Rozdział pierwszy

135 24 32
                                    

     -Trzysta dwadzieścia po raz pierwszy, po raz drugi, po raz trzeci... Sprzedane!-  Nad gwarnym tłumem, ściśniętym w południowej duchocie niósł się przenikliwy głos . Sprzedawca, niski, krępy mężczyzna z nierówną brodą z satysfakcją huknął drewnianym młotkiem w prowizoryczny stolik. Wysoki Arkańczyk o władczym spojrzeniu przepchnął się przez spoconą ciżbę  do małej platformy, zbudowanej z krzywo zbitych, poharatanych desek. Jedynie na jej środku znajdowała się jasna plama wypolerowanego drewna, świadczącą o dziesiątkach aukcji, które się na niej odbyły.
     Brodaty kupiec, wchodząc na zaplecze, obrzucił pogardliwym wzrokiem pozostałych licytujących i wcisnął sprzedawcy pobrzękującą złotem sakiewkę, gestem kogoś, kto takie sumy wydaje każdego dnia. Mimo to, Toarkowi, sprzedawcy, oczy zabłysły chciwością, gdy pośpiesznie otworzył mieszek, przeliczając monety. Trzysta dwadzieścia laudenów było naprawdę niemałą sumą i rzadko dostawał tyle za jeden towar. Ale, pomyślał, wieszając sakiewkę u pasa, tym razem gra była warta świeczki.
     Do Arkańczyka zbliżył się barczysty strażnik z krótką, okutą metalem pałką u pasa, popychając przed sobą wielkiego, potężnie zbudowanego mężczyznę. Hebanowa skóra wskazywała na pochodzenie z południa Cesarstwa. Kiedyś z pewnością był kimś ważnym, o czym świadczyły głęboko  odciśnięte  w skórze ślady po złotych bransoletach,  które ludy nomadów  umieszczały na przegubach, by podkreślić swoją pozycję.
     Teraz bransolety, brutalnie poprzecinane, bezpiecznie spoczywały w sekretnej skrzynce Toarka. Handlarz uśmiechnął się do siebie w myślach. Dla niego nie liczyło się pochodzenie, dla niego liczył się zysk- A te ozdóbki były warte co najmniej połowę  z tego, co dostał za niewolnika.  Czarnoskóry dostojnik skulił się pod ciosem strażnika. W przeszłości bez wątpienia był znakomitym wojownikiem- tylko tak mógł zdobyć wysoką rangę- ale dziś, choć stąpał silnie, ramiona miał przygarbione, a mocarne plecy poprzecinane były długimi, ciągle niezabliźnionymi ranami. Toark zmarszczył brwi na wspomnienie miesięcy, które poświęcił na złamanie tego człowieka, a potem kąciki jego ust uniosły się w uśmiechu. Uwielbiał tę robotę.            Czarny siłacz posłusznie zgiął kark przed nowym panem, który, wyraźnie zadowolony, jeszcze raz otaksował go wzrokiem i skinął głową. W wypielęgnowanej brodzie błysnęły zaskakująco białe zęby. Powiedział coś szybko w swoim chrapliwym języku, i szarpnąwszy krotki rzemień, wyprowadził niewolnika na zewnątrz, gdzie natychmiast przejęło go dwóch pachołków.                     Toark szybko napił się taniego wina z cynowego kielicha, stojącego na starym biurku i,bardziej z przyzwyczajenia niż sadyzmu, kopnął jakiegoś starca, z rzędu skutych, zaniedbanych ludzi, czekających na swoją kolej z tylu zaplecza. Splunął na kwilącego starca z pogardą. Tego zapewne i tak nie sprzedadzą, pomyślał i wyszedł z ,,pracowni". Aż sapnął, gdy poczuł żar. W Raught słońce zawsze dawało się we znaki, ale tego lata ludzie padali jak muchy, siedząc w cieniu. Otarł usta i splunął na pył. Cóż, praca handlarza niewolników nie była łatwym kawałkiem chleba.

                                                                    *********************

     Chociaż wydawało się to niemożliwe, w Halach panował jeszcze większy skwar. Terakotowy dach, który w zamierzeniu miał chronić przed gorącym słońcem Raught, tylko potęgował duchotę i smród, doprowadzając do niemal nieznośnego upału. Cień sprzyjał jednak interesom, które nie powinny ujrzeć światła dziennego. Wśród spoconego tłumu kwitł handel mniej lub bardziej nielegalnym towarem. Między kupującym uwijali się sprzedawcy zioła tosc*, pod podpierającymi sklepienie słupami stały skąpo odziane kobiety o smutnych oczach. Połowa obecnych przyszła coś kupić, ćwierć coś sprzedać, a reszta liczyła na łatwą kradzież. Strażnicy, którzy powinni pilnować porządku, mieli wzrok zamglony od piwa i tosc, a ci trzeźwiejsi ograniczyli się tylko do ściągnięcia haraczu za wstęp. To wystarczyło, by stali się głusi i ślepi na wszystko, co Toark chciał zrobić. Mężczyzna cały czas trzymał jedną rękę na bezpiecznie ukrytej sakiewce, a drugą zaciskał na rękojeści krótkiego sztyletu. Nikt obdarzony zdrowym rozsądkiem nie szedł do Hal bez broni.
      Morderstwa i kradzieże były tu codziennością. W tłumie ludzi-  przede wszystkim Luzjańczyków, rodowitych mieszkańców Archipelagu, ale również Terran, Somów i Krr'an nietrudno było o burdę, bo choć Piąte Cesarstwo uchodziło za oazę spokoju- przynajmniej w porównaniu z krajami kontynentu- w mieście takim jak Raught ,,pokój" był pojęciem abstrakcyjnym. Wystarczyło złe spojrzenie, popchnięcie niewłaściwego człowieka lub przeszkodzenie w interesie, w którym nie powinno się przeszkodzić, by zarobić cios pod żebra i skończyć na Krukowisku za Rzeką. Powiadano, że każdego dnia o  świcie, gdy malał ruch- bo nie zamierał właściwie nigdy- trzeźwiejący strażnicy wyciągali z Hal co najmniej dwa ciała. Mimo to, Toark lubił Hale. To był jego świat, czy raczej- przedsionek jego świata.
        Przepchnął się przez ciżbę aż do Skrajów Hal. Tu, w mroku, wśród poupychanych jedno obok drugiego stoisk z bronią, używkami, amuletami, kośćmi i truciznami mógł się wreszcie rozluźnić. Choć czasem Gwardia Cesarska przychodziła do Hal, by pokazać, kto tu naprawdę ma władzę, nigdy nie zapuszczała się na Skraje. Ci, którzy tu handlowli, mieli tyle wyroków na karku, że zarżnięcie gwardzisty nie robiło im już żadnej różnicy. Toark zbliżył się do siedzącego na macie  jednonogiego, niechlujnego mężczyzny, uważnie lustrującego tłum i spytał półgłosem:
-Są już?
-Od kwadransa. Spóźniłeś się.- Rook spojrzał na niego ze złością.- Wiesz, że nie lubią czekać.
Toark aż skrzywił się na myśl o konsekwencjach.
- Mam taki towar, że jeszcze godzinę by poczekali.- powiedział z większą pewnością, niż naprawdę czuł. Rook wstał i odsunął matę, ukazując drewnianą klapę, tak starą, że niemal niewidoczną na brudnym piasku (przy okazji pokazał,że dysponuje całkiem sprawną parą nóg, czemu przeczyła drewniana proteza, odstawiona na bok). Toark z wprawą wymacał pozornie nieistniejący uchwyt i szarpnął za klapę. Pieczołowicie naoliwione zawiasy nawet nie skrzypnęły. Handlarz aż zakrztusił się gorącym, cuchnącym powietrzem, jakie buchnęło z otwartej jamy.
- Cholera...- postawił nogę na wąskim stopniu, wykutym wprost w piaskowcu i powoli zaczął schodzić na dół. Uniósł głowę i ujrzał Rooka, wyszczerzonego w uśmiechu.
- Witamy w Kryptach- powiedział stróż i z trzaskiem opuścił klapę. Toark odruchowo cofnął dłonie, ledwo unikając przytrzaśnięcia i z wrzaskiem spadł metr w dół, ciężko lądując na twardej posadzce. Zaklął i spojrzał na klapę.
-Dorwę cię, sukin...- otrzepał się i pogroził sklepieniu pięścią. Sapnął i ruszył w głąb Krypt.
       Krypty były miejscem równie starożytnym, co przeklętym.*. Gdy tylko imiona czczonych tu bogów zniknęły w pamięci, a kości pochowanych władców rozpadły się w pył,  katakumby stały się prawdziwą stolicą półświatka. Choć kiedyś to miejsce z pewnością było święte, po całych wiekach nierządu nawet Zapomniani Bogowie opuścili Krypty, a ostatnie ślady świętości zmyły rzeki przelanej tu krwi. Korony z zetlałych czaszek zrabowano przed setkami lat, na starożytnych ołtarzach dobijano targów, a w wielkich pomieszczeniach, których przeznaczenia zapomniano urządzono burdele*². Po szerokich korytarzach, wykutych w twardej, jasnej skale pod Raught niosły się okrzyki, śmiechy i gwar, zwielokrotnione echem. Nigdy nie panowała tu cisza- w podziemiu czas toczył się innym rytmem, niekoniecznie jednolitym.
    Nikt nie wiedział, jak wielkie są Krypty i ile liczą lat. Mówiono, że korytarze ciągną się pod całym Raught, a nawet Dalej i Głębiej. Nikt nie ważył zapuszczać się w odległe rejony Krypt. Ci, którzy to zrobili, nie wracali. W mroku zapomnianych katakumb czaiły się istoty, które nie powinny istnieć, ponure pozostałości Ostatniej z Mrocznych Wojen, która ożywiła koszmary tych ziem. 
     Pewien młody narwaniec- tutejszy chłopak, dziecko Skrajów- który chciał sporządzić mapę Krypt, mówił o elfickich runach, wyrytych na przedwiecznych ścianach. Gdy ponownie wyruszył by je spisac i sprzedać w Świątyni, zaginął. Cztery miesiące później w jednym z korytarzy odnaleziono kompletnie wysuszone zwłoki z twarzą wykrzywioną przerażeniem.

     Toarkowi Istoty Cienia nie przeszkadzały, dopóki nie zżerały mu klientów. On im nie właził do nie, one nie przeszkadzały mu w interesach.

Mężczyzna sprawia nie przemieszczał się w labiryncie korytarzy, mijając rozświetlone komnaty pełne pijanych ludzi, którzy z błyskiem w oczach śledzili walki zwierząt, toczące się na piaszczystych arenach. W innych okolicznościach Toark chętnie zatrzymałby się i popatrzył, ale gonił go czas.

Kiedy dotarł na miejsce przystanął. Sklepienie rozległej sali było niemal niewidoczne wśród dymu i dziesiątek ludzi. Jedyną wolną przestrzeń zajmowały żelazne klatki, po brzegi wypełnione najróżniejszymi istotami, od drobnych skier, przez harpie, nieustannie drące się i szamocące w huraganie piór, aż po ludzi o najdziwniejszych kształtach i zdolnościach. Wzdłuż metalowych krat przechadzali się kupcy. Toark widział tu prawdziwy przekrój społeczeństwa: wysoko urodzeni, otoczeni obstawą, obcokrajowcy,  przestępcy strojni jak kolorowe koguty, znudzone damulki chronione przez żołnierzy, kapłani i arystokraci. Wszystkich łączyło jedno: byli obrzydliwe bogaci. Tylko tacy kupowali na Targu Osobliwości.

                                                ******************************************************


Zioło tosc- niewielka bylina o czarnych liściach i błękitno- fioletowych kwiatach, cechyująca się charakterystycznym, piżmowym zapachem. Endemit Wielkiej Puszczy Ferrenu. Wśród ludności Archipelagu uznawana za świętość, używana w obrzędach religijnych i magicznych. Katalizator wielu eliksirów. Uwaga: silny środek odurzający, popularna używka( działanie zblizone do opium). Mocno uzależnia. W folklorze: symbol śmierci i magii, dodawany do stosów pogrzebowych. Zwany też biesim ogonem.  Brzmi naukowo, co nie?

No musiałam to napisać. Po prostu musiałam XD

* Tutaj nie miałam naprawdę zielonego pojęcia, jaki przymiotnik wstawić. Zapomnianym, porzuconym, przeklętym? jeżeli przyjdzie wam coś do głowy, piszcie w komentarzach. Byłabym wdzięczna za wszystkie sugestie  :D

NO, KONIEC ROZDZIAŁU PIERWSZEGO. KOSZTOWAŁ DUŻO WENY, DUŻO WYSIŁKU, ALE DAŁ DUŻO  SATYSWAKCJI:) PISZCIE W KOMENTARZACH, JAK WAM SIĘ :-) PODOBAŁO.


Niepokonani:    CesarstwoWhere stories live. Discover now