III

129 29 8
                                    

Rankiem, budzik w telefonie wolno wygrał swoją standardową regułkę, otwierając oczy Króla. Obudził się w ciemnym jeszcze pokoju. Usiadł niepewnie, przetarł oczy i się rozejrzał. Zaczynał  właśnie drugi dzień pracy, na dwudziestym ósmym progu piekła. Wmawiając sobie, że jest wyspany, poszedł zrobić to, co każdego ranka – zjeść śniadanie, przebiec się, ubrać i ogólnie psychicznie uszykować.

Do biura swojej sekretarki wkroczył raźnym krokiem, z zadowoleniem na twarzy i posłał jej jeden ze swoich najlepszych uśmiechów.

– Widzę, że pan dzisiaj w dobrym humorze – uśmiechnęła się, obracając między palcami czerwony długopis.

– Poniekąd, tak. Zabieram się za pracę, a ty masz obowiązek przypomnieć mi o obiedzie, jasne? – zaśmiał się. – Inaczej, naprawdę odwołam się do Grubego.

Nina odpowiedziała śmiechem. Po chwili Król siedział już zamknięty w swoim gabinecie. Źle mu nie szło, wręcz przeciwnie. Robota paliła mu się pod palcami. Co prawda Gruby zarzucił go kolejną porcją zleceń, ale chłopak powoli nabierał wprawy i niektóre rzeczy przychodziły mu z większą łatwością niż wczoraj.

Koło południa, zajrzała do niego Nina.

– Panie Król, czas na pana.

– Jasne, jasne... – mruknął pod nosem i wygasił ekran monitora.

Czas na obiad. Skierował się do bufetu na dwudziestym ósmym piętrze Mrowiska.

Wszedł do prawie pustej sali restauracyjnej. Schludne, podłużne, drewniane stoliki z czterema krzesłami, kafelki na podłodze, belki na ścianach i żar białych lamp z sufitu. Poszedł do kuchni, gdzie wydawali posiłki. Wyboru za bardzo nie miał – bierzesz to, co poleca szef kuchni, albo wypad. Dziś polecał rosół i leniwe z sosem, więc Rudolf nie mógł protestować. Zabrał tacę, ponura kucharka nałożyła mu kuriozalną porcję i zagroziła, że zwrotów nie przyjmuje (jakkolwiek dwuznacznie to nie brzmi). Spojrzał na nią niepewnie, mimo wszystko podziękował i odszedł w stronę stolików. Przy jednym, gdzieś na samym końcu, ktoś siedział. Król postanowił, że chce mieć towarzystwo, więc w tamtym kierunku poszedł.

Jakie było jego zdziwienie, kiedy zobaczył tam Elvisa.

– Cześć – dosiadł się naprzeciwko. Elvis podskoczył na krześle, nie spodziewał się towarzystwa.

– Dobry – wydusił.

– Słuchaj Elivis... – zaczął niepewnie Król, mocując się z plastikowymi sztućcami. – Jest jakiś konkretny powód tej twojej ksywki, czy...

Nie dokończył, bo nagle wokół rozległ się dźwięk Can't help falling in love. Elvis odebrał telefon i przez chwilę z kimś gadał. Używał zwrotów „myszko", „skarbie" i „słońce", więc pewnie rozmowę toczył z małżonką, dziewczyną, bądź kimś w tym guście. Ton przybrał słodki i ckliwy, czyli najprawdopodobniej chciał brzmieć na zrelaksowanego i romantycznego. Kiedy odłożył telefon, jego wyraz twarzy i głosu, diametralnie się zmieniły. Znów stał się spięty i odrobinę zawstydzony.

– Od trzech lat mam ten sam dzwonek, narzeczona mi go ustawiła. Często dzwoni do mnie, kiedy jestem w pracy, więc kiedy przechodzę przez korytarz, to wszyscy słyszą właśnie tą piosenkę i mnie z nią kojarzyli. Poza tym moje inicjały to E. P., więc w gruncie rzecz biorąc, zgadza się – wyjaśnił, nabierając pewności w głosie z każdym słowem.

– Nie przedstawiłem się. Rudolf Król, miło mi – wyciągnął do niego rękę ponad stołem. Elvis uścisnął ją z uśmiechem.

– Pana też miło poznać. Jak się pracuje na te-ejt?

– Te-czym?

– Skrót myślowy od twenty eight. Dwudzieste ósme.

– Aa, cóż, to wszystko wyjaśnia – zaśmiał się. – Powiedzmy, że jest trudno, ale daję radę.

– Grunt, to mieć dystans, do tego, co się tu dzieje. Inaczej zwariować można – westchnął Elvis.

– Nina mówi o tym dużo.

– Wie coś o tym.

Król podrapał się za uchem. Nie spodziewał się takiej odpowiedzi i trochę go ona zaniepokoiła. Chciał dopytać, ale się powstrzymał. Przez kilka kolejnych minut jadł w ciszy. Rozmowa zaczęła kleić się pod koniec.

– Długo tu pracujesz? – spytał Elivis.

– Z dwa lata będą. Na tym piętrze jestem dopiero od przedwczoraj, więc wielu rzeczy nie wiem.

– Nauczysz się. Tutaj grunt, to się za bardzo nie zaangażować. Musisz podchodzić z dystansem.

– Powtarzasz się.

– Naprawdę? – zdziwił się. – Wybacz, tu wszystko jest inne.

Rozmowa schodziła na złą drogę. Chcąc to zmienić, Rudi wskazał głową, leżącą na blacie komórkę.

– Fajna ta twoja? – spytał z typowym uśmieszkiem cwanego faceta.

– Powiem ci, że Ala nigdy nie będzie moja. Ta dziewczyna jest jak płomień, nie poskromisz jej. Próbuj strażaku, ale wiedz, że na marne pójdzie każda próba. A ty masz kogoś?

– Póki co jestem strażakiem na praktykach.

– Dobra przenośnia. Nie lepsza od mojej, ale zawsze niezła.

– Staram się.

Rozmawiali w najlepsze, ale trochę stracili poczucie czasu. Kiedy Król wrócił do biura, okazało się, że zmarnował dobrą godzinę. Wiedział czym to będzie skutkowało. Kolejna godzina dłużej w Mrowisku.

Król [THE END]Opowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz