- Nie ma to jak kochający rodzice, którzy wysyłają dziecko z traumą po utracie konia na obóz jeździecki - Powtarzałam sobie w myślach, gdy wyciągałam walizki z samochodu.
- Klaudia! - Usłyszałam krzyk ostrzegawczy przed skokiem Anzheliny na moje plecy. - Jezu, nic Ci nie jest? - Spytała, gdy usłyszała, że coś mi w nich strzeliło i zaczęła się śmiać.
-Tak, na pewno nic mnie nie boli po tym jak moja najlepsza przyjaciółka wskoczyła niezapowiedzianie na moje plecy. - Powiedziałam z sarkazmem wywracając oczami.
- Przepraszam! - krzyknęła robiąc minę zbitego szczeniaczka.
- Nic się nie stało - Uśmiechnęłam się lekko i przytuliłam się do Anzheliny.
- Dobra chodź, przedstawię Tobie Justina, syna właściciela stajni. Wszystkie dziewczyny uważają, że jest taki przystojny... Oczywiście ja tak nie myślę! Ale chodźmy już - Zanim coś powiedziałam, chwyciła mnie za rękę i pociągnęła w stronę dużej bramy.
Gdy byłyśmy na miejscu przedstawiliśmy się. Chwilę później mój wzrok utknął na jednym z koni, który stał przy szatynie, który nazywał się Justin. Uśmiech natychmiast znikł z mojej twarzy, a jego miejsce zastąpiły strumyki łez. Mój oddech przyspieszył wraz z sercem. W polu mojego widzenia pojawiły się czarne plamki, a po chwili już nic nie widziałam - zemdlałam.
~Jechałam z Karmelkiem przez las, zwinnie omijaliśmy przeszkody~
Obudziłam się w czteroosobowym pokoju. Nade mną pochylała się Anzhelina.
- Obudziłaś się! - krzyknęła, gdy tylko otworzyłam oczy - Tak się o ciebie martwiłam... Gdy zemdlałaś Justin cię tu zaniósł, a ja ciągle tutaj czekałam aż się obudzisz... Dobrze, że nic ci nie jest, bo nic ci nie jest, prawda?
- N-nic mi nie jest... - wymruczałam pod nosem jeszcze trochę oszołomiona całą tą sytuacją. Jednak po chwili nie byłam już taka spokojna, przypomniało mi się to, co się wydarzyło. - Wiedziałam, że to będzie zły pomysł! Karmelek mógł jeszcze żyć... Gdyby nie ten głupi kierowca! To wszystko jego wina... - Po moich policzkach spłynęły trzy pojedyńcze łzy, ale szybko je otarłam rękawem bluzki o spojrzałam na Anzhelinę.
- Wszystko będzie dobrze, zobaczysz. Musisz tylko trochę wyluzować. Weź dwa wdechy, wyprostuj się i pokonaj ten lęk. Spróbuj jeszcze raz, do odważnych świat należy! - zaśmiała się i poklepała mnie po ramieniu - Klacz nazywa się Szarlotka, na boksie jest jej imię. Powodzenia! - krzyknęła wychodząc z pokoju i zamknęła za sobą drzwi.
Chwilę po wyjściu Anzheliny ubrałam mój nowy fioletowo czarny zestaw, który kupili mi rodzice, bym się tak bardzo nie bała tym wyjazdem. Nie wiedzieli jednak, że to nie chodzi o wyjazd, nie rozumieli, że to nie z tego powodu ciągle płaczę, ale starali się, prawda? To się liczy.
Udałam się w stronę boksów, by znaleźć Szarlotkę i osiodłać ją, zaplanowałam dzisiaj dla nas małą przejażdżkę do Jarleim, Jarhleim, Jarlaheim? Jakoś tak.Zbliżając się do wyznaczonego boksu bardzo się denerwowałam i trzęsły mi się ręce. Po utracie Karmelka bałam się zbliżać do innych koni, bo nie chciałam, by połączyło nas to samo co mnie i mojego pierwszego konia. Przez jego utratę bałam się, że teraz każdego mogę tak samo stracić.
Podeszłam do klaczy i pogłaskałam ją po chrapie patrząc w jej czekoladowe oczy.
-Cześć śliczna. Szarlotka, tak? -Mówiłam jakby klacz miała mnie zrozumieć, tak jak zawsze robiłam to z Karmelkiem - Chodź, udamy się na przejażdżkę - powiedziałam spokojnym głosem po czym osiodłałam Szarlotkę i wyprowadziłam ją ze stajni.
💛Przepraszam, że takie krótkie. Następne rozdziały będą dłuższe💛
CZYTASZ
Jorvik | Piąty jeździec dusz
Phiêu lưuSzesnastoletnia Klaudia Bluesky zmuszona przez rodziców jedzie na obóz konny wraz ze swoją przyjaciółką Anzheliną. Miejsce przypomina jej o zmarłym koniu Karmelku. Po pewnym czasie dziewczyna poznaje uroczą klacz rasy Haflinger, czy zostaną przyjaci...