Kolejna część już za mną. W końcu akcja jest tam, gdzie powinna ^^
- Spokojnie. - Pociera mi plecy, gdy widzi moją minę w lustrze. - Miej trochę zaufania do chłopaków. - Uśmiecha się promiennie w sposób, który definiuje jej słodkość.
- Wiem, ale...
Rzucam spodniami o podłogę. Co ja mam zrobić? Przecież ich nie zostawię! Samych, bez pomocy. Byłam z nimi od zawsze, jak ich teraz opuszczę. Niewybaczalne!
- Odtrutka. - mówi nagle, oblewając mi stopy gorącą wodą.
- Co?
Zdejmuje przemoczoną koszulkę, sama wylewa na siebie miskę wody. Zarzuca włosami do tyłu. Spogląda mi prosto w oczy. Coś knuje, mała żmija.
- Przyjmijmy jego zlecenie. Czuję od niego lek. Słodki, sycący... - Przeczesuje palcami kosmyki. - Nie wiem. Ambrozja? Tylko tak mogę to wyjaśnić.
- Dobrze. Miejmy nadzieję, że nie jest to niewykonalne. - Na chwilę staję przy drzwiach. Ryzyko jest ogromne. Nie ufam temu gościowi. - Stąpamy po kruchym lodzie, Bambi.
- A kiedy po nim nie chodziliśmy? - pyta z przekąsem.
- Ty chyba sobie żarty stroisz? - prycham, nie chcąc uwierzyć w to, co mówi nasz gość. Chociaż bardziej by tu pasował włamywacz. - Bogowie, ci wszechpotężni - Tutaj nie mogę powstrzymać się od cudzysłowiu. - i cudowni bogowie poprosili mnie i moją rodzinę o wykonanie misji? - Czarnowłosy kiwa głową, jakby rozmawiał z umysłowo chorym. - I nie wypada odmówić? Bo co? Oberwę piorunem?
- Dokładnie. - potwierdza z uśmiechem na twarzy.
- Nie kłamie. - Widmo właśnie wraca po wzięciu krótkiej kąpieli. Wcześniej nawet nie zdążył palca zamoczyć. - Nawet, jeśli brzmi jak obłąkany. - Tak, nawet widzący prawdę może nie wierzyć czemuś takiemu.
- Jest zdrowy, psychicznie też. - Nasz przyszły klient dziwnie się przygląda węszącej Bambi. - Zbyt zdrowy, jak na mój nos. Czym się tak nafaszerowałeś, co? - Dziewczyna pochyla się nad jego ramieniem, dokładnie lustrując czarne oczy.
Roszpunka, który wcześniej gdzieś wyparował, nagle wypada ze stajni.
- Arejon zniknął.
Jeszce tego brakowało. Trujące ptaki, tajemniczy emo-zleceniodawca i znikający koń. Idealny scenariusz do powieści detektywistycznej. Kiepskiej powieści detektywistycznej. Nawet nie muszę szczypać się w policzek, żeby zrozumieć, że to rzeczywistość. Wystarcza mi palący, rwący i cierpiący brzuch oraz zmęczenie. Najchętniej położyłabym się spać. Obudzę się jutro, w ciepłej pościeli, czekając w naszej jaskini na kolejne zadania.
- Ech... - Wcześniejsze ciche szepty przyjaciół znikają. Jakbym władała magiczną różdżką. - Któregoś dnia ten gruby koń powiedział mi ciekawą rzecz. Nie przekazałam wam, bo sama uważam to za niezły absurd.
- No? - Roszpunka rozsiada się obok gościa, zapominając chyba na chwilę, że wcześniej groził mu mieczem. - Jaki niezły absurd?
- Powiedział mi, że formalnie jest naszym opiekunem. - Widząc, że nie za wiele im to rozjaśnia, mówię dalej. - Te obozy. Wysłali go tutaj dawno temu, kiedy znaleźli mnie i Roszpunkę. Tutaj jest zbyt niebezpiecznie, by powstał kolejny obóz. Szczególnie tylko dla paru dzieciaków. Wszystkich wysyłają do Ameryki.
- Faktycznie bzdura. - przerywa mi brat. Strasznie gadatliwy jest przy obcych. Nie lubię w nim tego. - Czego nas nie wysłali?
- Nie powiedział. - Wzruszam ramionami. Koń jest skryty, nie lubił nigdy dzielić się wspomnieniami o Obozach.
CZYTASZ
Skrzydła Zwycięstwa
FanfictionJestem Asas. A to jest moja.... Hmmm... Gromadka. Po dostaniu dziwnego listu od kopytnego starszego pana, wybieramy się w podróż do Obozu Herosów. Do którego szczerze nigdy nie chciałam jechać. Bądźmy szczerzy, kto wierzy w takie bajki?