V

257 49 4
                                    


Po godzinie siedzenia przy pracujących braciach Dean postanowił wyjść z komnaty. Odprowadzony został zmartwionym spojrzeniem Castiela.
- Nie rozpraszaj się – mruknął do niego Gabriel, zaraz spoglądając jak blade dłonie chłopaka mocniej zaciskają się na jego własnych nadgarstkach. Powoli przesuwali dłońmi nad ciałem Sama, by odszukać miejsca, które wyróżniały się innym natężeniem energii. Po kilku próbach w końcu się udało. Siedziało to nisko w ciele, gdzieś w okolicy żołądka, ale Gabriel sam nie był peny co to mogło być. Gdy nacisnął skórę w tym miejscu coś ugięło się pod jego palcami, na co Sam zatrząsł się słabo.
- Jakaś... narośl? Guz wewnętrzny? – Mruknął, przyglądając się skórze dookoła. Nie była nabrzmiała czy zaczerwieniona, ale skrywała pod sobą coś zdecydowanie niesprzyjającego zdrowiu królewicza.
- Oprócz tego coś jeszcze jest?
- Zapalenie płuc – Gabriel sięgnął do torby i wyciągnął kilka flakoników, na które spojrzał pod światło. – Sam – odezwał się głośniej i wyraźniej, na co chłopak uchylił znowu powieki. – Dostaniesz teraz dużą łyżkę strasznie słodkiego syropu, jasne? Masz wszystko przełknąć i nie zwymiotować – Castiel podał mu łyżkę, na której pojawił się zaraz błękitny oraz żółty płyn. Młodszy z braci podtrzymał lekko głowę chorego i trwał tak na tyle długo, by królewicz bez problemu mógł przełknąć.
- Teraz pójdziemy porozmawiać z twoim ojcem – dodał Gabriel i schował flakoniki do torby. – Casie, zapnij wszystko dokładnie i bierz torby. Idziemy ogłosić dobrą nowinę.
- Po co brać torby jak zaraz tu wrócimy?
- Nie ufam tutejszym szczurom – odrzekł spokojnie, poprawiając na sobie tunikę i wychodząc z komnaty. Gdy wyszli, drzwi zaraz obok zamknęły się szybko. – Mówiłem: szczury – szepnął do brata.

Sala królewska w tej chwili wyglądała jak rynek. Na stołach wniesionych z rozkazu króla, piętrzyły się przekąski i misy z napojami. Niektóre napoje w okrągłych beczkach lub smukłych, ciemnych butelkach były alkoholowe, co widocznie odbijało się na niektórych gościach.
- Dean? Co się tu dzieje? – Spytał się cicho Cas, gdy królewicz chyłkiem podszedł do nich i musnął ukochanego po dłoni.
- To są lekarze. Wszyscy, których udało się sprowadzić z królestwa. Większa część z nich już zbadała Sama, inni pojawili się tylko, żeby skorzystać z darmowych napitków – westchnął poirytowany.
Ich dłonie znowu się musnęły, a z barków królewicza zeszło trochę spięcia.

Nagle tłum zafalował, zaczął rozstępować się na boki. Cała sala jakby się wyciszyła, gdy król szedł przez środek komnaty. Z nikim się nie witał, nie kiwał głową i nie ściskał rąk: szedł szybko w ich stronę, a złota korona lśniła, rzucając kolorowe odblaski na wysokie ściany.
Gabriel i Castiel, od razu przyklęknęli: ci wszyscy lekarze i znachorzy mogli być już przyjmowani wiele razy na dworach, na pewno byli wyżej w hierarchii społecznej, gdzie Castielowi i Gabrielowi brakło kilku pozycji w górę. Nie chcieli więc być niegrzeczni jedynie pochylając głowy.
Winchester znowu westchnął i zmęczonym głosem poprosić, żeby wstali.
- Co z moim synem?
Gabriel przed odpowiedzią spojrzał na młodszego brata, a później na ludzi dookoła. Udawali, że wrócili do rozmów i swoich spraw, jednak wiadomym było, że w tym momencie każda para uszu była skupiona na tym, co powie nieznany nikomu znachor.
- Wyzdrowieje – najciszej jak mógł odrzekł Gabriel. Ktoś wzniósł toast, wszyscy zaczęli się cieszyć, zrobił się jeszcze większy tłok, a Dean otworzył szeroko usta.
Jedynie John nie wydawał się szczęśliwy. Przypatrywał się dwóch braciom i skinął ręką na wyjście.
- Proszę wyjść ze mną na chwilę, Gabrielu.

Gabriel wyjaśniał Johnowi, że chce zapewnić odpowiednią opiekę Samowi. Jednak będzie to wymagało kilku rzeczy i kilku spełnionych warunków, które mimo wszystko królowi mogą się nie spodobać.
Już przy pierwszym się skrzywił. Gabriel wymagał, by w trakcie leczenia, a szzczególnie, przy operacji, do której za jakiś czas dojdzie, w komnacie nie życzy sobie nikogo oprócz swojego brata. Nawet króla, królewicza Deana, a na pewno nie życzy sobie obecności jakichś innych lekarzy.
Reszta warunków była oczywista i zamykała się w tym, że Gabriel oraz Castiel od jutrzejszego dnia będą mieszkać w pustych wcześniej komnatach w pałacu, ale jadać będą sami.
- Mimo to, zapewniasz, że mój syn wyzdrowieje?
- Jeśli wszystko pójdzie dobrze w przeciągu miesiąca wstanie z łóżka i wróci do swoich książek.
Ścisnęli sobie dłonie, po czym wrócili do komnaty.

Mijał dzień za dniem. Tydzień za tygodniem. Deana roznosiło, ażby zajrzeć do Sama czy chociażby zobaczyć czy ten jeszcze żyje. Castiel jednak zapewniał go, że wszystko jest w porządku.
Mniej więcej w trakcie drugiego tygodnia Gabriel przyłapał młodszego brata na wymykaniu się z ich pokoju.
- Gdzie się wybierasz? – Pstryknięciem palców zapalił świecę przy swoim łóżku.
Castiel zatrzymał się w połowie drogi do drzwi i spuścił głowę.
Przez prawie godzinę słuchał morałów starszego brata, gdy ten dowiedział się, że jego i Deana łączy coś więcej niż znajomość jeszcze z czasu Festiwalu Jesieni.
- Wpędzisz nas w kłopoty, Casie...
- Jesteśmy tu teraz najważniejszymi osobami w całym królestwie! To od nas zależy życie Sama, nie mogliby nas teraz od niego odsunąć nieważne co by się stało! – Stwierdził pewnie Cas, zaciskając palce w pięści. Wiedział, że Gabriel miał rację, że to było igranie z ogniem. Z drugiej strony teraz, gdy w końcu znajdował się bliżej niż kilka wsi dalej, od Deana, mógł z nim więcej przebywać i siedzieć w jego komnacie niemalże do rana!

Właśnie: do rana.
Pierwszą rzeczą, jaką robił Castiel wraz ze wschodem słońca, nie było śniadanie. Było przejście się do komnaty Sama. Zmiana jego ręczników, rozchylenie kotar zasłaniających okna, na których parapetach ładowały się kryształy. Zostawały wtedy zmienione z tymi, które całą noc leżały wokół łóżka królewicza. Te, naładowane światłem księżyca, były najlepsze jeśli chodzi o wyciąganie zarazków i nieprzyjemnej energii. Najbardziej okrągłe i płaskie przykładane były do jego boku, gdzie nadal odznaczała się nieprzyjemna gula pod skórą.
Przy okazji szedł na sam koniec komnaty i otwierał jedno z okien na oścież, by do środka mógł wlecieć kruk. Czarne zwierzę zataczało wtedy kręgi pod wysokim sklepieniem i siadało na oparciu łóżka. Kruk opowiadał Castielowi, w których częściach królestwa następowała już wiosna, a śniegu było coraz mniej. Wspominał też o tym, co dzieje się w ich wsi. Zgodnie z opowieścią, wszyscy już wiedzieli, że bracia Novak zaczęli leczyć królewicza. Kot na czas nieobecność swoich panów przeniósł się do Lily.

Mijały kolejne tygodnie, coraz bliżej było do daty, którą wyznaczył Gabriel na oficjalną operację i pozbycie się guza. Do tego czasu miał nikłą nadzieję, że dzięki okładom, kryształom oraz pomocnym sygilom, sam zniknie. Tego samego wieczora rozpalili tak dużo łuczyny, że w całej komnacie było duszno, a suche drewienka trzaskały zjadane przez ogień. Dookoła stały świece, a drzwi były zamknięcie na klucz, który teraz znajdował się w kieszeni Gabriela.
Już wcześniej poprosili o kilka dużych dzbanów z zimną i gorącą wodą. Gorąca woda miała pomóc przy operacji, a zimna... zimna miała być dla ptaków.
Gabriel, który energię potrafił czerpać z ognia jak i zwierząt, sprosił na ten jeden wieczór połowę ptactwa z lasu. Dookoła latały pióra, gdy kolejne pojawiały się, wlatując przez okno i pozdrawiając braci machnięciem skrzydła. Sam, ledwie przytomny z gorąca od ognia jak i własnej gorączki, rozglądał się nieprzytomnie, trzymając się jednak głosu Gabriela.
Mężczyzna miał na sobie już tylko spodnie. Na jego ciele odznaczały się namalowane węglem sygile. Mruczał cicho zaklęcia i to właśnie tego dźwięku trzymał się Sammy. Złotooki znachor zakreślił nieznany mu znak nad głową, po czym sięgnął po cienki nożyk.
Castiel stojący obok przyłączył się tak samo cichym i niskim głosem, biorąc dłoń Sama w swoją i ściskając kilka energetycznych kamieni.

Skończyli w środku nocy. Dziwny, porowaty i pokryty już zakrzepłą krwią guz został wycięty bez naruszenia innych narządów. Skóra zaszyta i dla dobrej zdrowotności skropiona zielonym woskiem oraz obłożona listkami błękitnych kwiatów jak nakazywał zwyczaj w ich rodzinie.
Zmęczony Sam mimo to, wydawał się w lepszej kondycji. Zapalenie płuc, które już od drugiego tygodnia zaczynało ustępować, teraz było ledwie zauważalne. Wodził za nimi wzrokiem, uśmiechając się nikle i najwidoczniej samemu czując, że jest lepiej.

Jedyne, co królewscy lekarze otrzymali, był to wycięty guz do ich osobistych badań. Gabriel i Castiel pożegnali się z królewiczem i wrócili do swojego pokoju. Zrzucili z siebie ubrania i położyli się, od razu zasypiając.

Królewskie drzwi z białego drewna zatrzęsły się od uderzeń. To nie był jednak zamek Winchesterów, tylko królowej Naomi. Po tym, jak strażnik po raz pięćdziesiąty tłumaczył niskiemu mężczyźnie, że nie może budzić królowej o tak kuriozalnej godzinie, ona sama wyszła im naprzeciw. Obaj padli na kolana.
- Metatron? – Ciemna, wyskubana brew uniosła się pytająco. – Co ty tu robisz? Masz mi coś do zawiadomienia?
- Czarna magia w zamku Winchesterów, moja pani. Czarna magia! 

Dawno, dawno temu...Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz