Rozdział 1

86 15 13
                                    

,,Neligad, to oddzielny świat, jednak znajdujący się na ziemi. Ludzie nie wiedzą o istnieniu tej krainy, którą zamieszkują istoty oraz ludzie o wyjątkowych zdolnościach oraz przeznaczeniu. Od zarania dziejów Neligadem rządzi i panuje ród Mountbatten, pierwszy król, George Mountbatten zjednoczył wszystkie zamieszkujące istoty oraz zakończył chaos. (...) Od tej pory i na zawsze Neligadem rządzić będą potomkowie rodu Mountbatten, którzy będą stawali naprzeciw wrogom i będą chronić Neligad''... -Księga Allesten

Wzdycham zniecierpliwiona obracając idealnie czerwone jabłko w dłoni.

- Po szkole idziesz prosto na zajęcia, tak? - pyta władczym głosem moja matka, Isabella, o ostrych rysach twarzy oraz śnieżno niebieskich oczach. To jedyne co po niej mam. Oczy. Nigdy nie widziałam u żadnej innej osoby takiego koloru oczu jak nasz. - A po zajęciach do domu, zgadza się?

Zdenerwowana wstaję i chwytam torbę. Nadopiekuńczość mojej mamy sięga zenitu. Żeby było mało, muszę chodzić na zajęcia samoobrony i ćwiczyć sztuki walki. Z jednej strony lubię mieć świadomość, że mogłabym się obronić i pozwala mi to rozładować złość i emocje. Ale to nie był mój wybór. Odkąd skończyłam siedemnaście lat zdarzają mi się dość poważne wybuchy złości, zdecydowanie częściej niż u normalnej osoby. Ale normalna osoba śmiało może chodzić do kina czy na imprezy. Ja nie. Ledwo przekonałam matkę, żebym chodziła do liceum a nie uczyła się w domu. Oczywiście, że się buntuję. Ale często kończy się to przeprowadzką. Nie jest to życie normalnej dziewczyny.

- Po zajęciach spotykam się z Christiną. - mówię stanowczo, obserwując jak mama marszy brwi.

Opiera się o blat z zatroskaną miną, widzę, że oddycha głęboko, jakby sama siebie powstrzymywała przed strzeleniem mi pogadanki, jaki świat jest niebezpieczny.

Rzucam pożegnanie przez ramię i wychodzę. Wsiadam do samochodu i ruszam do szkoły. Jadę przez swoje niewielkie miasteczko, w którym mieszkam niecały rok. Mijam sklepy, kawiarnie. Obserwuję spieszących się ludzi, grupki przyjaciół. Widzę sprzedawców przez szyby sklepów. To jest prawdziwe życie. Moje wydaje się być fikcją.

Parkuję samochód przed swoim liceum i wchodzę do środka. W połowie drogi do klasy od chemii spotykam się z Christiną.

- Cześć, kochana! - rzuca na powitanie - Wiedziałaś, że mamy nową nauczycielkę od chemii?

Christina jest moim łącznikiem z prawdziwym światem. Ma burze blond loków i zawsze szeroki uśmiech. Często dzięki niej przestaje myśleć, przejmować się. Kiedy przyjechałam do Landwood od razu się zaprzyjaźniłyśmy. Mieszka tu od urodzenia, pokazała mi gdzie się wszystko znajduje, poznała z ludźmi. Tak naprawdę dzięki niej zawdzięczam jakiekolwiek życie towarzyskie. Ogólnie rzecz biorąc nie zawsze podporządkowuje się zawsze swojej mamie, często ją okłamuje. Ale gdybym tego nie robiła zapewne w końcu bym ogłupiała.

Wchodzimy do klasy śmiejąc się z opowieści Christiny o tym, jak ośmieszyła się na swojej pierwszej randce z Ryanem. Jednak szybko nasze śmiechy milkną widząc surowy wzrok nowej nauczycielki. Wygląda dość młodo, może ma dwadzieścia pięć lat. Ma wysoko upięte ciemne włosy oraz ostry wyraz twarzy, cała ubrana jest na czarno. Na dłoniach ma rękawiczki. Zaczynam czuć ból głowy.

- Spóźniłyście się - mówi cichym, jakby groźnym głosem. Przenosi wzrok na mnie i mruży oczy, zastanawiając się nad czymś. - Twoje nazwisko to Harris, prawda?

- Zgadza się. - mówię pewnie.

Wskazuje na pierwszą ławkę.

- Od dzisiaj siedzisz tutaj. Bez możliwości zmiany miejsca.

Otwieram usta chcąc zaprotestować, ale nie robię tego. Coraz bardziej boli mnie głowa. Przeszukuję torbę chcąc znaleźć coś na ból, ale nic nie znajduję. Coś dziwnego jest w tej kobiecie. Przez całą lekcje rzuca na mnie wzrokiem. Wychodząc z klasy słyszę, że woła mnie po nazwisku. Christina patrzy się na mnie pytającym wzrokiem. Kiwam głową na znak, że zaraz do niej dołączę. Odgarniam swoje gęste, sięgające za łopatki włosy w kolorze ciemnego brązu.

- Tak? - pytam, zastanawiając się, o co może jej chodzić.

Nauczycielka porządkuje papiery na biurku. W końcu podnosi na mnie wzrok i wyciąga do mnie dłoń.

- Chciałam się oficjalnie przedstawić. Cordelia Brown.

Nie wiem dlaczego miałaby oficjalnie przedstawiać się swojej uczennicy, ale wyciągam do niej rękę. Kiedy nasze dłonie się stykają, chwyta mnie mocno. Nagle czuję się tak, jakby moja dłoń płonęła. Krzyczę z bólu. Nie myśląc, unoszę lewą dłoń i z całej siły uderzam ją pięścią w twarz. Kobieta zatoczyła się do tyłu.

Nie wiem dokładnie co się dzieję, obraz rozmywa mi się przed oczami z bólu. Widzę jedynie postać, która rzuciła Cordelią Brown w okno. Zamykam oczy próbując zachować świadomość i nie zemdleć. Po kilkunastu sekundach otwieram oczy i podnoszę się z ziemi. Postacią, która mnie uratowała, był mężczyzna. . Ma czarny podkoszulek z krótkim rękawem oraz czarne jeansy. Ciemne, nieułożone włosy oraz błękitne oczy. Wygląda na około dziewiętnaście albo dwadzieścia lat.

Kobieta, która mnie zaatakowała znajduje się na drugim końcu sali z przeciętym policzkiem.

- Nie uda wam się, Aaronie. - rzuca kobieta - Moja Pani ją dostanie. Królowa Vivian. Oddaj mi dziewczynę, a nie zginiesz. Oddaj mi ją, a czeka cię rekompensata. Ona i tak umrze.

Chłopak śmieje się bez cienia wesołości. Potem wszystko dzieje się jakby w zwolnionym tempie.

Aaron wyjmuje zza pasa sztylet, który rzuca prosto w kobietę. Ostrze wbija się idealnie w jej klatkę piersiową. Chłopak odwraca się w moją stronę.

- Miło mi cię poznać, Katherine Mountbatten. - mówi Aaron z szerokim uśmiechem.







KatherineOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz