Broken bike and training

1.4K 153 66
                                    


Manhattan o godzinie szóstej rano przestał wyglądać na prestiżowy i ekstrawagancki. Beton stracił na sile tłoku, natomiast zgiełk na ulicy jakby zgasł przy narastającym na horyzoncie słońcu. Lampy uliczne powoli bladły, a nowojorska rzeka Hudson przy wschodzie, gęściejszym od mulistych bagien wokół domu ciotki Ebb, opiewała w majestacie. Ulice osaczała pustka, także nie musiałem martwić się o zbyt duże zakorkowanie. Nowojorczycy mieli to do siebie, że zazwyczaj robili wszystko na ostatnią chwilę. Mimo że większa część z nich mogła dnia dzisiejszego nie zdążyć do pracy, oni mieli poczucie usprawiedliwienia. Przejeżdżając nie raz przez Brooklyn zauważałem, jak wielką potęgę ma w sobie Manhattan. (Brooklyn był jak mieścina, czy składownia towarów, które nie miały miejsca u nas).

Mijając teatr „Opiór w Operze" moja opona uległa przebiciu, na co zakląłem. Zszedłem powoli z roweru i przewiesiłem torbę przez ramię. Dalszą drogę niestety musiałem pokonać na piechotę, co wcale nie było łatwym wyzwaniem. Mimo że mieszkałem w środkowej części Manhattanu, gdzie mieścił się i stadion, nikt nie powiedział, że nowojorskie miasta nie są wielkie jak granice państwa. Zdyszany ciągnąłem się aż do Ósmej Alei.

Podchodząc pod gigantyczny, szklany budynek, dobiegł mnie kolejny dreszcz. Przywiązałem rower do narożnego słupa i wsunąłem się niezauważalnie do środka. Recepcja (ciągle utrzymana w rdzennym brązie) teraz świeciła absolutną pustką. Rozejrzałem się dwukrotnie, póki nie wszedłem na drugie piętro (tym razem schodami). Wszystkie ściany wyglądały dosyć szpitalnie – tak samo. Piętro drugie wprawdzie nie różniło się od piątego, ósmego, czy dziesiątego. Jakby ktoś począstkował jeden rodzaj ciasta, ale przydzielił jego pochowanie zupełnie innym osobom. Rzędy jednolitych półek snuły się na każdym poziomie, czemu zauważałem nieliczne zmiany; parter miał zieloną doniczkę na baobaba, natomiast pierwsze piętro żółtą, jakby te minimalne wahania miały zburzyć całkowitą harmonię i szpitalność tego miejsca.

Będąc na miejscu, Raynolds zwrócił na mnie uwagę.

- Harry. - Nie miałem pojęcia, że zna moje imię. - Ćwiczymy na dworze. - Uśmiechnął się, krocząc w moją stronę. - Idź się przebrać. Louis powinien wyjaśnić Ci, co i jak.

Ponowiłem jego uśmiech, jednak kiedy chciałem o cokolwiek dopytać, on zbiegł jak torpeda po schodach. Czy potrafię samodzielnie trafić na boisko? Póki co moim celem była szatnia do której rzecz jasna wszedłem. Pachniało nawet miło. Mieszanka ajerkoniaku i wody kolońskiej. Większość szafek po prawej było zakluczonych, dlatego wybrałem jedną z lewej. Kolorystyka fluorescencyjnej zieleni pomagała zrozumieć kolory koszulek zawodników. Wystarczyło mi kilka sekund, aby wskoczyć w zwykłą, czarną koszulkę i parę spodenek. Miałem poranny dylemat, czy nie wyglądałbym lepiej w białej lub szarej, lecz wtedy zdałem sobie sprawę, w jak okropny sposób przesiąkają widocznym potem i odpuściłem.

Ostatecznie znalazłem drogę na boisko i właśnie tam się udałem.

- Sammie, to rozgrzewka, nie striptiz! - usłyszałem krzyk Louisa z łącznika, w którym się aktualnie wahałem. - Harry? - wypatrzył mnie, więc wyszedłem zza szklanych drzwi prosto na świeże powietrze i gigantyczny stadion.

Zielona, sztuczna trawa wyglądała jak memłanina, a słońce odbijało od niej światło, na co zmrużyłem oczy. Louis stał na środku i patrzył na mnie, przykładając dłoń do czoła, aby mnie wyraźniej widzieć.

- Uhm, taty nie będzie – krzyknąłem szeptem, czego prawdopodobnie nie usłyszał, ponieważ podbiegł bliżej. Teraz stał za blisko, za bardzo czułem cytrynową gumę i proszek do prania, którego używał. W tym wszystkim czułem też papierosy, po raz pierwszy znosząc ich zapach, a nawet pragnąc go trochę bardziej aniżeli wcześniej.

Manhattan / l.sOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz