II.

205 20 2
                                    

Obudziłem się na podłodze z okropnym bólem głowy. Byłem u siebie w domu, a Sangwoo tu wcale nie było... wczoraj zdjęte spodnie miałem na nogach, a na ścianie nie było ani kropli krwi. Znowu świrowałem. To już mnie zabijało od wewnątrz - i przyzwyczaiłem się do tego. Do myśli, do snów, do zwidów. Jednakże teraz to wszystko było za mocne. Przetarłem oczy pięścią i wstałem mimowolnie, patrząc przez okno. Mglisty dzień. Pasujący idealnie do mojego umysłu. Otworzyłem szufladkę, wysypując leki na otwartą, drżącą dłoń. W wolną rękę ująłem szklankę, nalewając do niej wody z kranu. Zapiłem medykamenty i westchnąłem głośno, opierając się o blat

-Yoonbum... Yoonbum, gdzie jesteś? - usłyszałem nagle stłumiony głos i kroki dochodzące ze schodów.

-Nie, nie, nie... - wyszeptałem sam do siebie, automatycznie tracąc czucie w nogach. Padłem na ziemię, czołgając się do kąta i obserwując zbliżający się cień. Zacząłem się panicznie uśmiechać, wtapiając palce w swoje włosy. W głowie moje imię splatało się z piosenką, którą słyszałem codziennie

,,Killing me softly with his song... killing me softly with his song...".
Krzyknąłem, czując, jakby wszystkie moje blizny pękły, a kości złamały się na nowo. Po głośnym jazgocie nastała cisza. Kołysałem się na podłodze z ustami skrzywionymi w uśmiech.

,,...I prayed that he would finish, but he just kept right on. Strumming my pain with his fingers, singing my life with his words. Killing me softly..."

                                     ~~~

Wyszedłem na zewnątrz, patrząc w chodnik i gryząc dolną wargę. Nie chciałem się dziś rozglądać po ludziach. Zresztą i tak niewiele bym zobaczył przez mgłę, która była gęsta niczym mleko. Próbowałem gasić każdą myśl o nim. Każdą, która wywoływała u mnie ten pełen przerażenia uśmiech. W zamyśleniu kroczyłem dalej. Nie wiedziałem gdzie idę, jak daleko już zaszedłem. Nie znałem drogi powrotnej. Nagle poczułem, jak w coś uderzam. Nie było to zbyt miękkie... złapałem się za twarz i oddaliłem nieco dłoń. Krwotok z nosa.

-Przepraszam... - wymamrotałem, próbując zatamować krwotok. Brak odpowiedzi..? - Przepra... - spojrzałem w górę. Brązowa kurtka, znajomy golf i zdziwienie.

-Bum... - to on. To jego głos. Miałem go przed sobą. Uszczypnąłem się dyskretnie w policzek, by upewnić się, że to nie kolejna schiza. Nie. To niemożliwe. Uśmiechnąłem się przez łzy, pociągając nosem. Krew spływała mi po nadgarstku, kończąc drogę na rękawie. Czołgała się ona również strumieniem w dół szyi, wtapiając się w kołnierz koszulki.

-Bum, krwawisz - wydukał Sangwoo. Zacisnąłem zęby - Ciekawe za co, świnio. Uciekłeś. Zostawiając zjebaną kartkę. Myślisz, że to bilecik ulgowy? Twoje biedne, drżące pismo. ,,Kocham Cię Sangwoo". Pierdolenie. Łżesz, kurwo. Łżesz notorycznie. Ale miło, że Cię spotkałem - ścisnął moją szyję, przyciskając mnie do prawdopodobnie jakiegoś ogrodzenia. Jego twarz wyłoniła się z gęstej mgły, gdy przybliżył się do mnie maksymalnie. Spojrzałem na niego. Uśmiechnął się morderczo, zlizując krew z mojego podbródka, po czym jęknął z wyczuwalnym podnieceniem. Wstrzymałem oddech, zaczynając się śmiać. Czułem jego dłonie pod moją koszulką

-Zjebane, słabe ciało. Nie zmieniłeś się nic, Bum. Nie zmieniłeś się nic... tylko ja nienawidzę Cię jeszcze bardziej - Sangwoo zaczął wgniatać mi palce między żebra, dysząc niemożliwie głośno.

-S...Sangwoo... tęskniłem... - wyszeptałem, po czym zacząłem płakać.

Nikt nie wiedział co oznaczają te krzyki i jęki we mgle. Nikt nie widział. Nie słyszał. Oddechy stawały się zbyt płytkie. Tęsknota mijała.

Sangwoo...


Fear.Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz