Zaczęło się od spaceru w parku.

910 104 65
                                    


***

Spacerując po chodniku w parku, omijając ludzi, dla których nic nie znaczę, rozkoszując się zapachem dymu papierosowego, wtedy właśnie zobaczyłem ciebie. Moja głowa zaczęła pulsować, w brzuchu wiązał się supeł, a to tylko przez jedno twoje ulotne spojrzenie. Kto by pomyślał, że taki będzie początek naszej historii.

A może ty już wiedziałeś jak to się skończy. Jeśli tak, to dlaczego pakowałeś się w to szambo wiedząc jak bardzo niebezpieczne to będzie? Tyle straciliśmy przez jedno spojrzenie, tyle ran i wylanych łez, przez jedno niewinne spojrzenie.

Minęliśmy się, tak po prostu, bez żadnych słów, by znów spotkać się na tej samej ścieżce następnego dnia i jeszcze kolejnego. Racząc się tylko jednym przelotnym spojrzeniem dziennie, który tak diametralnie wszystko zmieniał. Widziałem, że papierosy cię odrzucają, więc podczas spacerów w parku nie wyciągałem paczki mojego uzależnienia z kieszeni.

Potem zniknąłeś na tydzień i szczerze mówiąc, cholernie się o ciebie bałem. Byłeś moim światełkiem nadziei, jednym przelotnym spojrzeniem potrafiłeś sprawić, że poczułem się ważny, tak jakbym miał przed sobą świetlaną przyszłość, z dala od tego całego gówna.

Spacer podczas którego zobaczyłem cię po tak długiej przerwie, szczególnie zapadł mi w pamięci. Padało, stałeś pod drzewem w samej bluzie, twój wzrok padł na mnie, wpatrywaliśmy się w siebie jak zahipnotyzowani. Podszedłem do ciebie i oddałem ci swoją parasolkę, po czym odszedłem bez żadnego słowa. Chociaż czułem twój wzrok na swoich plecach nie odwróciłem się. To było zbyt niebezpieczne, wiedziałem, że ktoś jeszcze na nas patrzy. Nie chciałem cię narażać na tak niebezpieczne towarzystwo jakim są moi znajomi.

Podczas 'naszego' następnego spaceru cały czas uparcie trzymałeś w dłoni parasolkę, chociaż pogoda była błoga i nie zapowiadało się na deszcz. Wpatrywaliśmy się w siebie wiedząc, że jedno spojrzenie to nasz limit. Dlatego nie przerywaliśmy kontaktu wzrokowego. W końcu spuściłeś wzrok, podszedłeś do mnie i oddałeś mi parasolkę, tą samą parasolkę, którą dałem ci ostatnio. Nie spojrzeliśmy na siebie, ponieważ przekroczylibyśmy limit, ale uraczyłeś mnie czymś więcej niż tylko spojrzenie.

-Nie wiadomo kiedy ci się przyda- te właśnie słowa wypowiedziane z twoich ust krążyły po mojej głowie przez następnych kilka dni, podczas których nie mogłem cię zobaczyć. Te kilka dni, podczas których nie wychodziłem z domu bez tej zwykłej czarnej parasolki, w nadziei, że akurat dziś przyda się do osłonienia twoich kruczoczarnych włosów od deszczu.

Po kilkudniowej przerwie wróciłem do parku, napotkałem się na twoje spojrzenie, w którym kwitł strach i tęsknota. Patrzyliśmy się na siebie upijając się swoją obecnością, ta przerwa nie powinna mieć miejsca, ale robiłem to dla twojego dobra. Z nieba zaczęły spadać krople deszczu, podbiegłem do ciebie nie zrywając kontaktu wzrokowego i rozłożyłem parasolkę, uśmiechnąłeś się do mnie dalej uparcie wpatrując się w moje oczy.

- Mam na imię Baekhyun.- przedstawiłeś mi się, nawet nie licząc na odpowiedź, to dobrze. Nie mógłbym ci jej udzielić, to byłoby zbyt niebezpieczne dla ciebie.

Posłałem ci delikatny uśmiech i podałem ci parasolkę, czekając aż ją ode mnie przejmiesz.
-"Nie wiadomo kiedy ci się przyda"- zacytowałem ciebie, odwróciłem się i oboje poszliśmy w swoje strony. Ja z twoim imieniem krążącym po głowie, ty z moim uśmiechem. I tak codziennie.

Wymienienie ze sobą chociażby jednego zdania było naszą rutyną, coraz częściej naginaliśmy limit, coraz bardziej ryzykowaliśmy. Ja ryzykowałem twoje zdrowie, przeklinając twój urok i moją głupotę. 

light me up ✾ bbh&pcyOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz