Byłam przerażona, zrozpaczona i nie myślałam racjonalnie. Kilkakrotnie prawie przejechał mnie samochód, nawet nie zliczę, ile razy wpadłam na kogoś, a o potknięciu się na prostej drodze nie wspominając. Biegałam w tą i z powrotem, serce podchodziło mi do gardła, a łzy ograniczały widoczność.
Mój piesek, Choco, zaginął. Spuściłam go z oczu dosłownie na kilka minut, kiedy weszłam do sklepu, aby kupić butelkę wody. Chciałam szybko wyjść stamtąd, ponieważ nie lubię sklepików, gdzie jest więcej alkoholu niż normalnego picia. Jak na złość przy kasie nie mogłam wygrzebać z portfela jednej monety. Nie było mnie tylko troszeczkę dłużej niż przypuszczałam. Te kilka sekund mniej i być może nie musiałabym później zjadać własnych nerwów, biegając wokół i pytając każdą mijaną osobę o mojego psa.
Byłam święcie przekonana, że dokładnie go przywiązałam do słupa. Parę razy sprawdzałam, czy węzeł jest wystarczająco mocny. Jednakże myliłam się. Mogłam po prostu wrócić do domu, nie zwracając nawet uwagi na śliczną pogodę. Wrócić, tam się napić i z powrotem rozkoszować się słońcem. Zawsze odnajduję logiczne wyjścia z jakiś sytuacji dopiero po fakcie.Zdyszana, oparłam się o ścianę jednego z budynków. Łzy wciąż spływały mi po policzkach, widoczność miałam ograniczoną, ale nie zwracałam na to szczególnej uwagi. Priorytetem było odnalezienie Choco. Przetarłam oczy i odwróciłam głowę na prawo. W oddali dostrzegłam wysokiego chłopaka, który trzymał na smyczy psa. Kiedy mój wzrok spoczął na małym zwierzaku, moje serce jakby nagle przestało bić, tylko na krótką sekundę. Piesek wyglądał identycznie, jak Choco. Miał nawet taką samą obrożę i smycz.
Nie... To musiał być on.
Z jeszcze szybciej bijącym sercem odsunęłam się od ściany i biegiem pognałam w kierunku nieznajomego. Nie zwracałam jednak na niego uwagi i od razu padłam na kolana, co sprawiło mi ból. Nie przejęłam się tym, ponieważ najważniejsze było to, że udało mi się odnaleźć Choco. Zaczęłam głaskać pieska, śmiejąc się przez łzy, a on lizał mnie po rękach. Jego miękkie futerko było tak samo przyjemne, więc nie miałam już żadnych wątpliwości.
- Przepraszam... Coś się stało? - Usłyszałam nad sobą głos chłopaka.
Podniosłam na niego wzrok, ale przez zapłakane oczy nie widziałam dokładnie jego twarzy. Powoli wyprostowałam się i dopiero odczułam, jak bardzo był on wysoki. Czubek mojej głowy z ledwością sięgał do jego ramienia.
- Nic, nic. Udało mi się odnaleźć psa. Dziękuję – zaczęłam mówić, jednocześnie przecierając rękoma twarz.
- Ale... O czym ty mówisz?
Ponownie spojrzałam na chłopaka, tym razem lepiej go widząc. Zaskoczona cofnęłam się o krok, otwierając szerzej oczy. Przecież to był Zelo. Byłam aż tak przejęta psem, że nawet nie rozpoznałam go po głosie. Miałam wrażenie, że nogi się pode mną uginają. Wciąż jednak na nich stałam i gapiłam się na swojego idola, jakby sam anioł się przede mną objawił.
Właściwie to w tym przypadku niewiele mija się to z prawdą.
Chciałam coś powiedzieć, ale nie potrafiłam. Byłam całkowicie onieśmielona i oczarowana. Przypomniałam sobie jednak, że powiedział coś dziwnego. O czym mówiłam? Przecież o moim psie...
Szybko spojrzałam w dół, po czym kucnęłam przy zwierzaku, który wlepiał we mnie swoje duże, ciemne oczka. Wzięłam do ręki zawieszkę przy obroży, ale nie było na niej wszystkich danych, które wypisane miał Choco. Zamiast tego było tylko imię pieska: Mochii. Bardzo powoli podniosłam się, wciąż patrząc na pieska. Był tak niewyobrażalnie podobny do mojego, że jeszcze chwila i zabrałabym go ze sobą do domu.
- Uciekł ci pies? - Ponowne pytanie Zelo wyrwało mnie z zamyślenia.
Spojrzałam na niego z przerażeniem. Znowu nie potrafiłam się odezwać, a przecież powinnam. Wystarczyło mu tylko dać twierdzącą odpowiedź. To nie jest nic trudnego. Zadziwiające było to, że zawsze w myślach powtarzałam sobie, jak wiele chcę mu powiedzieć, jak bardzo chcę podziękować za to, co robi, a kiedy przychodzi co do czego, to ja straciłam zdolność mowy i jakiekolwiek umiejętności komunikacji międzyludzkiej.
Po prostu się odezwij...
- Spokojnie. Z pewnością nie uciekł daleko – powiedział tym swoim delikatnym głosem, a ja momentalnie poczułam jak opuściło mnie napięcie.
Wzięłam głęboki, drżący oddech, w końcu zdobywając się na odwagę, aby się odezwać:
- Szukam go już od półgodziny. Nigdy jeszcze mi nie uciekł.
- Coś musiało przykuć jego uwagę – odparł, uśmiechając się.
Z ledwością powstrzymałam się, aby nie pisnąć. Nie chciałam wprawić go w zakłopotanie, mógłby przeze mnie sam uciec. Postanowiłam udawać, że nie mam pojęcia o tym, kim on jest.
- Dlaczego stało się to akurat jak weszłam na chwilę do sklepu? - mruknęłam, ale bardziej do siebie. - Dlaczego? - dodałam, a głos mi się załamał, więc schowałam twarz w rękach, aby ukryć kolejne łzy.
- Wszystko będzie dobrze. Spokojnie. Mogę spróbować pomóc ci go znaleźć.
Odsunęłam dłonie i spojrzałam na niego z załzawionymi oczyma. Naprawdę chciał mi pomóc szukać psa? Pokręciłam gwałtownie głową, nie zgadzając się z tym pomysłem.
- Nie powinieneś tracić czasu na kogoś obcego – chciałam się uśmiechnąć, ale nie byłam w stanie. - Dziękuję, to miłe z twojej strony, ale poradzę sobie sama. Nie chcę nikogo obarczać moimi problemami.
Junhong pokiwał głową, drapiąc się po policzku.
- Ale to naprawdę nie jest...
- Dam sobie radę sama – przerwałam mu, delikatnie akcentując każde słowo. Wydawało mi się, że zabrzmiałam zbyt oschle, więc zaraz dodałam: - Proszę. Doceniam twoją chęć pomocy, ale potem źle bym się czuła, że zupełnie obca osoba traciła swój czas na szukanie ze mną psa.
Zelo zamrugał szybko oczyma, jak to ma w zwyczaju, i wysunął do przodu dolną wargę, robiąc uroczą, niby obrażoną minę. Poczułam, że kącik ust drgnął mi lekko, a nagłe ciepło wkradło się na moje policzki, więc opuściłam głowę w dół, niby patrząc na Mochiiego.
- Uważam, że powinnaś się zgodzić, ale nie chcę też do niczego ciebie zmuszać – powiedział, a ja podniosłam na niego wzrok. - Możemy to inaczej rozwiązać.
Przechyliłam głowę, patrząc na niego pytająco.
- Wracając do domu przy okazji rozejrzę się za nim – uśmiechnął się szerzej. - Pokażesz mi jak wygląda?
Przetarłam oczy rękawem koszulki i wyciągnęłam z kieszeni spodni telefon. Odblokowałam go i odwróciłam ekran w stronę Zelo, gdzie na tapecie miałam swoje zdjęcie z Choco. Junhong spojrzał na moją komórkę i wyszczerzył się, pokazując rząd równych, białych zębów. Wciągnęłam dyskretnie powietrze, próbując opanować natłok kumulujących się we mnie emocji. On był idealny, po prostu perfekcyjny.
- Nie dziwię się, że się pomyliłaś – stwierdził po krótkiej chwili. - Rzeczywiście wygląda jak Mochii!
Piesek, słysząc swoje imię, zaszczekał krótko, zwracając na siebie naszą uwagę. Spojrzałam w dół i uśmiechnęłam się delikatnie, po czym na powrót skupiłam wzrok na Zelo.
- Jest strasznie słodki – dodał, wciąż patrząc na zdjęcie. - Jak się wabi?
- Prawda? - rzekłam z entuzjazmem, a na moich ustach pojawił się szeroki uśmiech. - Wabi się Choco.
- Pasuje do niego – pokiwał głową.
Nie mogłam przestać się uśmiechać. Choco jest dla mnie szczególnie ważny, dlatego mówienie o nim, chwalenie się nim innym sprawia mi niezwykłą radość, nawet w takiej sytuacji. Schowałam telefon z powrotem do kieszeni i pociągnęłam nosem. Już nie chciało mi się tak bardzo płakać i miałam większą nadzieję na to, że moja zguba się znajdzie.
- Wrócę tutaj, jeśli uda mi się go znaleźć – odparł w końcu. - Będziesz tutaj cały czas?
- Z pewnością będę się kręcić wciąż w okolicy, bo nie wydaje mi się, aby Choco uciekł gdzieś daleko – przyznałam. - W razie czego... - zrobiłam krótką pauze, szybko analizując to, co przyszło mi do głowy. Nie była to odpowiednia propozycja, ale wydała mi się słuszna i rozsądna. - Mogę podać ci mój numer telefonu – dokończyłam po chwili, nieśmiało obserwując jego reakcję.
Wyraźnie się tym speszył, co wcale mnie nie zdziwiło. Podrapał się po głowie i zaczął patrzeć wszędzie, tylko nie na mnie. Nie zdziwiłabym się, gdyby się nie zgodził.
- Właściwie to nie. Może to nie był najlepszy pomysł, przepraszam – powiedziałam szybko.
Zelo spojrzał na mnie z powagą, po czym uśmiechnął się nieśmiało.
- Trochę mnie tym zaskoczyłaś – odparł cicho. - Ale w porządku. Rzeczywiście, tak będzie najlepiej, jeśli uda mi się go wcześniej znaleźć.
Przełknęłam z trudem i skinęłam głową. Czy ja właśnie miałam podać mój numer telefonu idolowi? Tak po prostu? Chyba śniłam. Zdecydowanie coś takiego nigdy nie zdażyłoby się w rzeczywistości.
W końcu podyktowałam mu mój numer.
- Jak masz na imię? - spytał nagle.
Otworzyłam szeroko oczy, wpatrując się w niego oniemiała.
Nie...
- Słucham? - udałam, że go nie usłyszałam.
- Imię – powtórzył, patrząc na mnie niepewnie. - Jak masz na imię?
- Chi. Po prostu Chi – odpowiedziałam szybko.
- Dosyć nietypowo – stwierdził z uśmiechem, zapisując to w swoim telefonie. - Czy powinienem też podać ci mój numer?
- Myślę... Myślę, że tak – zająknęłam się. - Znaczy... Wtedy będę mogła ciebie powiadomić, jeśli ja bym go pierwsza znalazła. O ile chciałbyś wiedzieć – dokończyłam już ciszej, spuszczając wzrok. Czułam się coraz bardziej zawstydzona całą tą sytuacją.
- Oczywiście, że tak – odparł. - Puszczę ci sygnał.
Sygnał? Szybko wyciągnęłam telefon z kieszeni i w porę zdążyłam włączyć wibracje. Byłoby kiepsko, gdyby usłyszał, że mam na dzwonku piosenkę jego zespołu. Czułam, że zaczynałam panikować, kiedy mój telefon zaczął dzwonić. To był jego numer. Wzięłam głęboki wdech i poczekałam, aż się rozłączy, po czym kliknęłam w odpowiednią ikonkę, aby dodać go do kontaktów. Już miałam go zapisać, ale to mogłoby mnie zdradzić. Podniosłam więc na niego wzrok.
- Jak masz na imię? - uśmiechnęłam się delikatnie.
- Junhong – odparł, również się uśmiechając.
Wpisałam jego imię drżącymi rękoma, a gdzieś w środku czułam podekscytowanie. Schowałam telefon i poraz kolejny wzięłam głęboki wdech.
- Dziękuję jeszcze raz za chęć pomocy – powiedziałam.
- To nic takiego. Mam nadzieję, że go znajdziesz – odpowiedział, uśmiechając się słodko.
- Ja też. Proszę, nie szukaj go na siłę, dobrze?
Zelo chwilę się zastanowił, po czym pokazał mi uniesiony do góry kciuk. Nie umiałam nie uśmiechnąć się w takim momencie.
- To cześć. Miło było ciebie poznać – podrapał się po głowie.
- Ciebie również.
Po tym zaczął iść w swoim kierunku, a ja wciąż stałam w miejscu i patrzyłam na jego oddalającą się sylwetkę. W pewnym momencie odwrócił się, a ja poczułam, że się rumienię. Pomachał mi z szerokim uśmiechem, na co odpowiedziałam mu tym samym. Wciąż do końca to do mnie nie docierało, to całe spotkanie wydawało mi się być po prostu moim snem.
Uderzyłam się rękoma w oba policzki, aby się ogarnąć. Teraz powinnam skupić się na poszukiwaniu Choco. Zacisnęłam ręce w pięści i ruszyłam w stronę miejsca, gdzie jeszcze nie szukałam.