Rozdział 2 - Obietnica

225 25 15
                                    

Nie wyglądał na przerażonego, kiedy się obudził.

Nie płakał, nie załamywał się, choć tak jak ja stracił rodziców. Ale z jakiej przyczyny: nie wiem. Podniósł się z łóżka do siadu, rozejrzał po sali. Wyglądał na wkurzonego. Nawet bardzo. Jego rude włosy rozwalone były we wszystkie strony świata, a szare oczy analizowały całą salą. Już rozmawiał z lekarzem i panią psycholog, w sali operacyjnej. Tutaj przywieźli go z godzinę temu, a że ja się nudziłem, postanowiłem tu zajrzeć. Dopiero po przeanalizowaniu całego pomieszczenia jego wzrok zatrzymał się na najbliższym jego łóżku krześle, na którym siedziałem ja.

Wkurzenie odeszło i pojawiło się... Ciepło.

- Cześć. - To on odezwał się pierwszy. Postawił nogi na zimnej podłodze, zawsze była lodowata, nie musiałem nawet tego nigdy sprawdzać, i spojrzał w moje oczy.

- Cz-cześć. - Nie wiedziałem, czemu się zająknąłem. Może dlatego, że siedziałam tam ciągle go obserwując, nawet nie widząc dlaczego? Czy może to jego osoba, już wtedy silna, wręcz władcza sprawiła, że czułem się nieswojo?

Chłopak się uśmiechnął i poczochrał mnie po włosach. I nagle poczułem się swobodniej.

- Jesteś Madara, co? Słyszałem o tobie.

- Od kogo? - spytałem zaskoczony, mrugając oczami.

- Od doktor Senju. Ja jestem Pain. - Zabrał dłoń z mojej głowy i wyciągnął w moim kierunku.

Uścisnąłem ją.

Stracił rodziców. Z trudem przeżył. A i tak mi współczuł, okazał ciepło.

Do dziś nie wiem, dlaczego.

Dzień w którym poznałem Paina by jednym z lepszych dni spędzonych w szpitalu. Miałem dziewięć lat, on dwanaście. Po jakimś czasie poznałem też Konan i jej rodziców, czyli nową rodzinę mojego przyjaciela. Nawet po wypisaniu z tej placówki, jak wcześniej wspomniałem, widuję ich niezwykle często. To oni znają mnie najlepiej.
Właśnie siedziałem w swoim pokoju, czytając jakiś kryminał - prezent od doktor Sejnu. Było to z dwa dni po spotkaniu tamtego chłopaka. Przewróciłem stronę, by zacząć czytać dziesiąty rozdział, kiedy drzwi z hukiem się otworzyły. Już po chwili czułem wargi rudego na swoich.

Tak, byliśmy przyjaciółmi, ale to duże dziecko uwielbiało to robić.

- Tak, tak. Też cię kocham - burknąłem, odsuwając go od siebie.

Pain radośnie się wyszczerzył. Niecały miesiąc temu skończył dwadzieścia jeden lat. Zmienił się. I to bardzo. Wciąż miał te rude kudły i szare oczka, ale przebił skórę w wielu miejscach, ah i te dziary. Kolczyki miał m.in. po parę w uszach, w dolnej wardze, brwi i SUTKACH. A tatuaże na ramionach. Glany, papierosy, darcie japy w głośnikach, ale to ogółem dobry chłopak.

- Co tam? - spytał, siadając w swoich buciorach na łóżku.

Położył mi głowę na kolanach, więc zacząłem się bawić jego włosami.

- Nic konkretnego. Jak tam studia?

- Dobrze. Ostatnio doszedłem do wniosku, że trochę się poobijam. Madara? - Idiota.

- No?

- Jak stąd wyjdziesz - wziął w swoje łapki moją dłoń, tą która nie bawiła się jego włosami - pójdź do mojego starego liceum!

Mimowolnie z moich ust wydobył się chichot. Skinąłem głową.

- Pójdę.

Puścił moje palce, sięgnął do mojej twarzy, uniósł głowę i znów mnie pocałował. Tym razem był to delikatny, leniwy całus od którego zrobiło mi się ciepło na sercu. Choć jego kolczyk nieco przeszkadzał, więc wysunąłem język i specjalnie nim go dźgnąłem w przebite miejsce. Jęknął cicho z niezadowoleniem, po czym ugryzł mnie w ów mięsień. Prychnąłem.

Przewodnik Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz