Rozdział 1 - Upadek nieba

233 14 3
                                    

Każdy koniec to początek czegoś nowego...

Każdy początek ma swój koniec...

***

Nie chciała tam wracać. Miała wrażenie, że coś zburzy jej harmonię w życiu, ale z drugiej strony przeczuwała, że jeśli teraz się wycofa to nigdy się nie odważy postawić kolejnych kroków. Bardzo chciała aby jej porządek wewnętrznego spokoju został zachowany, ale nie chciała żyć powoli umierając. Bo jak inaczej można było nazwać to, co robiła?

Była bardzo słaba, ale miała w sobie wystarczająco siły, aby walczyć o przetrwanie. Była zdeterminowana, jeżeli chodziło o jej przyszłość. Ktoś, kto ją znał jeszcze z lat szkolnych mógłby pomyśleć, że ją podmienili, ale to nie prawda. Fakt. Zmieniła się, ale każda zmiana ma swój powód.

Każdego ranka budziła się z myślą, że wraz z nowym dniem powstaje dla niej nowe lepsze jutro. Po kilku miesiącach bezczynnego okresu staczania się w dół znalazła swoją motywację. W jednej chwili odnalazła swoją siłę i wytrwałość w dążeniu do celu. Nie było starej Hermiony Granger. To już była przeszłość. Nie mówimy tu o zmianach w wyglądzie, choć rzeczywiście bardzo się zmieniła, lecz o jej usposobieniu. Ciągle podwyższała sobie poprzeczkę, by niczego nie zaniedbać. Starała się wyleczyć i zapomnieć o dawnych ranach. Na nowo budziła się do życia. Było to zasługą bardzo miłej sąsiadki poznanej przez kompletny przypadek...

***

Podczas ostatnich dwóch tygodni sierpnia dni wlokły się niemiłosiernie. Na dworze straszny upał, a ona w długich, czarnych ubraniach nie bardzo nadawała się na przechadzki po słońcu. Zresztą nie miała ochoty wychodzić z domu. Najchętniej przesiedziałaby cały dzień w łóżku rozmyślając nad życiem, niestety los miał dla niej inne plany.

Jej kosz na śmieci był już tak obładowany, że nic by się tam już nie zmieściło. Jak na złość różdżka jej się gdzieś zapodziała. Nie miała innego wyboru jak własnoręcznie wyrzucić śmieci. Niechętnie wzięła worek i wyszła na zewnątrz, W progu od razu uderzyło ją oślepiające światło. Nie była przyzwyczajona do takiej jasności. Od kilku miesięcy przesiadywała w ciemnym domu z zasłoniętym zasłonami. Kontakt ze światem zewnętrznym miała jedynie przez gazety oraz listy, które przeważnie raz na miesiąc pisała z Ginewrą. Oczywiście nie powiedziała jej co zaszło pomiędzy nią a Ronaldem, gdy ta tylko pytała o niego Hermiona skrzętnie zmieniała temat albo gładko kłamała.

Zamrugała parę razy oczami, żeby przyzwyczaić się do potwornej jasności. Po kilku chwilach niepewnie ruszyła przed siebie w stronę kontenera. Bardzo chciała zostać niezauważona, by nie musieć niepotrzebnie odpowiadać na głupie pytania, ale jak zwykle wszystko poszło nie po jej myśli.

W ostatniej chwili zobaczyła nadbiegającą w jej stronę brunetkę. Nie zdążyła się schować. Nieznajoma wpadła na nią z ogromną siłą, powodując upadek Hermiony.

- Ojej. Przepraszam. Nie zauważyłam cię. Naprawdę mi przykro.

Brunetka pomogła pannie Granger wstać.

- Może ci jakoś pomóc? Boli cię coś? Zaprowadzę cię do domu.

- Nie trzeba. Nic mi nie jest, dam sobie radę.

- Miranda jestem a ty?

- Hermiona. Miło mi cię poznać.

- Niedawno się wprowadziłaś?

To pytanie wmurowało ją w ziemię. Nie wiedziała co ma odpowiedzieć. Mieszkała tu od zawsze. Jak w ogóle ktoś mógł pomyśleć, że dopiero się wprowadziła. Chociaż w zasadzie to każdy, kto jej nie znał mógł tak pomyśleć. Przecież nie wychodziła za często na świeże powietrze. Stała się odludkiem.

Siódme niebo miłości - DramioneOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz