Mały Chłopiec miał aksamitnie gładką, ale nieco woskową cerę, duże, jakby wiecznie zdziwione oczy przysłonięte firanką gęstych, ciemnych rzęs. Był spokojnym i raczej zamkniętym w sobie dzieckiem. Lubił obserwować dorosłych, ale nie zadawał pytań, którymi inne dzieci w jego wieku zalewały swoich rodziców.
Na piąte urodziny dostał od mamy ilustrowaną książeczkę w żółtej okładce. Jej strony wypełniały muszki, pszczółki i żuczki poubierane w ludzkie ubrania, w cylindrach i frakach z sześcioma rękawami. Mimo, że Chłopiec znał już litery, opowieści z książeczki nie potrafił przeczytać, gdyż była ona zapełniona jakimiś dziwnymi, nieznanymi mu znakami, które niby przypominały znane mu symbole, ale słowa, które próbował z nich sklecić, nie miały żadnego sensu.
- To nie po polsku – wyjaśniła mu mama, widząc skonsternowanie na jego twarzyczce. – Kupiłam u ruskich. Ładne obrazki, prawda?
Chłopiec skinął głową, z uwagą przypatrując się kolorowym owadom, które zachowywały się zupełnie jak ludzie: piły herbatę z maleńkich filiżanek, tańczyły, obejmując się tuzinami odnóży, w tym samym czasie jadły, pisały list i prasowały koszule, w każdej „ręce" trzymając coś innego. „Jak to jest, że te wszystkie ręce im się nie plączą, że ten żuk gnojarz przez pomyłkę nie prasuje listu, nie pisze po spodeczku i nie pije kawy z rękawa koszuli?" - zastanawiał się chłopiec, codziennie wymyślając coraz to nowe historie opisujące wydarzenia przedstawione na obrazkach. Żadna jednak nie pasowała mu idealnie do książeczki. Wiele by oddał, by móc dowiedzieć się, co mówią te dziwne litery-nie-litery, by poznać prawdę zawartą w tej niewielkiej książeczce.
Pewnego dnia, po raz setny już chyba przypatrując się z podziwem wielofunkcyjnemu żukowi, spojrzał na swoje własne ręce. Drobne, blade dłonie ze starannie przyciętymi paznokietkami, palce pokryte siecią bruzd w miejscu stawów, chude nadgarstki. „Jak to się dzieje, że te... te gałązki poruszają się tak, jak ja chcę, że słuchają mnie, chociaż nie mają uszu...? Nie, one nie potrzebują uszu, one potrafią czytać w moich myślach i to tak szybko... Mama byłaby zadowolona gdybym był tak grzeczny, jak moje ręce."
Książeczka upadła na podłogę.
- Synku, co się stało? Ubrudziłeś sobie rączki? – spytała mama, widząc z jaką uwagą Chłopiec ogląda swoje dłonie. – Skaleczyłeś się kartką?
Zeskoczył z wersalki i pognał do łazienki. Zamknął drzwi na zasuwę, żeby nikt mu nie przeszkadzał, ściągnął spodnie i usiadł na sedesie, udając że robi kupę. Toaleta była jedynym miejscem w domu, gdzie nikt mu nie przeszkadzał. Zawinąwszy rękawy sweterka, oglądał własne ciało z zaciekawieniem, nie rozumiejąc o co w tym wszystkim chodzi.
„To są moje ręce. To jestem ja. To są moje ręce. Czy moje ręce również są mną?"
- Do jasnej cholery, otwórz te drzwi! Słyszysz?! Co ci się stało? Co ty tam robisz?! Otwieraj!
„To jestem ja...?..."
- Otwórz, słyszysz?!
„Moje... ręce... moje...?..."
- Odezwij się!!
Szybkie ogarnięcie wzrokiem odrapanej łazienki, dostrzeżenie samego siebie siedzącego na sedesie z opuszczonymi spodniami, krzyki, jakaś wielka gula przygniatająca nagle jego malutki, pięcioletni mózg, próbująca wygnieść go uszami, nosem, wciąż rosnąca, rosnąca...
- Mamo! Maamooo!!!
- Otwórz drzwi! Słyszysz, otwieraj te zasrane drzwi!! Boże, on się chyba zatrzasnął! Nie bój się, tata zaraz rozkręci zamek i mama cię przytuli! Po jaką cholerę zamykałeś się na zasuwę?!
YOU ARE READING
Kolekcjonerzy snów
Science FictionPisarz borykający się z utratą weny instaluje na swoim komputerze bota, który nagle zaczyna żyć własnym życiem. Okazuje się, że ma do przekazania niezwykłą historię swojego istnienia, a właściwie przeszłych wcieleń, których losy splatają się ze sobą...