#7

72 11 0
                                    

- Daleko jeszcze?
- Tak, daleko.
- Ehh. Mam dziwne wrażenie, że wogóle nie wiesz gdzie my idziemy.
- Wiem, wiem. Zostały nam niecałe 3 dni drogi, jeśli będziemy szli tym tempem.
- A spieszymy się gdzieś?
- No. Mówiłaś, że w okolicach Redmont jest gdzieś twój brat. Znajdziemy go, pójdziemy pogadać z moim kolegą, wyjaśnimy co trzeba i będziecie mogli sobie iść.
- Aha. Dobra. Aaa, długo to potrwa?
- Jeśli dobrze pójdzie to pożegnamy się za jakiś tydzień. Jeśli nie, to sam nie wiem.
- Hmm. Jak dla mnie, to sytuacja przedstawia się pysznie.
- Kocham ten twój optymizm.
- Każdy go kocha.
Clara rzuciła mu spojrzenie mówiące mniej więcej: "Śmiesz w to wątpić?", na co chłopak zmieszał się trochę. Uśmiechnął się nerwowo i pospieszył konia. Ani ludzie, ani ich konie nie zauważyli zniknięcia małej, puchowej kulki, która pałętała się pod nogami ich wierzchowców. Niby nic takiego, kotka nie należała do Skelly'ego, ale podróż bez miauczenia wydaje się nudna i mało urozmaicona. Pomijając ten fakt, obydwoje jechali w miarę równym tempem. Nagle, do uszu jednego i drugiego dotarł jakiś szelest w bliskiej okolicy. Zatrzymali się, a chłopak zeskoczył z siodła.
- Skelly? Co to było?
- Nie wiem, ale zostań gdzie jesteś...
- Za późno.
Clara uśmiechnęła się złośliwie do niego. Uzbrojona w myśliwski nóż, rozglądała się na różne strony, wyczekując atakującego, Skelly był trochę mniej odważny. Krzaki po ich lewej stronie zaczęły się nieznacznie poruszać. Większość ludzi, łącznie z Skelly'm i Clarą nie potrafili rozróżnić wiatru od czającej się postaci. Dziewczyna zignorowała to, ale dziękując w duchu swojej nieznającej granic ciekawości podeszła bliżej. Gdy już miała się rzucić na biednego krzaczka, z niego wyskoczyła Izabela.
- Izka! Ty moja kochana, ty mordeczko. Morduniu puszysta - szczebiotała.
Skelly przewrócił oczami, wsiadł na konia i przywołał kotkę. Ta, zeskoczyła z ramion Clary. Podbiegła, po czym wskoczyła na grzbiet swojego przyjaciela i popatrzyła z wyrzutem na chłopaka.
"Miałeś się przestraszyć."
- Ale się nie przestraszyłem.
"Oj no weź. Nawet nie zauważyłeś, że mnie nie ma."
- Zauważyłem.
"I tak ci nie wierzę. Myślałam, że będziecie dalej."
- Naprawdę? O jejku, jejku. Też byłem lepszej myśli, no ale cóż. Nie przewidziałem tego obsunięcia - zerknął znacząco na Clarę jadącą za nim.
"Ja też nie."
Tym razem już w komplecie jechali przez las. Zaczął się przerzedzać z czasem, lecz nie za bardzo. Clara z zapartym tchem podziwiała widoki, jakby zapominając o realnym świecie. Patrzyła w górę, zerkała daleko w las. Poruszała się, jakby od małego zgrana z koniem. Jej krótkie włosy rozwiewał lekki wiatr, towarzyszący jeźdźcom. Skelly w tym czasie rozmyślał o bardziej przyziemnych rzeczach. Zastanawiał się co zrobi, jak już pójdzie pogadać z Willem. Wie, że go nie odeśle z kwitkiem, ale skąd ma wiedzieć jak zachowa się w stosunku do dwójki imigrantów, którzy to niby przytakują jego niewinności. A nawet jeśli Will się o tym dowie i mu uwierzy, to co to da? Będzie musiał wtedy razem z nim, no i tym rodzeństwem jechać do jakiegokolwiek przedstawiciela władz, który jest zaznajomiony z tematem, a potem mu to wszystko wytłumaczyć. Jeśli nie okaże się wiarygodny w oczach barona to będzie mógł pożegnać się z wszystkim co zna i zgnije w jakimś więzieniu. A jego przyjaciele mu tego nie wybaczą. Przez to wszystko Skelly zupełnie stracił resztki dobrego humoru. Jechali w milczeniu, zmierzając do celu, który jest jednocześnie upragniony oraz znienawidzony.

Przystanek AraluenOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz