Początek mojego trzydziestego żywota przypadł na 27.31 rok życia Naszego Pana. Jak każdy z nas, na początku nie byłam świadoma moich poprzednich wcieleń, ani tego kim jestem. Ponad to, trafił mi się wyjątkowo niesforny charakter, który udało mi się zwalczyć dopiero w późniejszych latach.
Jak teraz o tym myślę, to każdy żywot był do siebie podobny. W wieku 15 lat przypominałam sobie kim jestem, a raczej kim byłam, i po raz kolejny spełniałam swoje pragnienia oraz marzenia. Na początku zakochiwałam się w kolejnych osobach, ale szybko spostrzegłam, że my wszyscy jesteśmy tacy sami. Poważni, zamyśleni, zachowujemy się jakbyśmy wiedzieli już wszystko o życiu. Oprócz tego, czułam się też tak, jakbym wszystkich znała. Poniekąd była to prawda. Po dwudziestym żywocie kojarzyłam już większość osób, które spotykałam. Przez to, przy każdym kolejnym wcieleniu, miałam o jedną łyżkę mniej emocji, niż we wcześniejszym. Pod koniec poprzedniego byłam pewna, że ten będzie taki sam.
Myliłam się. Ten odmienił całe moje życie. Jeśli mogę tak powiedzieć.
Wszystko stało się, gdy miałam 6.30 lat, a Nasz Pan osiągnął wiek 33.31. To wtedy nastał Rok Krzywd, po którym miał nastąpić Rok Odnowy - najszczęśliwsze święto. Niestety każde szczęście poprzedza cierpienie. Może i nie rozumiałam, co to wszystko oznacza, ale wiedziałam jedno - zawdzięczam Naszemu Panu życie. To dzięki jego miłości i dobru się urodziłam. To dla nas, w każdym swoim kolejnym żywocie Nasz Pan umiera w męczarniach. Jest on czystym uosobieniem miłości.
Nadeszła pora Drogi Cierpienia. Wraz z ówczesną Matką i Ojcem udałam się do Pierwszego Miasta tylko po to, aby móc zobaczyć, jak Nasz Pan znosi tortury w naszym imieniu. Od trzydziestu jeden żywotów te same. Zawsze w wieku 33 lat. Wszystko tak, jak za pierwszym razem.
Stałam na drodze, którą miał przejechać koń ciągnący Naszego Pana po żwirowej drodze. Czekałam cała podekscytowana. Czułam, że gdy Go zobaczę stanie się coś niesamowitego. Nigdy wcześniej nie byłam tak szczęśliwa. W końcu usłyszałam tętent kopyt. W moją stronę zaczęły dochodzić okrzyki radości. Ludzie wiwatowali i skandowali dwa słowa: "Nasz Pan". Kiedy koń przejeżdżał przede mną, zobaczyłam Go. Jego dłonie były związane grubym sznurem trzymanym przez jeźdźca. Jego ciało było wychudzone i całe umazane krwią. Mimo to, można było dostrzec na Jego twarzy wyraz cierpienia. Znosił to wszystko dla nas. Z miłości do swoich ludzi umierał w męczarniach, za każdym razem. Ta myśl przepełniała mnie takim szczęściem, że dołączyłam się do radosnych okrzyków. Wiwatowałam ile sił w płucach.
Po Drodze Cierpienia nadszedł czas na Uroczyste Oddanie. Przed nim jednak straże musiały obmyć Naszego Pana, by ten przystąpił do ostatecznego wydarzenia czystym. Wtedy właśnie uciekłam swoim rodzicom. Po prostu zniknęłam w tłumie. Kierowała mną chęć zobaczenia Go jeszcze raz. Może nawet porozmawiania. Nie widziałam w tym nic dziwnego. Przecież mnie kocha, tak? Powinien chcieć ze mną porozmawiać.
Wcześniej dostrzegłam, że straże zaciągają Go do jednego z baraków w pobliżu Stosu. Udałam się tam. Wiedziałam, że nie będę mogła tak po prostu do niego wejść. Dzieciom nie wolno wszędzie wchodzić, bo tylko brudzą i rozrabiają. Dlatego obeszłam budynek i pełna radości spostrzegłam uchylone okno. Byłam mała, więc z łatwością się przez nie przecisnęłam. Gdy stanęłam na zimnej podłodze owładnęło mną przerażenie. W kącie pomieszczenia leżał On. Nagi, dalej we krwi. Płakał. Jego szloch odbijał się echem po pomieszczeniu. Podeszłam do Niego. Chciałam odgarnąć Mu włosy z twarzy, by te nie drażniły Jego skóry. Jak tylko moja dłoń Go dotknęła zaczął krzyczeć.
- Wynoś się! Czego chcesz?! Za mało wam jeszcze dałem?! - jego głos nie był pełen miłości. Był wściekły, był pełen nienawiści.
Odskoczyłam prędko. Serce biło mi szybciej niż kiedykolwiek. Przycisnęłam dłoń do klatki piersiowej. Nie mogłam wydobyć z siebie ani słowa. On podparł się na dłoniach i krzyczał dalej:
- Tyle razy już za was umierałem! Nie chcę tego! Nienawidzę was wszystkich! Nie wystarczy wam jedno życie, musicie... - w tej chwili zaczął kaszleć. Na podłogę trysnęły krople krwi. - Musicie mieć ich w nieskończoność... Ile jeszcze razy każecie mi tak cierpieć... Nienawidzę was... Nienawidzę. Nienawidzę was wszystkich!
Pierwszy szok minął. Wzięłam głęboki wdech.
- Przecież ty nas kochasz... - wyszeptałam.
Przestał krzyczeć. Spojrzał się na mnie. I wtedy usłyszałam najgorszą rzecz w życiu. Śmiech, którego nigdy nie zapomnę. Pełen odrazy i szaleństwa.
- Kocham? Kochałem. Dałem wam szansę, byście naprawili swoje grzechy. Ale zamiast tego postanowiliście mnie zabić. Raz. I drugi. I potem znowu. I tak do teraz. Za każdym razem to samo. Za każdym razem! Kto by kochał tak cierpieć?! Chcę umrzeć! Ojcze, pozwól mi w końcu umrzeć! - ostatnie słowa wykrzyczał tak głośno, że musiałam zatkać uszy.
Wtedy do pomieszczenia wpadli strażnicy. Zabrali mnie. Rodzice byli wściekli. Ukarali mnie. Ale to już nie miało znaczenia. Naszego Pana spalono po raz 31, a następnego dnia wszyscy świętowali, bo wiedzieli, że niedługo się odrodzi, a wraz z nim my wszyscy. Ja jednak nie widziałam powodu do świętowania. Teraz się sobą brzydzę. Trzydzieści żyć zajęło mi zrozumienie, że torturujemy człowieka, tylko po to by się odrodzić. Byliśmy potworami.
Chciałabym coś zmienić. Uświadomić ludzi. Ale nie potrafię. Nie chcę umierać. Boję się śmierci. W głębi serca wolę by On znów cierpiał za moje grzechy, by móc na nowo się urodzić. By coś mogło się zmienić musiałby narodzić się ktoś nowy. A to nie stało się od wieków.
CZYTASZ
Nasz Pan
Spiritual"Początek mojego trzydziestego żywota przypadł na 27.31 rok życia Naszego Pana. Jak każdy z nas, na początku nie byłam świadoma moich poprzednich wcieleń, ani tego kim jestem. Ponad to, trafił mi się wyjątkowo niesforny charakter, który udało mi się...