Rozdział pierwszy

65 4 0
                                    

Był dosyć chłodny początek października. W powietrzu unosiła się mleczno biała mgła. Idąc w pogrzebowym pochodzie przez miejscowy katolicki cmentarz płakałam. Łzy leciały mi po policzkach. Jedna za drugą.

To było nie do pomyślenia jak Kazimierz, zwany moim ojcem, się zachował w stosunku do swojej zmarłej matki.

Dwa miesiące temu stracił pracę. Kompletnie się załamał tym faktem. Zaczął pić. Nie chodzi o jedno piwko po obiedzie przy telewizorze. To były litry alkoholu. Popadł w nałóg.

Wzrosła w nim agresja. Coraz częściej bił mnie i moją matkę Jolantę. Nie mogłyśmy wyjść z domu. Każda moja ucieczka kończyła się wielkim siniakiem na twarzy, rękach, brzuchu czy też nogach. Traktował nas od zawsze jak szmaty.

Pamiętam zdarzenie sprzed 5 lat. Liczyłam wtedy 12 lat. Mama wróciła z zakupów. Była w zwykłym sklepie spożywczym. Według niego wydała za dużo pieniędzy. Jego pieniędzy - jak podkreślił. Co prawda, moja matka nie miała i nadal nie ma stałej pracy, mimo tego, że jest z wykształcenia chirurgiem oraz że mieszkamy w małym mieście.

Zamknął nas w jadalni. Rozebrał swoją żonę bijąc ją. Kazał mi patrzeć jak ją gwałci na stole. Nie chciałam na to patrzeć. Zakryłam oczy, a on zostawił moją matkę, podszedł do mnie i uderzył mnie w twarz. Zatoczyłam się i upadłam. Mnie też zaczął rozbierać. Wyrywałam się i krzyczałam. Matka też krzyczała. Rozdarł moją ulubioną purpurową sukienkę w kwiaty. Podniósł mnie i usadził na stole. Matka uderzyła go nadal krzycząc. Kopnął ją w brzuch. Spadła ze stołu i rozbiła sobie głowę. Pamiętam jak dużo było krwi w pokoju. Nie przejmował się tym i zaczął mnie dotykać w sposób, którym nie powinien dotykać ojciec swoją biologiczną córkę.

Zgwałcił mnie. Mnie, dwunastoletnią dziewczynkę i jego córkę.

Po fakcie wyszedł z domu z kolegami na piwo do baru. Zadzwoniłam na pogotowie uwcześnie ubierając nas. Okłamałam medyków mówiąc, że potknęła się i spadła ze schodów. Nie wiem jakim cudem, ale uwierzyli. Nigdy nikomu o tym nie powiedziałyśmy.

Dlaczego ona nigdy się z nim nie rozwiodła? To proste. Bała się. Bała się jak cholera. Wiedziała, że by nas wkrótce znalazł.

Zatrzymaliśmy się przy świeżo wykopanym grobie. Miejsce było już dawno przygotowane. Wiedzieliśmy, że babcia niedługo umrze. Przygotowywałam się na to od miesięcy, ale liczyłam, że babcia jeszcze trochę z nami zostanie.

W ostatnie dnie jej życia siedziałam przy jej łóżku szpitalnym oraz modliłam się dzień i noc. Nie spałam 3 dni i żyłam na kawie, którą przyniosła mi moja matka lub pielęgniarka. Mój ojciec nie pojawił się w szpitalu ani razu. Nawalony w trzy dupy siedział w kolegami pijąc.

Odeszła w śnie, gdy ja odmawiałam za nią różaniec. W pierwszej chwili podeszłam do jej śmierci ze spokojem, lecz teraz wylewam litry gorzkich łez. To ona nauczyła mnie chodzić i mówić, a nawet korzystać z toalety. Poświęcała mi naprawdę ogrom czasu, to dlaczego ja nie miałabym spędzić z nią ostatnich chwil.

Gdybyśmy tylko wcześniej wiedzieli, że zachorowała na nowotwór.

Z mojego zamyślenia wyrwał mnie ksiądz.

-Z prochu powstałeś i w proch się obrócisz - powiedział.

Podniosłam wzrok znad brązowej trumny. W tyle stał mężczyzna o kruczo czarnych włosach. Cały czas mi się przyglądał. Odniosłam wrażenie, że już go gdzieś widziałam.

-Mamo? - szepnęłam.

-Tak? O co chodzi? - dopiero teraz zorientowałam się, że ona też wciąż szlochała.

-Widzisz tego faceta w długim, czarnym płaszczu? - zapytałam. Jola obczajała każdego mężczyznę. - Tam z tyłu, za księdzem.

-Tego bez okularów?

-Tak, tak.

-Za wujkiem Jarkiem?

-Tak, dokładnie - zaczęłam się niecierpliwić.

-O tego, to ja nie znam.

-Cały czas na mnie patrzył.

-Daj spokój, dziecko. Nie wymyślaj, pewnie zdawało ci się tylko.

***

Po ceremonii udałyśmy się do domu. Nie organizowałyśmy stypy, bo nie chciałyśmy, żeby Kazimierz narobił nam wstydu.

Mama przekręciła powoli klucz w zamku. Nie chciała narobić hałasu, który zirytował by jej męża, króla domu. Kiedyś zrobił nam awanturę. Wylądowałam na izbie przyjęć z rozciętym łukiem brwiowym, bo broniłam Joli.

Weszłyśmy do domu i po cichu zamknęłam drzwi za nami. Zdjęłam z siebie płaszcz i odwiesiłam go na wieszak. Buty zostawiłam w szafce na nie przeznaczonej. Przez korytarz weszłam do salonu. Było tu pełno rozbitych butelek po piwie czy innym alkoholu. Pośród odłamków szkła leżał Kazimierz w kałuży krwi.

Ten widok nie wzruszył mną. Zawołałam moją mamę. Przybiegła, a za nią mój biały pers. Wzięłam go na ręce i zaczęłam go delikatnie głaskać.

-Ja idę do sklepu po worki na śmieci, a ty tu posprzątaj - poleciła mi bez jakiegokolwiek wyrazu twarzy. - Trzeba pozbyć się tego gówna - dodała po chwili i wyszła z pokoju.

Kota zamknęłam w łazience, aby nic mu się nie stało oraz żeby nie pobrudził sobie futra. Wyjęłam mopa i szczotkę oraz zaczęłam sprzątać.

***

Jolanta wróciła ze spożywczaka i ze spokojem spakowałyśmy zwłoki ojca do worków. Brzmi to strasznie i psychopatycznie, ale po stracie dwóch bliskich osób, o ile go można nazwać bliską osobą, obie nie myślałyśmy racjonalnie. Tym bardziej, że matka przedtem wyjęła ojcu mózg, mówiąc, że zawsze była ciekawa jak smakuje i stwierdziła, że skoro nadarzyła się jej taka okazja, to czemu nie.

Wypuściłam kota, a Jola kazała mi iść spać twierdząc, że jestem pewnie zmęczona po takim dniu, a sama spróbuje zmyć resztki krwi z kanapy.

Fakt faktem, byłam okropnie zmęczona, więc bez zbędnych dyskusji udałam się do mojego łóżka. Tygrys domowy podążył za mną. Przebrałam się w jasno różową piżamę, ciężko westchnęłam i położyłam się koło kota przykrywając nas miękkim niebieskim kocem z poliestru.

Wydawało mi się, że po śmierci ojca będzie lepiej. Matka wkońcu będzie szczęśliwa i nie będziemy się bały.

Dopiero później zrozumiałam, jak bardzo się myliłam.

To już koniec opublikowanych części.

⏰ Ostatnio Aktualizowane: Apr 18, 2017 ⏰

Dodaj to dzieło do Biblioteki, aby dostawać powiadomienia o nowych częściach!

Cukier w kostkachOpowieści tętniące życiem. Odkryj je teraz