Rozdział 6 - Aya

21 6 3
                                    

Następnego dnia wstałem pełen energii. Na samą myśl o wczorajszym wieczorze spędzonym z rodziną od razu zrobiło mi się lżej na sercu. Nie miałem przedtem pojęcia o tym, jak bardzo mi tego brakowało. Tych swojskich, rodzinnych relacji dających poczucie bezpieczeństwa. Wiedziałem jednak, że nie będziemy mogli się często spotykać ze względu na przeszłość ojca. Prawdą było to, że w ciągu ostatnich dwóch lat do Hyse przybywało coraz więcej zbrojnych. Chociaż polityka mnie w ogóle nie interesuje, w końcu jestem z niskiej warstwy społecznej, zastanawiałem się, co może być powodem przybycia rycerzy ze stolicy.

Wiedziałem, że i tak nic mądrego nie wymyślę, więc skupiłem się na czekającym mnie zadaniu. W końcu zostałem czeladnikiem piekarza, więc jeszcze kilka lat terminu i będę mógł prowadzić własną piekarnię. Moje marzenie się nie zamieniło – chcę zostać najlepszym piekarzem w mieście. Lecz zanim to nastąpi musiałem pracować u Gramoha.

Kiedy stanąłem przed drzwiami piekarni, przypomniałem sobie, że mistrz obiecał mi coś pokazać. Nie mogłem się tego doczekać, więc czym prędzej wszedłem do środka. Gramoh siedział przy niewielkim stoliku, kartkując jakąś starą, poniszczoną książkę. Kiedy usłyszał moje kroki, podniósł wzrok i się uśmiechnął.
- W końcu jesteś chłopcze. Widzę, że dla ciebie wschód słońca zaczyna się później niż dla innych.
Niech to, a myślałem, że nic nie powie o moim spóźnieniu. Oczywiście miał rację, przybyłem ponad godzinę po wschodzie. Muszę przyznać, że to niezbyt dobry początek mojej drogi.
- No nic, nieważne. Chodź za mną. - powiedział wstając, po czym skierował się w stronę tylnego wyjścia. Prowadziło ono na niewielki placyk za piekarnią, gdzie znajdował się magazyn. Myślałem, że nieduży skrawek ziemi, na którym rosła trawa i chwasty, nie miał żadnej funkcji, ale teraz zobaczyłem tam osła skubiącego zielsko. Zauważyłem też w rogu ogrodzenia drewniany wóz na dwóch kołach wypełniony workami mąki. Nagle wszystko stało się jasne. Wiedziałem, że piekarz nie mógł sam nosić tych worów. Poczułem się wykorzystany i oszukany, ale najwidoczniej noszenie mąki było elementem testu. Nie wiedziałem, co powiedzieć, ale moja zaskoczona mina musiała mówić sama za siebie, bo Gramoh się roześmiał.

Wróciliśmy do środka piekarni i mój mistrz zaczął mi tłumaczyć po kolei poszczególne etapy przygotowywania zakwasów. Zastanawiałem się, jak dam radę to wszystko zapamiętać, nie mówiąc już o wykorzystaniu w praktyce, ale przyglądałem się pracy Gramoha, starając się nauczyć jak najwięcej.

Przez resztę dnia piekarz wbijał mi do głowy przepisy, porady i wskazówki dotyczące zakwasów, wyrabianiu ciasta i pieczeniu. Powiedział, że dopiero jak mu wyrecytuje to wszystko bezbłędnie to pozwoli mi upiec mój pierwszy chleb. Żałowałem, że nie mam żadnych materiałów piśmienniczych, żeby móc sobie to ładnie uporządkować, ale mogli sobie na nie pozwolić tylko bogatsi obywatele.

- Ashio, chodź tutaj. - Gramoh przywołał mnie do siebie gestem ręki. Wziął do ręki podniszczoną książkę i wręczył mi ją. - Są tu zapisane wszystkie przepisy i uwagi mojego dziadka, ojca i moje. Jest to dla mnie prawie tak cenne, jak cała piekarnia, więc pilnuj tego jak oka w głowie albo nawet bardziej. Przyda ci się podczas nauki.
Byłem w autentycznym szoku. Mistrz właśnie powierzył w moje ręce swój największy skarb. Całe lata pracy trzech pokoleń znajdowały się w tym notesie. Nie miałem pojęcia, jak mógłbym podziękować za tak cenny dar, którym jest wiedza gromadzona przez lata doświadczeń.
- Dziękuję, będę tego strzegł najlepiej, jak potrafię. - powiedziałem kłaniając się nisko.
- Cieszy mnie to, a póki co to koniec pracy na dzisiaj.

Kiedy wracałem do domu zaczęło się robić ciemno. Ostatnie promienie słoneczne właśnie niknęły za horyzontem. Przyspieszyłem nieco kroku. Miałem jakieś dziwne przeczucie, że jestem śledzony. Po poznaniu prawdy o ojcu zacząłem się nieco bać swobodnego spacerowania po mieście, więc możliwe, że to tylko moje skołatane nerwy dają o sobie znać. Niezależnie od tego, czy sobie to wymyśliłem czy nie, postanowiłem wrócić na główny trakt, gdzie kręciło się więcej ludzi i można było łatwo wtopić się w tłum.

Zanim jednak opuściłem uliczkę, poczułem jak ktoś zeskakuje z dachu domu na ziemię i przyciska mi do gardła sztylet. Jestem trupem, pomyślałem. 

- Daj mi tą książkę, którą trzymasz za koszulą. - odezwał się za moimi plecami, o dziwo, dziewczęcy głos. Byłem tym tak zaskoczony, że prawie sam poderżnąłem sobie gardło. - Nie ruszaj się! - powiedziała. Nie chciałem oddawać notesu z przepisami, ale nie na tyle, żeby dać się zabić.
-Weź go sobie. - odpowiedziałem drżącym głosem.
- Żebyś mógł mi uciec? Nie masz mowy, ty mi go podasz. Tylko bez żadnych sztuczek. - ostrzegła i poczułem nacisk ostrza na mojej skórze. Ostrożnie sięgnąłem ręką do wewnętrznej kieszeni koszuli i wyjąłem pomięty notes, i podałem go osobie stojącej za mną. Wzięła książkę i już myślałem, że mnie zabije, ale zamiast tego opuściła sztylet i odepchnęła mnie do przodu. Zupełnie się tego nie spodziewając upadłem na twarde kamienie obijając sobie twarz. Wstałem jak najszybciej i odwróciłem się, próbując dojrzeć osobę, która mnie napadła. Nikogo jednak nie dostrzegłem.

 Nie pamiętam jak, ale dotarłem do domu. Byłem w takim szoku, że kompletnie nie pamiętam swojej drogi powrotnej. Zostałem napadnięty, niemal zabity, a chwilę później stałem już na progu chaty. Usiadłem jak ten dureń na krześle w izbie i próbowałem się uspokoić. Po chwili zaczęło docierać do mnie co się właśnie stało. Jakaś dziewczyna przystawiła mi sztylet do gardła i zabrała notes z przepisami Gramoha, który był warty tyle, co cała piekarnia. I co ja teraz pocznę? Mogłem szukać złodzieja, ale moje szanse były marne. Hyse było dużym miastem, z mnóstwem mieszkańców i zakamarków, o których nawet ja nie miałem pojęcia. Powiadomienie władz porządkowych też nie wchodziło w grę ze względu na przeszłość ojca, przypadkowo mógłbym coś ujawnić i skazać całą rodzinę na niebezpieczeństwo. Byłem kompletnie załamany. Najwidoczniej będę musiał spędzić całą resztę życia na pracowanie u Gramoha jako niewolnik, żeby choć częściowo spłacić swój dług. Zastanawiałem się, czy nie lepiej by było, gdyby tamta dziewczyna poderżnęła mi gardło, ale wtedy nie miałbym żadnych szans na zostanie piekarzem, więc w gruncie rzeczy się ucieszyłem, że przeżyłem. Nie mogąc nic więcej zrobić położyłem się spać.
Przez wiele godzin nie umiałem usnąć, co chwilę odtwarzając wydarzenia sprzed kilku tygodni, które zmieniły moje życie. Piekielnie bałem się dnia jutrzejszego, kiedy będę musiał powiedzieć Gramohowi, co się stało i dlaczego nie mam jego zeszytu. Biłem się z myślami, nie mogąc przestać się martwić. Nie wiem nawet kiedy, ale w końcu zmorzył mnie sen.

Zostałem gwałtowanie przebudzony przez kogoś, kto zaczął potrząsać moim ramieniem. Natychmiast poderwałem się z łóżka w środku nocy i spojrzałem prosto w szare oczy elfki? Tak, bez wątpienia była to srebrnowłosa elfka, miała delikatniejsze rysy twarzy niż ludzie i odstające uszy. Przyłożyła mi palec do ust nakazując zachowanie ciszy. Gdyby tego nie zrobiła pewnie bym wrzasnął z przerażenia. Słyszałem, co elfy potrafiły robić z ludźmi i nie były to miłe rzeczy. Nie wyglądało jednak na to, żeby miała względem mnie złe zamiary.
- Jestem Aya. - powiedziała ledwo słyszalnym szeptem, ale rozpoznałem ten głos. - To ja byłam tą, która cię napadła, za co przepraszam. Pomyliłam cię z kimś, ruszyłam w pościg za niewłaściwą osobą. - wyjaśniła.
- Proszę. - wręczyła mi do ręki notes Gramoha. -Mam nadzieję, że mi wybaczysz. - po tych słowach wstała i jak gdyby nigdy nic wyszła. Byłem w jeszcze większym szoku, niż gdy mnie napadła. Nic specjalnego się nie stało, zostałem pomylony z kimś innym, a teraz najzwyklej w świecie złodziej przyszedł oddać mi moją własność. Na dodatek była to elfka, którą wcześniej widziałem mdlejącą na głównej drodze. Kolejny zwykły, nudny dzień albo raczej noc. 

You've reached the end of published parts.

⏰ Last updated: Apr 05, 2017 ⏰

Add this story to your Library to get notified about new parts!

Chleb bojowyWhere stories live. Discover now