» prolog «

308 48 17
                                    

          Stąpał ostrożnie po wilgotnej ściółce, która wydawała dźwięki łamanych gałęzi

Ups! Ten obraz nie jest zgodny z naszymi wytycznymi. Aby kontynuować, spróbuj go usunąć lub użyć innego.

          Stąpał ostrożnie po wilgotnej ściółce, która wydawała dźwięki łamanych gałęzi. Nie było to na jego korzyść, tym bardziej, że nie było słychać śpiewów ptaków, szumu liści, ani jakichkolwiek wybuchów dział bezodrzutowych. W lesie, który żołnierze z północy, jego bracia, często nazywali gajem, panowała absolutna cisza i zdecydowanie nie pomagało mu to. Było cicho, z kolejnymi sekundami wydawało mu się, że było za cicho, zupełnie, jakby krok dalej od niego miało rozpętać się piekło krwawych żniw. 

          Rozejrzał się dookoła w panice, oddychając coraz głośniej. Oparł plecy od potężny dąb, odchylając głowę mocno do tyłu i znowu poczuł piekący ból przechodzący przez całą jego prawą rękę. Rana na ramieniu nie chciała zagoić się już od trzech nocy,  w dodatku chyba miał gorączkę, a dreszcze powodowały, że cały czas było mu przeraźliwie zimno. Pusta towarzyszyła mu od kilku dni, naprzemiennie z ciemnością nocy, błękitem porannego nieba, czerwienią zachodzącego Słońca. Znalezienie potencjalnie bezpiecznego miejsca na nocowanie graniczyło z cudem, żołnierze mogli być wszędzie. Dzięki maskującym mundurom mogli ukrywać się w każdej gęstwinie, a on bez jakiejkolwiek broni, z małym plecakiem na lewym ramieniu, bez sił, był ofiarą, która w razie ataku, nie miała szans na przeżycie. Takich, jak on zabijano na miejscu, bo podobno stanowili zagrożenie dla ludzi.  

         Nagle dostrzegł jakiś minimalny ruch po prawie stronie. Ponownie krew w jego żyłach zaczęła buzować z nadmiaru strachu, nogi trząść, ale nie potrafił odkleić stóp od wilgotnego podłoża. Niczego nie potrafił dostrzec, przez chwilę pomyślał, że może wykończony i głodny organizm zaczął płatać mu figle, jednak usłyszał w oddali warczenie psów. Dźwięki powoli wydawały być się coraz bliżej, przymknął oczy próbując ostatkami sił wsłuchać się czy zwierzęta zmierzają w jego stronę, czy może to tylko złudzenie. Ale kilkanaście metrów od niego usłyszał łamane gałęzie i odgłos ładowanego karabinu. 

          Zaczął biec.

          Biegł ile sił w nogach czując, jak wdychane powietrze drażni jego gardło. Wilgotna ziemna uginała się pod jego nogami, gałęzie raniły odsłonięte ręce i twarz. Z rozciętej wargi spływała krew kreśląc na szyi krzywą linię. Ciągle słyszał warczenie psów, teraz w akompaniamencie odgłosów ciężkich, wojskowych butów i krzyków mężczyzn. Z każdym krokiem próbował uciekać szybciej, wiedział, że o jego ostatnia szansa na opuszczenie obozu, ale kolejne ruchy szybko pozbawiały go energii. Przyśpieszał na tyle, na ile pozwalały mu jego siły i ból, jednak wydawało mu się, że z każdym ruchem zwalniał. Powoli popadał w paranoję. Bał się.

          Przełknął ślinę i poczuł mocne szarpnięcie za zranione ramię. Następnym co dostrzegł było rozmazane, poranne niebo. Było piękne. Poczuł przenikliwy ból pod żebrami jakby coś próbowało wyrwać wszystkie jego wnętrzności, przez co opadł na wilgotne liście, sycząc z bólu. Usłyszał ładujący się magazynek broni i zamarł w bezruchu. Adrenalina i ból opuściły jego ciało, tak samo jak strach. Było to miłe uczucie, jego myśli były puste, ale on czuł, że jest człowiekiem. Nie rebeliantem, uciekinierem, bestią na wolności. Bezbronnym człowiekiem.

          — Kolejny zdrajca?

          —  Nie ma przy sobie dokumentów, musiał się ich pozbyć na granicy gaju. 

          Był przeszukiwany, jego kurtka została rozcięta, a silne dłonie szarpały całym jego ciałem. Tuż nad głową czuł ciężki oddech, w oddali słyszał kolejne nieznane krzyki. Zacisnął mocniej oczy, przygotowując się do serii mocnych ciosów, raniących jego uda i klatkę piersiową. Tak było za każdym razem. Wbił paznokcie we wnętrze dłoni, kiedy usłyszał opadający tuż przy jego głowie karabin. Kilka rozbieganych głosów, które zdawały się być mniej agresywne, wręcz przeciwnie, delikatne. Ziemia lekko zadrżała od opadających z głuchym szczękiem ciał. Poczuł subtelne odgarnięcie brudnych włosów z czoła, przez co zapragnął otworzyć oczy. 

          Niebo było bezchmurne i wydawało mu się, że było zaledwie kilka metrów nad ziemią. Chociaż ten jeden raz nie było dziwnie puste, chciał je widzieć. Błękit wymieszany z delikatną szarością, kolor łez jego matki. Uśmiechnął się.

          — Uciekaj.

~~~~

witajcie! dzisiaj przychodzę do was z krótkich wstępem, prologem, na który pomysł przyszedł mi dosyć nieoczekiwanie, na początku nie miał mieć takiej formy, miał opowiadać o czymś innym, ale wydaje mi się, że tak też jest dobrze, mam nadzieje, że dałam radę wzbudzić w was iskrę emocji :D 

macie już jakieś domysły, kim może być nasz uciekinier? kto uważnie czyta, z pewnością się domyśli :D

do następnego i miłego popołudnia!

vicky

złodzieje wybuchów // taekook, yoonseokOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz