Wtorki były dla mnie zazwyczaj bardzo męczące. Dziesięć lekcji może naprawdę dobić człowieka. Tego dnia wróciłam do domu dość późno. Zjadłam, zrobione na szybko, kanapki (rodzice jak zwykle byli w pracy, więc jak zawsze musiałam sobie radzić sama), odrobiłam pobieżnie lekcje, wykąpałam się i położyłam spać. Byłam niesamowicie zmęczona.
Następne co pamiętam to fakt, że stałam na korytarzu w swojej szkole. Najwidoczniej organizowany był jakiś bal kostiumowy. Uczniowie byli dziwnie poprzebierani, a ja sama miałam na sobie ciemnozieloną togę, w pasie przewiązaną cienkim paskiem. Z góry wyglądałam jak dorodny zielony wieloryb, ale pomińmy to. Jeśli miała to być moja fantazja na temat antycznego Rzymu, to zdecydowanie zawaliłam. Nie wydaje mi się, żeby zielony był wtedy w modzie, albo chociaż ogólnie dostępny. Pokręciłam ze zrezygnowaniem głową. Nie miałam pojęcia jak znalazłam się w szkole, przecież dopiero co leżałam wygodnie w swoim łóżku, przebrana w cieplutką piżamkę z Harry'ego Pottera i byłam gotowa do snu. A tu bum i szkoła. Obejrzałam się w kierunku sali gimnastycznej i zrozumiałam jedną rzecz. Niewątpliwie ta cała szopka tylko mi się śniła. Skąd ten wniosek? W drzwiach widziałam stojącego Davida Tennanta, który rozmawiał z jakimiś dziewczynami. Niezbyt skupiłam się na owych pannach, byłam bardziej zainteresowana Davidem, który „o mój słodki Merlinie", wyglądał jeszcze lepiej niż w serialu. Moje małe fandomowe serduszko zabiło tak szybko, że myślałam, iż wyleci mi z klatki piersiowej.
Nie do końca wiedząc, co robię, skierowałam się do sali. Właściwie to podbiegłam tam, ale pomińmy ten, uwłaczający mojej osobie, szczegół. Podeszłam blisko Dziesiątego i ku mojemu zdziwieniu usłyszałam, że mężczyzna dopiero przedstawia się. „Opóźniony zapłon czy cokolwiek".
- Jestem Doktor - powiedział z tym swoim pięknym uśmiechem i machnął zgromadzonemu ludowi papierem parapsychicznym przed oczami.
Niewiele myśląc, złapałam go za rękę i przytrzymałam papier na wysokości swoich oczu.
- Ministerstwo edukacji narodowej? - zapytałam z wyraźnym sarkazmem.
- Oohhh skoro tak pisze - rzucił z uśmiechem. „Agrrr nie szczerz się kretynie, wiem że to mój sen, ale daj mi jeszcze trochę pożyć. Nie chce paść na zawał. Nie tak szybko".
- Jest napisane. - Poprawiłam go instynktownie, a uśmiech poszerzył mu się jeszcze bardziej. - Doprawdy myślałam, że tego Doktora będzie stać na lepsze wymówki.
- Znasz mnie? - zapytał zaskoczony. Prychnęłam lekko.
- Oczywiście, że tak. - Wzniosłam oczy do nieba i lekko pokręciłam głową. - Sławny Doktor, ostatni Władca Czasu z Gallifrey - odparłam z rozbrajającym uśmiechem.
- Ciekawe - mruknął - nie sądziłem, że już jestem znany na Ziemi.
„Ugh znowu ten uśmiech".
- Ciężko byłoby nie znać kogoś, kto wielokrotnie ratuje jej losy - powiedziałam, wzruszając ramionami. „Oh i kogoś, kogo shippuje z Rose", dodałam w myślach.
- Więc z kim walczysz tym razem Doktorze? Dalekowie, Cybermeni, Płaczące Anioły czy Sycorax'i?
Na twarzy Dziesiątego pojawił się wyraz kompletnego zaskoczenia. Zaraz jednak został zastąpiony przez szeroki uśmiech, a jego oczy wydawały się dziwnie świecić. Trochę tak jednocześnie creepy i niezwykle uroczo. „O. poluzuj majtki, bo jeszcze się zakochasz", odezwał się złośliwy głosik w mojej głowie. „Przeczuwam zbliżające się rozdwojenie jaźni".
- Taka wiedza. - Doktor zaśmiał się. Szybko i wręcz niezauważenia złapał mnie za rękę. - Zechciałabyś może towarzyszyć mi w podróży? - zapytał, a jego oczy ciskały wesołe iskierki. Uśmiechał się niezwykle szeroko.

CZYTASZ
Backgroud girl
FanfictionZapewne zastanawiacie się co stałoby się, jeśli spotkalibyście Doktora? Nie oszukujmy się, każdy Whovian ma marzenie, w którym podróżuje z ostatnim Władcą Czasu. Zwiedza galaktyki, walczy z Dalekami czy przebrzydłymi Cybermenami. A co jeśli powiedzi...