Biegnie przez pole, potem przez las. Kształty rozmywają się w monotonne smugi, barwy zlewają w statyczną szarość. Nie czuje wiatru, ani chłodu, jedynie pocałunki Księżyca na skórze. Gdy wypada na autostradę i w oddali dostrzega coś co pędzi niczym ono samo, w jego stronę, obnaża zęby i wyskakuje w powietrze, rozrywając je swymi szponami. Gdy już krwawi, a maszyna leży obok drogi, syci się swym posiłkiem. Rozpruwa skórę i eksploruje wnętrzności swym długim jęzorem. Wyrywa serce i nasycone swymi łowami, wyje do swojej bogini. Powoli wraca potem do swego leża, krwawiąc krwią swej ofiary.
Następnego dnia, gdy już tego nie ma, sprawdzam kogo zabiło. A potem, najciszej jak tylko mogę, przynoszę na grób czerwony kwiat.
A potem...
Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.