Brunet poderwał się do siadu, po czym rozejrzał się po swoim przedziale z szerokim uśmiechem. Na siedzeniu obok spał smacznie Jason, a na rozkładanym łóżku nad chłopakiem mamrotał przez sen Tim.
Dick zerwał się, zrzucając na ziemię kołdrę, pod którą spał i zaczął się przeciągać, uważając, aby nie obudzić młodszych braciszków. Już miał opuścić przedział z zamiarem przebrania się w świeże ciuchy, kiedy spojrzał na łóżko nad jego siedzeniem, gdzie teoretycznie powinien spać Damian. Właśnie. Teoretycznie. Najstarszy z braci położył rękę na miejscu brata i przejechał dłonią, jakby chcąc sprawdzić czy faktycznie go tam nie ma. Potem jeszcze zajrzał pod zmiętolony koc. Tak dla pewności.
Dwudziestoparolatek podrapał się w tył głowy, zastanawiając się, gdzie podział się najmniejszy z nich. Wtem drzwi od przedziału otworzyły się z hukiem, budząc pozostałą dwójkę, a w wejściu stanął sześcioletni Damian z szerokim uśmiechem, wypinając pierś do przodu.
- Wstawajcie! Zaraz będzie śniadanie! - oznajmił, patrząc na dwunastoletniego Tima i szesnastoletniego Jasona. Ten drugi burknął coś pod nosem, obracając się na brzuch i ukrył głowę pod poduszką. Timothy powoli zaczął schodzić ze swojego legowiska. Dick już otwierał usta, aby coś powiedzieć, ale nie pozwolił mu na to Damian, przytulając go mocno w pasie – Wszystkiego najlepszego!
- Dwadzieścia pięć lat i nadal mieszkasz z rodzicami. - zaśmiał się Tim, przytulając się do starszego brata.
- Sto lat. - burknął spod poduszki Jay.
Dick uśmiechnął się szeroko, przytulając do siebie dwójkę najmłodszych braci.
- Dzięki chłopaki! - puścił ich, po czym spojrzał na szesnastolatka – Wstawaj, Jay. Wszyscy już pewnie na nas czekają! - zawołał, jednak chłopak nie wyglądał tak, jakby miał zamiar szybko wstać. Grayson ściągnął z brata kołdrę – Raz, dwa! Nie może cię zabraknąć na moim urodzinowym śniadaniu! Naleśniki z syropem klonowym i żelkami, Jason! Naleśniki. Syrop klonowy. Żelki. - powtórzył dla lepszego efektu.
Jay jak na zawołanie zerwał się na równe nogi, zwarty i gotowy do pójścia na śniadanie.
Czwórka braci przecisnęła się wąskim korytarzem do wagonu restauracyjnego, gdzie czekał na nich cały skład cyrku.
- O, jest nasz jubilat! - zawołał wesoło Derek, ich połykacz ognia, klepiąc Dicka po plecach.
Przepchnęli się przez rodzinę z trupy cyrkowej, co jakiś czas zatrzymując się, aby najstarszy mógł spokojnie wysłuchać życzeń, aż dotarli do stolika, przy którym ich rodzice rozmawiali z właścicielem cyrku. Richard wysłuchał kolejnych życzeń, po czym mężczyzna zostawił ich samych, aby porozmawiać z kimś innym. Szóstka Graysonów usiadła razem do śniadania.
- Właśnie! - zaczął Dick, zwracając na siebie uwagę – Nie uwierzycie jaki miałem sen! Kiedy miałem osiem lat, zginęliście, a ja zostałem adoptowany przez milionera, który okazał się być superbohaterem z masą gadżetów! Zrobił ze mnie swojego pomagiera, Robina! Po kilku latach przestaliśmy współpracować, ja odszedłem i następnym Robinem został Jay! Ale tam nie byliśmy braćmi biologicznymo, nie? Potem Jay został zabity przez psychopatę i jednego z największych wrogów tego milionera. Po kilku latach Robinem został Tim...! - John i Mary Grayson wymienili między sobą porozumiewawcze spojrzenia, a ich młodzi synowie słuchali z zafascynowaniem opowieści o śnie starszego brata.
- Grayson. - Dick urwał nagle i spojrzał pytająco na Damiana.
- Dami, mówiłeś coś? - spytał. Chłopiec zamrugał zaskoczony i pokręcił przecząco głową. Najstarszy skinął powoli i wrócił do swojej opowieści.
- Grayson, śniadanie zaraz będzie.
Dick znów urwał i spojrzał ponownie na Damiana. To na pewno był jego głos.
Usłyszał koło ucha okrzyk paniki, który skądś znał. Otworzył oczy i ujrzał nad sobą pochylającego się nad nim z oparcia łóżka Damiana. Ale nie tego, co przed chwilą. Starszego o kilka lat. Koło ucha znów usłyszał krzyk przerażenia, który teraz bez trudu przypisał Wally'emu. No tak. Przecież nagrał to kiedyś i ustawił sobie jako dźwięk przychodzącej wiadomości.
- Dami, co robisz? - spytał, nizmieniając swojej pozycji.
- Czekam.
- Na co?
- Aż się obudzisz. - odparł – Chciałem złożyć ci życzenia jako pierwszy. - wyjaśnił, a na twarz Graysona wstąpił szeroki uśmiech – To West? - zapytał, zerkając na telefon.
- Tak. - oznajmił, powoli podnosząc się do siadu i uważając, aby nie uderzyć przy tym brata – Dziękuję Damianie, że czekałeś, aż się obudzę. - oznajmił, odwracając się do niego. Po chwili dostrzegł bluzę, którą chłopiec miał na sobie. Rozchylił nieznacznie usta – Dami, co to za bluza? - zapytał cicho.
Mały Wayne miał na sobie czarną bluzę z niebieskim ptakiem na piersi, którego skrzydła w pewnym momencie zmieniały się w wąską linię i zjeżdżały w dół ramion. To bluza z Nightwingiem!
- Tt. - skrzywił się i uciekł spojrzeniem w bok – Wszystkiego najlepszego, Grayson. - mruknął, zeskakując z oparcia i usiadł obok Dicka, wyciągając z kieszeni kopertę i podał mu ją.
Podekscytowany Richard otworzył kopertę i wyjął z niej złożoną na pół kartkę, którą od razu rozłożył. Ujrzał rysunek przedstawiający jego samego w koronie na głowie i trzymającego tort urodzinowy z napisem „wszystkiego najlepszego". Uśmiechnął się i przytulił do siebie Damiana. Ten wymamrotał coś pod nosem, ale odwzajemnił uścisk.
- Szlag by to! - spojrzeli w kierunku drzwi, gdzie stał zdenerwowany Jason z kolorową paczką pod pachą. Za nim na palcach stał Tim, próbując dostrzec cokolwiek nad ramieniem starszego.
Młody Wayne zaśmiał się złośliwie i pokazał Toddowi środkowy palec.
- Mówiłem ci, Todd! To do mnie należy tytuł Najlepszego Młodszego Brata!
- Co? - sapnął zmieszany Grayson, patrząc to na Damiana, to na Jasona.
Tymczasem Drake zniecierpliwił się, przepchnął blokującego mu drogę Red Hooda i na spokojnie podszedł do Dicka, aby wręczyć mu kolorową torbę z prezentem w środku.
- Najlepszego, Di- nie dane mu było skończyć.
Do rodzinnego zgromadzenia dołączyli Bruce i Alfred. Ten pierwszy niósł dwie paczki - zapewne jeden od niego, a drugi od Pennywortha – a kamerdyner pchał metalowy wózek, na którym stał wielki, obłożony grubą warstwą bitej śmietany, tort.
Jason i Damian przestali się kłócić. Zapanowała całkowita cisza. Czwórka Batboyów zamarła, wpatrując się w ciasto.
- Jeśli powiesz, że ma nadzienie czekoladowe albo jest zrobiony z żelkowych misiów, to postawię ci ołtarzyk, Alfredzie. - przemówił w końcu jubilat. Bruce prychnął rozbawiony, natomiast Pennyworth uśmiechnął się, unosząc brwi.
- A jeśli powiem, że nadzienie jest truskawkowe, a pod kremem jest warstwa misio-żelków?
- Będzie to nieco mniejszy ołtarzyk, ale taki odpicowany. - odparł, po czym zerwał się z łóżka, aby jako pierwszy dorwać się do tortu. Pozostali Robini rzucili się zaraz za nim, przepychając o drugie miejsce.
Chłopcy zaczęli się przekrzykiwać. Tymczasem Alfred posłał Bruce'owi spojrzenie pod tytułem „a nie mówiłem?".
CZYTASZ
Happy birthday, Grayson! || one-shot||
FanficOne-shot z okazji urodzin mojego ulubionego Robina. Nie jestem właścicielką postaci przedstawionych. Należą one do DC Comics, a ja nie czerpię żadnych korzyści materialnych z publikowania tego.