Budzę się, spoglądam na telefon, ósma trzydzieści. Właśnie zaczął się drugi dzień nowego roku. Dziś mogę wziąć spadek po dziadku do siebie. Nie, nie spadek. Nie lubię tak tego nazywać, bo czuję jakby mi się to należało, a tak nie jest. Prezent. Ja uważam, ten samochód za prezent. Prezent, który mi się nie należał, ale otrzymałam go od dziadka Henry'ego, bo pragnął mi go podarować.
Wstaję z łóżka, przeciągam się i rozglądam po mojej sypialni, z której jestem cholernie dumna. Zresztą tak jak z całego mieszkania. Wszystkiego co znajduje się w nim, prócz ścian, dokonałam sama. We własnym zakresie. Łóżko jest ogromne, zajmuje połowę pokoju. Jest dokładnie takie jakie chciałam mieć, gdy dorosnę. Naprzeciw mojej dumy znajduje się biblioteczka, która zajmuje dosłownie całą ścianę. Każdemu kto ma okazję ją podziwiać, zapiera dech w piersiach. Tak naprawdę to jeszcze nic. Tak wielu książek jeszcze nie odkryłam. Chciałabym zgromadzić, albo chociaż przeczytać każdą z nich. Bo gorsza czy zła, każda zasługuje na uwagę. Każda, która wypłynęła z czyjegoś serca jest godna choćby paru minut poświęcenia. Każda wymaga głębszej refleksji. Według mnie zawsze tak było, jednak wiele ludzi ocenia książki po okładce. To smutne. Smutne, że większość z tych osób nie smakuje literatury na co dzień, a jest w stanie określić jedyną książkę, którą przeczytali, mianem niczego. Człowiek zawsze miał zapisane w naturze wypowiadać się na tematy, o których nie ma pojęcia.
Wchodzę do kabiny prysznicowej i już po chwili moje ciało zaczynają otulać krople letniej wody. To chyba najlepsze uczucie na świecie, zaraz po ułożeniu się w świeżo wypranej pościeli. Biorę w dłoń gąbkę, na którą wylewam odrobinę żelu kokosowego i zaczynam zataczać koła na mojej skórze. Po skończonej czynności staję na lodowatych płytkach, bo zapominam rozłożyć ręcznika. To uczucie zalicza się do najgorszych na świecie. Najszybciej jak tylko mogę wycieram się i okrywam szlafrokiem. Z dumą wchodzę do pokoju i ubieram zestaw, który wybrałam już poprzedniego dnia. Jeansy z wysokim stanem i zwykła biała koszulka. Włosy upinam w niedbałego koka, a na twarzy podkreślam tylko brwi, rzęsy i usta. Nie przepadam za mocnym makijażem.
Śniadanie w klasycznej wersji. Owsianka z truskawkami, żurawiną i jeżynami. Nie zapominając o niezastąpionej klasycznej czarnej kawie. Codziennie rano, kiedy siadam przy wyspie w mojej idealnie czystej mahoniowej kuchni i widzę drugie krzesło obok, nachodzi mnie refleksja. Jak wyglądałoby teraz moje życie, gdybym miała drugą połówkę? Rzadko kiedy mogę o tym myśleć, bo praca i moje pasje mi na to nie pozwalają. Mam na to okazję jedynie przy śniadaniu, bo nauczono mnie, że ten posiłek jest najważniejszy i muszę go celebrować oraz w trakcie mojego niedzielnego obiadu w rodzinnym domu. Tata uważa, że trzeba być cierpliwym i jak przyjdzie na to czas, to wtedy to się stanie. Natomiast moja mama, to już cięższy przypadek.
Kiedy kończę jeść, biorę naczynia i od razu myję je w zlewozmywaku. Nie mam zmywarki, bo ta maszyna w moim mieszkaniu nie znalazłaby zastosowania, brudnych naczyń jest zdecydowanie za mało, by odpalać to ustrojstwo. Talerz i kubek wycieram, wkładam do szafki i kieruję się do wyjścia. Przy drzwiach ubieram moje brązowe sztyblety, zieloną parkę, a szyję owijam szalem w kratę wielkości koca. Na ramieniu zawieszam moją skórzaną, już trochę poturbowaną, czarną torbę.
Kiedy jestem już w taksówce i mam okazję w takich okolicznościach jak jazda samochodem, posłuchać muzyki, to właśnie to robię. Kilka kliknięć i w moich słuchawkach rozbrzmiewa cudowne Monday Morning Melanie Fiony, spoglądam na szybę i jak zwykle coś zauważam, jestem dobrym obserwatorem. Zima w Waszyngtonie zawsze wyłącza mieszkańców z życia tego miasta. Tegoroczna jest jednak wyjątkowo łaskawa. Na bokach ulicy, tylko w niektórych miejscach można ujrzeć górki usypane podczas odśnieżania. Prawie cały biały puch zdążył już stopnieć. Mnie to cieszy. Nie, żebym miała coś do tej pory roku, ale zdecydowanie wolę wiosnę i lato, przynajmniej w tym mieście. Jest zbyt piękne i zielone, aby być zasypane. Według mnie zostało stworzone do cieszenia oka mieszkańców i tworzenia podziwu na twarzach turystów. Droga mimo wszystkich trudności minęła mi szybko i już jestem pod słynnym warsztatem Benny. Z lekkimi wątpliwościami wchodzę do środka, a jeden z pracowników od razu kieruje mnie do gabinetu szefa, kiedy idę przez ten ogromnie długi korytarz, zauważam zdjęcie na ścianie, jest na nim mój dziadek i właściciel warsztatu. Ich gesty i mimika twarzy wskazują na to, że byli dobrymi przyjaciółmi.
CZYTASZ
Wspólna pasja
Teen FictionDwudziestopięcioletnia Holly na co dzień zajmuje się korekcją tekstu w jednym z waszyngtońskich tygodników. Jej niecodzienna pasja jaką może mieć kobieta, ujmuje dwudziestosześcioletniego Colina Hetfield'a, dziedzica firmy Bentley Company, produkuj...