Titisee-Neustadt 19.11.2016

97 16 8
                                    

  Przestronny loft w jednej z najbardziej znanych dzielnic na świecie- nowojorskim Manhattanie był wyposażony w niezwykle wyszukany sposób. Wszystko urządzone w modnych, pastelowych barwach, wielkie okna, przez które rozpościerał się widok na miasto i ona. Siedząca w kącie ze szklanką szkockiej whisky w ręce, piękna, zadziorna Emily Ratajkowski. Patrzyła na mnie spod długich, wymalowanych maskarą od Yves Saint Laurent rzęs. Nie mówiła nic. Cały czas tylko wlepiała we mnie swoje cudowne oczy i popijała szlachetny trunek. Cóż to za kobieta. Ideał. Marzenie. Niedoścignięty wzór dla wielu przedstawicielek płci pięknej i obiekt pożądania mężczyzn. Była ze mną, norweskim skoczkiem narciarskim Tomem Hilde. Przez cały czas nie zamieniliśmy ze sobą ani słowa, ale mi zdecydowanie wystarczyła tylko jej obecność. W pewnym momencie oniemiałem. Zjawiskowa brunetka podniosła się z fotela, odstawiła puste naczynie na stolik i ruszyła w moją stronę powolnym krokiem. Nie wiedziałem co mam robić. Emily chwyciła mnie za rękę, przyciągnęła do siebie i ...

-Pomocy! Ratunku! Nie możesz mi tego zrobić! Nie! Aaaaa- usłyszałem przeraźliwy wrzask za moimi plecami.

-Joachim!? Co ty tu do cholery robisz? Czemu wrzeszczysz jak opętany osioł i gdzie się podziała moja Emily!?- wrzasnąłem mu prosto w twarz.

-Tom, chwała Bogu, że to był tylko sen. Ale to było najbardziej traumatyczne przeżycie w moim marnym żywocie. Muszę się komuś wyżalić, posłuchaj mnie, błagam- ledwo wykrztusił, trzymając mnie za ręce.

-Niech ci będzie. Mów co ci leży na sercu. Ale pamiętaj, nie daruję ci tego, że przerwałeś najbardziej romantyczną sytuację w moim życiu.

-No dobra. No to dobra, więc no to było tak ,że że ja widziałem ciemność. Po prostu ciemność. Wokoło nie było dosłownie nic. No i czułem taką pustkę, taki brak sensu istnienia, brak poczucia jakiejkolwiek świadomości, rozumiesz?-wyjąkał przejęty jak typowy Janusz przeceną na karpia w Lidlu.

-Jak ci nie wstyd? Budzisz mnie po to, żeby mi streścić moje życie? Pustka, brak świadomości, ciemność? Jak ja dawno nie byłem na tak dobrej imprezie. Ostatnim razem, kiedy miałem wszystkie te symptomy to było podczas zgrupowania w Vikersund. Zrobiliśmy sobie z kadrą B taki mały melanżyk zakończony wspólną kąpielą w jacuzzi. To były czasy. Albo wtedy, gdy.-tu przerwał mi Hauer

-Ale Tom to nie jest wszystko. Po chwili zobaczyłem coś. Taki wielki kamień, co wyglądał jak lustro. I nie uwierzysz. Widziałem tam swoje odbicie, ale ja ja byłem... rybą. Różową, głębinową rybą z gatunku psychrolutes marcidus, o ile się nie mylę. I jak zdałem sobie z tego sprawę, to nagle pojawiła się wędka i jakiś rybak i on mnie złowił no i wtedy się obudziłem.

W tym momencie zrobiło mi się naprawdę przykro. Ten biedny człowiek wydawał się wstrząśnięty całą tą sytuacją, ja byłem raczej zmieszany, ale nie dawałem tego po sobie poznać. Od dawna wszyscy wiedzieliśmy, że ta ryba głębinowa to jego alter ego. Zaczęliśmy go nawet nazywać blobfish. Widok tego biedaka wzbudził we mnie zaburzenie emocjonalne. Uśmiechnąłem się do niego i postanowiłem go przytulić.

-Tomuś, przepraszam, że przeze mnie kolejna kobieta, u której w realnym świecie nie miałbyś szans uciekła.- wymamrotał Norweg

W tej chwili otworzyły się drzwi naszego pokoju. Jak z procy wpadli do niego Stjernen, Gangnges i Fannemmel. Każdy z nich miał pod pachą pół litra finlandii i butelkę coli.

-Panowie, co tu się odbywa, czy ja o czymś nie wiem- rzucił Kenny- faktycznie byliśmy w dosyć dwuznacznej sytuacji, ale to nie powinno nikogo, kto siedzi w naszej patologicznej skokowej familii dziwić.

-Wy lepiej powiedzcie, co tu robicie i skąd macie napój bogów?

-To ty nic nie wiesz? Piździ jak w kieleckim na dworcu i żaden konkurs nie ma prawa się odbyć! Odwołane! Będziemy pić!- krzyknął niezwykle entuzjastycznie Fanemelek

-A co z papą Stoecklem? Będzie jeszcze się bawił w strażnika Teksasu i nie pozwoli nam startować jutro, albo – co gorsza – zarekwiruje alkohol.

-Nie martw się Tom. Alex może być co najwyżej strażakiem Samem albo listonoszem Patem. Zawarliśmy pakt z Ryśkiem Freitagiem, Piotrkiem Żyłą i Laniskiem. Spokojna twoja rozczochrana. Zrobimy wspólną balangę gdzieś w jakimś pustostanie u znajomego Rysia na mieście. Pieter ma skołować jakiś nowy przysmak, paprykę marynowaną czy coś takiego, a Anze będzie czynił swoją towarową powinność.

W tym momencie czułem, że rozpiera mnie duma. Moi chłopcy uczą się od mistrza. Pierwsza impreza, do której organizacji nie tknąłem nawet palcem. Dla takich chwil na pewno warto żyć.

-Dobra panowie, zostawiamy was i kierujemy się na obiad. Dochodzi 14.- powiedzieli i zniknęli tak szybko, jak się pojawili.

-Tom, muszę ci jeszcze coś powiedzieć. Coś naprawdę, naprawdę ważnego.

-Niech zgadnę. Po tych traumatycznych przeżyciach stwierdziłeś, że wstąpisz do klubu przyjaciół ryb głębinowych, zostaniesz wegetarianinem, rzucisz wszystko i wyjedziesz w Bieszczady?

-Nie. Nie o to chodzi, ale nie powiem, że nie skorzystam z tych propozycji. Chciałem, żebyś wiedział, że jestem ci dozgonnie wdzięczny za to, co dla mnie zrobiłeś i jeżeli chcesz, to mogę upiec ci bezglutenowe ciasteczka.- wygłosił z widocznym wzruszeniem w głosie mój współlokator.- Dobra pora chyba iść na ten obiad.

-Podniósł się i wyszedł z pokoju odziany w piżamę w jednorożce. Ten człowiek nie zna wstydu. Zaraz, zaraz... Czy ja znowu mówię sam do siebie? Przecież ten krasnoludek, z którym ostatnio piłem , wyraźnie powiedział, że nie mam schizofrenii ani żadnych innych zaburzeń. A mama mówiła "Tomuś nie ufaj krasnalom".

Kiedy wchodziłem do hotelowej stołówki , dokładnie rozglądałem się po wszystkich stolikach. Musiałem zrobić obchód terenu. Standard. Przy stoliku zaraz obok bufetu siedzieli wiecznie nienajedzeni Słoweńcy. A raczej połowa teamu bez klanu Prevców. Słoweńska familia była podzielona tzn. każdy z nich siedział sam przy innym stoliku. Bywa. Zawsze rozczulał mnie widok Domena jedzącego coś z "menu małego smakosza". Dwa stoły dalej siedzieli Austriacy- Kofler, Fettner i Aigner. Po latach doświadczeń wiem, że słynni austriaccy "najlepsi przyjaciele" zawsze przychodzą na jadalnię, gdy większość skoczków już ją opuściła. Ciekawe dlaczego. Naprzeciwko Austriaków swoje miejsca przy stole zajmowała kadra niemiecka. Poczułem na sobie spojrzenie Markusa Eisenbichlera. Strach się bać. Jak to mówią"pieniądze na pniaka i uciekać". Przy stoliku obok siedzieli wschodni sąsiedzi Niemców. Polska drużyna zajęta była konsumpcją papryki marynowanej, której co chwilę dokładał im na talerze Piotrek Żyła. Rosjanie i Finowie byli już dawno po obiedzie. Czesi i Japończycy jeszcze na salę nie dotarli.

Po dokładnemu przyjrzeniu się moim konkurentom i zawartościom ich naczyń podszedłem do mojej kochanej drużyny. Papa Stoeckl miał nietęgą minę. Wydawał się bardziej wkurzony niż wtedy kiedy zamówiłem jacuzzi pod skocznię w Vikersund. Johann był zajęty snapowaniem Celinie swojego obiadu, Kenneth z Andreasem grali w karty, a Anders z Danielem prowadzili dyskusję na temat dziwnego smaku zupy.

-Proszę, proszę. Nasza śpiąca królewna do nas dołączyła- mruknął z wyrzutem Alex

-Dzień dobry trenerze. Jak się spało- rzuciłem jak gdyby nigdy nic.

-Zawiodłem się na was wczoraj- westchnął- Myślałem, że macie więcej rozumu i umiaru. Chciałem wierzyć, że mogę wam zaufać. W tym momencie mówię do was jako człowiek, a nie jako trener. Też kiedyś byłem młody. Też lubiłem się dobrze zabawić, coś wypić, zagrać z kolegami w pokera. Ale na litość boską nie robiłem tego przed zawodami! Czy wyście wszystkie zmysły postradali panowie? Robienie popijawy z tańcami w samych bokserkach relacjonowanej na żywo w internecie to jest już przesada.

-Trenerze, niech trener odetchnie i się uspokoi, bo złość piękności szkodzi. Wiemy, że to, co zrobiliśmy było troszeczkę nieodpowiednie, ale wyciągnęliśmy z tego wnioski i obiecujemy, że to się nie powtórzy- wygłosił z powagą Kenneth

-Nieodpowiednie? Co tam było według ciebie nieodpowiedniego? Gdybyś widział co się dzieje w kontynentalu po zawodach to...

-Tom. Stul dziób- bezczelnie przerwał mi Anders. Może i dobrze.

-Mam nadzieję, że to nie są puste słowa panowie. Dzisiaj, jako że zawody się nie odbędą, macie wolny dzień. Spożytkujcie go proszę jakoś. Bez libacji alkoholowych w hotelu czy w jakiś klubach, czy barach, czy pierun wie gdzie, zgoda?

-Zgoda- odrzekliśmy chórem, po czym niemal synchronicznie wstaliśmy z krzesełek i ruszyliśmy w stronę naszych pokoi.

Wychodząc z sali wymieniłem jeszcze spojrzenie z Rysiem Freitagiem, Laniskiem i Piotrkiem. Ci trzej to pełni profesjonaliści w swoim fachu. Mogliby organizować wesela. Znam nawet taką parę z otoczenia, która mogłaby skorzystać z ich usług.

-Panowie, Alex oficjalnie pozwolił nam na imprezkę.- ogłosiłem z dumą.

-Co ty gadasz chłopie, przecież wyraźnie zabronił nam urządzania melanżu- wrzasnął Gangnes

-Posłuchaj Kenny- zacząłem modulować głos niczym stewardessa-Alexander Stoeckl, nasz szanowny trener powiedział wyraźne, iż zabrania nam organizacji tu cytuję "libacji alkoholowej w hotelu czy w jakiś klubach, barach czy pierun wie gdzie". A z tego, co ja wiem, nasze przyjęcie ma się odbyć w pustostanie, gdzie nawet pierun nie wie gdzie jest.

Wszyscy wybuchnęli gromkim śmiechem i zaczęli bić brawo dla mojej skromnej osoby. Przypomniały mi się czasy, kiedy stawałem na podium pucharu świata albo gdy w przedszkolu wygrałem konkurs talentów. To były czasy.

Zegar na ścianie pokoju wskazywał godzinę dwudziestą. Skinąłem głową w stronę Joachima i ruszyliśmy w kierunku drzwi. Mieliśmy się spotkać w pokoju u Kennetha. Na hotelowym korytarzu mijaliśmy wiele znajomych twarzy. Najbardziej ciekawiło mnie jak, szkoleniowcy zareagują na ten spontaniczny wieczorny spacerek ich podopiecznych. Nie wszyscy są jak nasz despota trener Stoeckl. Heinz Kuttin czy Werner Schuster wydają się o wiele bardziej wyrozumiali i zdaje się, że przymykają oko na niektóre rzeczy dziejące się wśród ich podopiecznych. W sumie, gdyby chcieli zgłębiać bliżej relacje między zawodnikami albo rozliczać ich ze wszystkich zabaw prędzej czy później wylądowaliby na oddziale zamkniętym.

Chłopcy czekali na nas przed pokojem Stjernena i Gangnesa. Nie zdziwił mnie fakt, że Phillipa i Johanna nie było. Ten pierwszy jak codziennie zresztą musiał usiąść przed laptopem i odbyć rozmowę ze Schlierim, drugi zaś pewnie dostał ochrzan od Celiny i boi się opuścić cztery ściany swojego obecnego lokum. Taki młody, a już pantoflarz. Dlatego ja nie angażuję się w stałe związki. Zresztą cytując moją mamusię " Żadne stworzenie o zdrowych zmysłach nie wytrzymałoby ze mną więcej niż tydzień".

Piętnaście po dwudziestej wyszliśmy z hotelu tylnymi drzwiami. Titisee-Neustadt to maleńka mieścina gdzie taki weteran jak ja zdołał poznać już każdy kąt. Tylko nie mogłem przypomnieć sobie, żeby gdzieś stał jakiś pustostan. Rysiek to profesjonalista. Klasa sama w sobie. Jeśli on powiedział, że jest tu jakiś pustostan, to taki musi być.

-Panowie, a ma ktoś adres tego miejsca?-zapytał nieśmiało Danielek- nasze słoneczko z Kongsbergu

-Nie mamy adresu. Richard powiedział, że mamy iść prosto drogą koło lasu, potem skręcić w lewo i koło znaku „uwaga na jelenie" w prawo- oznajmił nam wszystkim Fannemmel

Po pół godziny drogi dotarliśmy do wspomnianego przez naszą maskotkę drogowskazu. Na ziemi widać było dziwne przedmioty m.in. dmuchaną kaczkę, pistolet na wodę czy puszki po piwie. Przedmioty te utwierdziły nas w przekonaniu, że idziemy w dobrą stronę.

Za moment naszym oczom ukazał się spory betonowy budynek. Wyglądał dosyć przerażająco, ale w środku widać było palące się latarki. Podeszliśmy do starych okien i stanęliśmy jak wryci. Naszym oczom ukazali się nie nasi braci skoczkowie tylko nasi trenerzy. Łysy ze Słowenii siedział w białym garniturze na jakiejś beczce, a w jego ręce widać było drinka z parasolką. Werner Schuster zajęty był rozmową ze Stefanem Horngacherem, a na środku betonowej podłogi na parkiecie wywijali Heinz Kuttin i wzór do naśladowania, niepijący przykładny obywatel robiący wyrzuty o byle co Alexander Stoeckl. Jestem pewien, że widok króla wiatru Waltera Hofera w stroju renifera polewającego wszystkim alkohol do kielichów na długo pozostanie w mojej pamięci. W tej chwili mój telefon zawibrował. Dostałem smska. Tym razem nie od wróżbity Macieja ani telezakupów, tylko od Piotrka Żyły.

-He he cześć Tomuś-czytałem nagłos moim kolegom- no się trochę zmieniły plany he he, nie idźcie tam do lasa bo was jeszcze wilki zjedzo he he. Wracajcie se do hotela lepiej bo was jeszcze jaki dziad pogoni he he .

-Rychło wczas. Czyli wracamy do hotelu.

Po jakiejś godzinie byliśmy już wszyscy z powrotem w naszym miejscu pobytu. Entuzjastycznie ruszyliśmy do pokoju zamieszkiwanego przez Pietrka. Ku naszemu zdziwieniu nie zastaliśmy tam międzynarodowego towarzystwa tylko Polaków grających w pokera,

-O he he gości chyba mamy. Proszę, proszę panowie wejdźcie.- zaprosił nas Pieter

-A gdzie reszta? Lanisek? NIemcy? Austriacy?-zapytałem poddenerwowany

-A no bo wiecie, sprawa jest taka, że plany się lekko zmieniły- powiedział Kamil Stoch- Zabawa w lesie została odkryta przez szkoleniowców i zawarliśmy układ, że oni tam balują do rana, a my mamy się zająć sami sobą w hotelu.

Takiego zwrotu akcji się nie spodziewałem. Tak po prostu się zgodzili? Układ? Ten sport chyba nigdy nie przestanie mnie zaskakiwać. Brak jakichkolwiek konsekwencji? Tu musi być jakiś haczyk. Po dwóch minutach wylądowaliśmy u nas w pokoju. Wypiliśmy pół, no może flaszkę. Na głowę. Jak zwykle pod wpływem alkoholu do głowy wpadały nam ciekawe pomysły. Stwierdziliśmy, że się rozdzielimy i pobawimy w agenta 007. Każdy z nas miał po kryjomu wedrzeć się do pokoju zawodników z innej drużyny i udawać, że jest na tajnej misji czy coś takiego. Wtedy to wszystko wydawało się takie pasjonujące. Kenny miał za zadanie ukraść haracz pobierany przez Wasiliewa. Andreas schować wódkę Janne Ahonenowi, Anders ukryć się na balkonie u Japończyków, Daniel zabrać klapki Polakom a Joachim uwolnić ryby z przenośnego akwarium Laniska. Mnie trafiło się postraszenie Niemców.

Ruszyłem więc chwiejnym krokiem w stronę windy i nacisnąłem chyba wszystkie możliwe przyciski. Byłem pewien, że winda wysadziła mnie na piętrze, na którym znajdował się apartamenty obywateli państwa piwa. Otworzyłem powoli drzwi i pierwszą rzeczą, którą zrobiłem było schowanie się w szafie. Przez niedomkniętą szparę widziałem dokładnie cały pokój.

-Nie! Ja tego nie zrobię! Za nic! Nie spotkam się z tą paskudną kobietą! Ona zniszczyła moje całe życie! Przez nią nie mam szans na miłość-usłyszałem histeryczny krzyk- nie mogłem wierzyć własnym uszom- to był głos mojego starego kumpla Ryśka.

-Richi, spokojnie. Nie dramatyzuj tak. Jest wiele rybek w oceanie- odpowiedział mu Welli

-Łatwo ci mówić! Ty jesteś w szczęśliwym związku i żadna przebrzydła Niemka nie zniszczyła ci życia! Moje życie nie ma sensu. Nawet picie nie daje mi już szczęścia! Co ja mam zrobić, co?

-Można to załatwić na wiele sposobów- powiedział przerażającym głosem Eisenbichler, po czym wziął do rąk coś, co przypominało siekierę i psychopatycznie się uśmiechnął.

W takiej sytuacji jedyne co mi pozostało to ucieczka. Wyślizgnąłem się jakoś z tej szafy i zszokowany uciekłem z tego wariatkowa. Moje nogi zaprowadziły mnie do pokoju znajdującego się na końcu korytarza.

W pomieszczeniu było ciemno jak nie powiem gdzie. Jakoś udało mi się doczołgać pod stół i chyba trochę mi się przysnęło. Obudził mnie dopiero dźwięk otwieranych drzwi, które za kilka sekund zostały zamknięte na klucz. Oznaczało to dla mnie prawdopodobnie uwiezienie tu do rano, bo otworzenie zamka w takim stanie graniczyłoby z cudem. Po chwili moim oczętom ukazały się dwie postacie. Blondyn i brunet. Wysoki i niski. Dwa młode wilczki, jeden skoczyłby za drugiego w ogień. Tak zwany Kraftboeck. Gorzej chyba trafić nie mogłem. Zastanawiałem się przez chwilę czy bezpieczniej dla mojego zdrowia psychicznego nie byłoby zostać z rozżalonym Freitagiem, Milka Boyem i Niemieckim Rumcajsem. Wiele już w życiu widziałem, wszystkiego mogłem się spodziewać, ale nie tego.

--------------------------------------------------

Cześć wszystkim. Jestem w szoku, że moje wypociny mają już ponad 100 wyświetleń i 15 gwiazdek. Wcale o was nie zapomniałam. Powiedzmy, że doskwierał mi brak weny. Proszę o opinie i gwiazdki, jeżeli się wam podobało. Mile widziane jakieś pomysły na dalszą akcję albo propozycje oneshotów. Wiem, że potwór ze mnie bo przerywam w tak dramatycznym momencie.

xoxo

autorka  

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Jan 31, 2017 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Z pamiętnika Toma HildeOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz