoją własną melodię... „Królewicu mój najmilszy. Niech cię strzegą gwiazdy na niebie, niech cię strzegą zwierzęta... najmilszy mój, najmilszy..."

7

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Jan 15, 2017 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Krwawy księżyc - Mroczny Rycerz tom 1 PROLOGWhere stories live. Discover now