Rozdział 1

16 3 0
                                    


Jedząc śniadanie, rozmyślałam nad ostatnimi zdarzeniami.
Dużo rzeczy się dzieje.
Dużo stało się, bez przyczyny, niektóre nie miały miejsca, ale mimo to , rozumu nikt przez to nie traci.
Dziś jadę tam...Jadę do tego miejsca, które ma niby poprawiać stan psychiczny człowieka,a tak serio , nie jest tak.
Trzeba się leczyć, nie tylko tymi tabletkami, które niby dają coś.
Właśnie ...coś.

Wyrywając się z zamyśleń, sięgnęłam po moją beżową torebkę, przerzucając ją przez ramię, zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu, które będę musiała na jakiś czas opuścić.
Wszystko w ostatnich dniach się rujnuje. Psuje. Kończy.
To co dobre, ucieka. Nie ma.

Trudno jest o tym w jak najprostszej postaci pokazać.

Po prostu trzeba zrozumieć wiele rzeczy,spraw.
Trudno tu coś jednak zrozumieć.

Tupając delikatnie obcasami, podeszłam do drzwi, podnosząc delikatnie dłonią, przejechałam powolnie i ostrożnie opuszkami palców po klamce, jeżdżąc po niej w tą i we w tą.
Jest taka gładka, stara.
Czuć zapach starości.
Na mojej twarzy pojawił się delikatny uśmiech, jednak szybko zniknął, gdy poczułam że wspomniania wracają.
Są okropne,straszne,złe.

To przez nie, przez wspomnienia, złe samopoczucie, myśli które nie dawały ukojenia, a sam zadawał kolejne ciosy prosto w serce.

To jest i będzie bolesne.

To przez to wszystko, wylądowałam w wariatkowie, jednak ja wiem że bez przyczyny. Wiem, że w to co wierzę, jest prawdą,jest i będzie.

Psychiatryk.

Tam właśnie się udaje.

Tam zamieszkam bez jakiegokolwiek sprzeciwu...

Zostawię tu same złe wspomnienia,myśli,ale jednak jakiś promyk po tym zostanie.
Nawet sam psychiatryk niczego nie poprawi.
Dlaczego ?
To wiadome, że one nigdy nie ustąpią,zostaną.

Ale też dlatego ,bo będę wiedzieć z jakiego powodu akurat trafiłam tam.

Przez to wszystko.

To uczucia ranią, bolą...
Tak samo z miłością.
Nie, to nie tak,że miłość boli..
Gdy tracimy kogoś, na kogo nam zależy,to nie jest wina samej miłości.
Tylko tego, bo tej osoby nie ma przy nas. Ona znika. Tak bez pozwolenia.
Odchodzi i nie wraca.

Ostatnie słowa które są to "żegnaj" albo "kocham cię " po tym zamyka oczy i odchodzi, zostawiając nas na pastwę losu.
Kompletnie nie obchodzi ich wtedy co możemy czuć, chcieć.
Niestety to jest życie...
Ze śmiercią nikt nie wygrał.
I nie wygra.
Bóg nam mówi że jesteśmy w pewnym stopniu zepsuci ale jednak dobre serce też jest.
Bez uczuć nie ma człowieka.

Może to właśnie dlatego jestem taka zepsuta , bo cierpię przez coś , a potem się próbuje zemścić ?
Tacy są już ludzie.
Ja należę do takich.

Wiele przeszłam w życiu, by teraz się modlić do Boga o trochę zrozumienia.
Wzięłam ostatni wdech, szybko zamykając za sobą drzwi, przekręcając kluczyk w zamku,po czym wyciągnęłam go z niego.

Przy wejściu do drzwi od miejsca w którym mam spędzić większość czasu, zauważyłam kogoś...

Nie. To nie była przypadkowa osoba.

To był on.
On zniszczył mi życie,marzenia, psychikę. Wszystko co kochałam-zabrał mi nawet nie pytając czy tego chcę.
Stał oparty o parapet, patrząc w telefon , chyba pisał coś.

Zamknęłam oczy , aby zaraz je otworzyć i powiedzieć że to tylko fikcja.

Jednak gdy otworzyłam...On tam był.
Patrzał nadal na telefon jakby nigdy nic.
Moze to ...
To niemożliwe,co on tu robi ?
Z moich myśli wynika,że to nie wróży niczego dobrego.

Trudno, raz się żyje.
Chciałam udać że go nie widzę , i przejść jakby nigdy nic się nie działo i wszystko jest w porządku.
Gdy przeszłam obok niego ,poczułam na sobie palący wzrok, oraz uczucie podniecenia.
Skąd ono jest ?

Jednak po chwili poczułam przerażenie,bo co ?
Zaraz może podejść do mnie i zrobić krzywdę.

Przyśpieszyłam tępo.

Kroki były coraz szybsze i pewne.

Jednak mnie ogarnęła niepewność i ryzyko, którego tak nie cierpię.

Kiedyś bym się cieszyła, że takie uczucie mi towarzyszy,jednak nie dziś.

Nie w tym chwilach,momentach.
Nie w tym życiu.

Minełam drzwi,omijając ludzi i jego, podeszłam do recepcji.

-Dzień dobry. - odezwałam się cicho z obolałym gardłem.
Kobieta wychylił a się trochę , aby zobaczyć kto mówi.
Na jej twarzy było widać obojętność.
Wcale nie obchodziło ją co robią ci ludzie, którzy mają swoje życie codzienne.
Przekręciła teatralnie swoimi oczami, ale zaraz wyjęła jakieś kartki i długopis.
- Imię i nazwisko , oraz data urodzenia i swoje danę itp. Rozumiesz ?- wypowiedziała jakby znudzona.
Nawet nie przywitała się. Ona jest zepsuta. Widać to po jej postawie.
Jednak nie będę jej oceniać po okładce jakiejś nudnej książki.

-Tak - odpowiedziałam lekko zmieszaną tą sytuacją.

Lucia Silvia Hemmings.
Urodzona 23 grudnia 1997 roku.
Matka : nie żyje.
Ojciec : nie żyje.
Przyczyna śmierci : nie wiadomo.
Miejsce zamieszkania (teraźniejsze) : Sydney Australia.
Miejsce zamieszkania ( przeszłe ) : brak.
Choroby , objawy : Nadciśnienie, schizofrenia.
Opis : brak kontaktu ze społecznością.
Negatywne myśli, samookalecznie się,
Śmierć rodziców,nie wyjaśniona sprawa.

Gdy skończyłam pisać, zaczęłam rozglądać się po pomieszczeniu.
Sama biel. Nic dziwnego. To szpital psychiatryczny. Tutaj nic lepszego nie pokażą.
Ani książek,ani telefonu, ani nic co związanego z tego typem rzeczy.

- Dobrze. Teraz powiedz mi, dlaczego tutaj jesteś ?- spytała znudzona, widać że robić musi przy każdym.
Te same pytania.
Odpowiedzi podobne ale inne.

- Mam schizofrenie... Wystarczy ?

Spytałam , spuszczając głowę na dół.

Nie chce, żeby pytała o mój życiorys.
Nie jest ciekawy.

Kobieta zauważyła, że nie chce nic więcej mówić.
Widziała też w moich oczach ból, strach.
Jak na zawołanie pokiwała głową, ze zrozumieniem.
Wiedziała jak to jest czasami.

- Lucia ? - usłyszałam swoje imię.
Jednak to nie jest przyjemne życie. Ani nic takiego.
Nie będzie.
To był ON.
Już po mnie...

"Zagramy w grę, skarbie?"Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz