Na początku, mój świat był szary i taki... nudny. Ogarniała go czarna, depresyjna monotonia, co za bardzo mnie nie dziwiło, po prostu moja codzienność... Tak naprawdę nie widziałam żadnego sensu w tym wszystkim, fałszywi przyjaciele, każdy się ze mnie zawsze wyśmiewał, ewentualnie brał mnie na litość, udawając, że cokolwiek go obchodzę, tak jakby ogarniała mnie tylko samotność. Zapewne, każdy miał tak kiedyś w życiu.... Ale jedna rzecz, a właściwie osoba trzymała mnie przy życiu - Alan Olav Walker - Mój idol.... Mój najdroższy i najlepszy król, mój sens życia, jedyna inspiracja czy też moja motywacja, najprzystojnieszy producent muzyczny, na tej planecie.... Dzięki niemu to wszystko miało jeszcze jakikolwiek, malutki, najmniejszy sens.... Właściwie miałam tylko jedno, jedyne marzenie. Zobaczyć go chociaż raz w swoim nędznym i bezsensownym życiu.... Najgorsze jest to, że jakoś nigdy nie wierzyłam, że to się stanie. Za dużo się w życiu nacierpiałam i rozczarowałam, żeby wciąż w to wierzyć... W sumie było to bardzo mało prawdopodobne, ale co ja mogłam wiedzieć o wszyskim? A no fakt, jak to wszyscy powtarzali: dziewiętnaście lat to nic takiego, ale przeżyłam już w swoim życiu wiele. Wciąż miałam jakieś dziwne przeczucia, obawy. Mieszkałam na jakimś osamotnionym kawałku ziemi, gdzie nigdy nikogo nie było, nawet przez sekundę. Tylko ja. Nie był to żaden problem, ponieważ kocham bycie samą, ale powoli mnie to dobijało. Brak przyjaciół, czy też rodziny, już nie mówiąc, o kimkolwiek przy sobie, kto mógłby mnie wspierać.... Nienawidziłam swojego życia, a najbardziej siebie. Za to, że jestem taką nie poradną kluską. No ale cóż, jakoś w życiu trzeba było sobie radzić. Nie było nawet jakichkolwiek tycich szans by zobaczyć swojego ulubionego DJa w akcji... Fakt, że było to moje największe marzenie nie dawał mi spokoju. Muzyka młodego artysty potrafiła mnie uspokoić, mogłam się wyciszyć, a przy okazji była ukojeniem dla zbolałej duszy. Te wszystkie emocje związane z moim życiem. Po prostu miałam wszystkiego dość, wszystko dawało się we znaki. Miałam nadzieje, że w końcu kiedyś mi się cokolwiek uda i tego się trzymałam, choćby nie wiem co. Był to tak bardzo silny cel, który musiałam spełnić ponad wszystko. Dałabym wszystko za to, żeby go chociaż zobaczyć na scenie. Nie mówię już o zrobieniu sobie z nim zdjęcia, czy też porozmawianiu, nie mówiąc już o jednym malutkim przytuleniu. Mogłam sobie tylko o tym pomarzyć. Ale podobno za marzenia się nie płaci, i to był jedyny plus w tej całej, trochę chorej sytuacji..... Czekam na jakieś znaki, czy też jakieś zmiany w życiu, co było bardzo mało prawdopodobne... Tak naprawdę, czy to mogło się spełnić? Czy mogłabym pojechać na koncert Alana? Szczerze w to wątpiłam i wątpię.... Pozostało mi tylko dążyć do tego celu. Robić wszystko, by go kiedyś spotkać, marzyć, gonić za tym, może kiedyś, pewnego pięknego dnia, udałoby mi się to... Tego starałam się trzymać, bo kto wie... Może i nawet spotkałabym go na ulicy, w każdym bądź razie dodawało mi to otuchy w tym wszystkim i bardzo mi na tym zależało, więc ze wszystkich sił próbowałam motywować się do potrzymywania tego...