Niewielkie, zatęchłe mieszkanie przy Thurlow Street w dzielnicy Westend.
Młody, blondwłosy chłopak nerwowo skubie dolną, i tak poranioną już wargę, od dziesięciu minut stojąc przy zabrudzonym oknie, uważnie śledząc wzrokiem każdego przechodnia przez pożółkłą od dymu papierosowego, niezbyt przyjemnie pachnącą firankę. Jeszcze pięć minut. Pięć minut i nastanie upragniony spokój. Żadnych jęków pełnych bólu, dźwięku paznokci drapiących drewnianą podłogę czy żałosnych nawoływań, które od jakiegoś czasu wychodzą z ust jego upadłej miłości, która w pokoju obok skręca się od narkotykowego głodu, zalewając zimnym potem.
— Xing, kurwa, ja już dłużej nie wytrzymam... — jęczy kolejny raz leżący na kanapie mężczyzna, kurczowo zaciskając palce na wilgotnych, czarnych kosmykach — Zdechnę, zanim on tu przyjdzie.
— Uspokój się, Yifan, Frank zaraz tutaj będzie. — nieprzyjemne warknięcie młodszego ledwo co dociera do bruneta, którym coraz częściej wstrząsają nieprzyjemne dreszcze.
Mimo wszystko Yixing podchodzi powoli do kanapy i ostrożnie klęka, odciągając zimną dłoń starszego od jego głowy, by zacisnąć na niej smukłe palce i delikatnie pogładzić kciukem wierzch. Chociaż w takich momentach nienawidzi Yifana najbardziej na świecie, nie potrafi obojętnie przejść obok jego cierpienia, które sprawia sobie na własne życzenie.
Minuty zamieniają się w godziny.
W uszach dzwoni mu nieprzyjemna cisza, raz na jakiś czas przerywana świszczącym oddechem starszego, który niekontrolowanie co chwila szarpie nogami, uderzając stopami o i tak odpadający już podłokietnik zniszczonej kanapy.
Nie ma ochoty nawet otwierać oczu. Widok zabałaganionej namiastki salonu kłuje go w oczy, jednak nie potrafi wyjść i zostawić wyższego na pastwę losu, chociaż niezliczoną ilość razy miał ochotę to zrobić. Pokornie trzyma go za rękę i opiera czoło o drżące, napięte udo, czekając na zbawienie pod postacią dzwonka do drzwi, który rozbrzmiewa niecałe dwie minuty później.
— Już przyszedł, już wszystko będzie w porządku. — szepcze cicho blondyn, muskając przelotnie wilgotne czoło swojego faceta, który ostatkami sił podnosi się do siadu, kiwając nieprzytomnie głową.
Do przedpokoju biegnie jakby od tego zależało jego życie. Pospiesznie otwiera drzwi, witając westchnieniem ulgi stojącego naprzeciw Kanadyjczyka.
— W samą porę, jeszcze chwila i zacząłby skrobać tynk ze ścian. — mruknął Yixing, kiwnięciem głowy zapraszając znajomego do salonu.
Nie podobało mu się to, z jak bestroskim uśmiechem Frank wkroczył do pomieszczenia zajmowanego przez Yifana. Tak, jakby zupełnie nie pomagał wejść mu jeszcze szybciej do trumny. Miał ochotę zetrzeć mu z twarzy tą nieopisaną radość, jednak jeszcze nie mógł.
Jeszcze.
— Co, Kris, zapomniało się kupić towaru na zapas i teraz cierpimy? — zapytał z rozbawieniem szatyn, wyciągając z kieszeni skórzanej kurtki kilka niewielkich, srebrnych prostokątów, które rzucił na niski stolik tuż przy kanapie — Zapłacisz mi ty, czy twój chłoptaś?
Pogryzione wargi blondyna kolejny raz zacisnęły się ze złości, by wiązanka przekleństw nie mogła wydostać się na zewnątrz. Zamiast zwyzywać Franka od najgorszych i wykopać go za drzwi razem z tymi wszystkimi prochami, pokornie sięga do kieszeni spodni i wyciąga stamtąd portfel, wręczając mężczyźnie odpowiednią sumę.
— Patrząc na to w jakim jest stanie, nie starczy mu to na długo. — mruczy Kanadyjczyk, profilaktycznie przeliczając pieniądze — Jestem tu tylko jeszcze trzy dni, później będziesz musiał znaleźć innego frajera, który będzie znosił twojemu kolesiowi dragi.
— Spierdalaj już stąd, Frank. — szepcze zrezygnowany Yixing, starając się nie zwracać uwagi na Yifana, który powoli sięgał po łyżkę i zapalniczkę leżące na stoliku.
Nie odprowadza go do drzwi, nie przejmuje się nawet tym, że zostawi je otwarte.
Teraz najważniejszy jest brunet, przy którym siada i cierpliwie zawiązuje na wytatuowanym ramieniu pasek. Pomaga mu przytrzymać poczerniałą od dołu łyżkę, bez słowa wpatrując się w strzykawkę, która leży tuż przy udzie Yifana.
Pięć minut później jest już po wszystkim.
Jego mężczyzna znów jest spokojny, nieco bezwładnie opada z powrotem na kanapę, opierając głowę o poprutą poduszkę, w którą mamrocze coś bezskładnie. Zanim położy się przy nim, czeka kolejne dziesięć minut, starając się posprzątać chociaż część salonu, co kończy się jedynie wyniesieniem brudnych naczyń do równie zastawionego zlewu.
Kiedy wraca, Yifan ma już otwarte oczy. Widząc jego nikły uśmiech sam rozciąga usta w parodii tego gestu, posłusznie zajmując miejsce na kanapie tuż obok. Chociaż czuje przyjemne ciepło, gdy starszy go obejmuje, nie jest ono tak samo satysfakcjonujące jak jeszcze niedawno.
— Zobaczysz, mały. Za niedługo już nas tutaj nie będzie. — mruczy cicho brunet, otępiale przekręcając głowę na bok, by musnąć spierzchniętymi ustami skroń młodszego — Wrócimy do Chin, skończysz tam studia, wszystko zaczniemy od nowa.
Yixing jedynie kiwa głową, obracając się do mężczyzny przodem. Powoli unosi dłoń i opiera jej wierzch na jego zapadniętym policzku, ciesząc się, że ciemnowłosy ma przymknięte powieki.
Jak kiedyś uwielbiał wpatrywać się w ciemne oczy Yifana, tak teraz widok wciąż nienaturalnie zwężonych źrenic przyprawia go o mdłości.
— Te cztery działki będą już moimi ostatnimi, obiecuję. — szepcze Kris, opierając wargi o czoło blondyna — Później pójdę na odwyk, zobaczysz.
Yixing nie odpowiada.
Te słowa słyszy nieprzerywanie co drugi dzień niemal od miesiąca. Yifan obiecuje, przeprasza, a później towar się kończy i znów błaga go o telefon do dilera.
Przylatując do Vancouver był pewny, że skończy wymarzone studia prawnicze, pozna kogoś wartościowego i rozpocznie całkiem nowe życie, zostawiając za sobą wszystkie problemy, które dręczyły go w Chinach.
Obecnie jego kariera adwokata wisi na włosku, podobnie jak miejsce na liście studentów. Poznany na samym początku wartościowy mężczyzna jest zwykłym ćpunem, wyciskającym od niego ostatnie pieniądze na dragi, i jakkolwiek nie chciałby wrócić z powrotem do normalnego życia, coś nie pozwala mu odejść.
Coś, a raczej ktoś.
A tym kimś jest leżący obok Wu Yifan.
Były student Uniwerystetu Kolumbii Brytyjskiej jak i barman w pubie The Pint Public House, aspirujący kompozytor muzyki filmowej.
Obecnie heroinista bez perspektyw na przyszłość, przy którym Yixing trwa nieprzerywanie od początku nałogu, który jeszcze kilka miesięcy temu nie wydawał mu się aż taki straszny.
NOTKA OD AUTORA :
Witam wszystkich w mojej nowej książce, której fabułę zmieniałam tysiąc razy, by w końcu wyszło to co wyszło. Z pełnego seksu i intryg opowiadania przeszło przez totalnego fluffa, aż w końcu zdecydowałam się na brud, śmierć i narkotyki, co swoją drogą będzie czymś nowym w moim totalnie różowym świecie :")
Start opowiadania planuję na połowę lutego, chociaż może zdarzyć się tak, iż pierwszy rozdział pojawi się nawet wcześniej. Mam nadzieję, że będzie się podobało, jakiekolwiek oceny mile widziane, enjoy <3
CZYTASZ
inconvenient ideal | kray
FanfictionKiedy Yixing pierwszy raz postawił stopę na kanadyjskiej ziemi, inaczej wyobrażał sobie swoją przyszłość. W marzeniach widział się jako wziętego adwokata, mieszkającego w pięknym domu z ukochaną drugą połówką u boku. Nigdy by jednak nie pomyślał, że...